Czy naprawdę w dzisiejszych czasach oryginalna fryzura może budzić kontrowersje? Bohaterka tego materiału, szczęśliwa żona i matka dwojga dzieci, ma różowo-niebieskie włosy. - Tak naprawdę nikt mnie nie zapytał, dlaczego mam taką fryzurę. Wszyscy od razu założyli, że to manifestacja – mówi żartobliwie piotrkowianka Aleksandra Konera. - Po prostu córka z okazji Dnia Dziecka prosiła, żeby ufarbować jej włosy na różowo, a ja zrobiłam to razem z nią. I tak już zostało – wspomina.
Aleksandra liczyła się z tym, że ktoś na ulicy będzie na nią patrzył ze zdziwieniem, bo przecież niewielu decyduje się na taką fryzurę (chociaż czy rzeczywiście...) - Wiadomo, że nie musi się ona każdemu podobać. Na ogół spotykam się z pozytywnymi komentarzami. Zastanawia mnie, czemu jest to tak kontrowersyjny temat. Przecież każdy powinien mieć taką fryzurę, jaka mu się podoba – zastanawia się piotrkowianka. Nie spodziewała się jednak, że któregoś dnia „poleci” w jej stronę salwa wyzwisk łącznie z wulgarnym słowem na „k” na czele lub po prostu będzie traktowana „jak powietrze”. - W jednym ze sklepów nie zostałam obsłużona. Zero reakcji na „dzień dobry” czy „do widzenia” i po prostu ominięto mnie w kolejce. Zignorowałam to i wyszłam. Tego samego dnia, gdy razem z dziećmi przechodziłam obok jednego z remontowanych bloków, pewien pan pozwolił sobie na... nieco więcej. Poleciały niecenzuralne komentarze w moją stronę, oczywiście z tytułu włosów. Podejrzewam, że mógł sobie coś kojarzyć ze środowiskiem LGBT, co też jest oburzające, że tak się zapewne wyraża o osobach homoseksualnych. Chodzi mi o to, że nie można nikogo wyzywać i zaczepiać na ulicy ze względu na orientację seksualną czy wygląd. Pan zareagował bardzo wulgarnie i agresywnie. Z czymś takim jeszcze się nie spotkałam – opowiada piotrkowianka. Przykry jest też fakt, że świadkami tego skandalicznego zachowania były jej małe dzieci.
Dlaczego jakaś część społeczeństwa nie potrafi zaakceptować tego co inne? O to zapytaliśmy piotrkowskiego psychologa Michała Szulca. - Takie zachowania są częścią naszej ludzkiej natury, są pewnym dziedzictwem filogenetycznym. Urodziliśmy się z taką dyspozycją, która każe nam reagować niechęcią wobec tego, co jest różne od nas samych i nie da się od tego uciec. To, co nowe, nieznane, niezrozumiałe i nieczytelne budzi niepokój i lęk. To jest postawa, która wydaje się rozsądna. Nasi „małpi” przodkowie, dzięki takiej rezerwie i nieufności wobec nieznanego, mogli przeżyć. Wtedy wydawali na świat potomstwo z takimi samymi genami rezerwy. Teraz zmieniły się realia, ale tej postawy nieufności nie wyrzucimy po prostu do kosza. To musiałoby się zadziać w procesie ewolucyjnym – wyjaśnia Michał Szulc. - Zawsze istniała grupa osób ciekawych świata i to może jest taka postawa na „dziś”. Zachowując pewną rezerwę, powinniśmy wzbudzać gotowość do poznawania świata i równoważyć obie postawy – dodaje.
Jak tłumaczy Michał Szulc, gdy w otoczeniu pojawia się coś niezrozumiałego i nieczytelnego, zaczyna budzić się lęk i niepokój. Te emocje powodują dwa zachowania: ucieczkę albo walkę. Żeby walczyć, trzeba być agresywnym, stąd taka reakcja na niezrozumiały i nieczytelny bodziec. - W przestrzeni publicznej na społeczeństwo nałożony jest cały szereg normatywów. Nie możemy tak po prostu dać komuś w twarz, ponieważ niepokoi nas kolor jego włosów. Normatyw społeczny to rzecz bardzo cenna i powinniśmy o niego dbać niczym o dobro narodowe. Ciekawe jest to, dlaczego osoby, które czują lęk lub niepokój, nie potrafią powstrzymać się od realizacji swojego agresywnego zamiaru, mimo że mają świadomość, że jest on nieakceptowalny i może być krzywdzący. Po prostu nie kontrolujemy swojego zachowania, bo mamy chętkę na bycie agresywnym. Prawdopodobnie może mieć na to wpływ, że uzależniamy się od różnych rzeczy, nawet od takich jak przemoc i agresja. W ogóle mamy problem z regulacją emocji i bardzo często wybieramy zachowanie, które w sposób automatyczny redukuje nasze niepożądane emocje. To właśnie jest sedno uzależnienia. Można to porównać chociażby do alkoholizmu – wyjaśnia Michał Szulc.
Aleksandra Konera przyznaje, że jest raczej uodporniona na tego typu sytuacje. Zaczęła się jednak zastanawiać, jak mogłyby zareagować osoby, które są słabsze lub mierzą się z mniejszymi lub większymi życiowymi problemami. Postanowiła więc opisać swoją sytuację na Facebooku. - Nauczyłam się radzić sobie z przejawami nietolerancji, ale uważam, że trzeba reagować na mocne przejawy agresji. Uświadomiłam to sobie czytając komentarze pod moim postem na Facebooku. Wiele osób mogłoby być bardzo dotkniętych taką sytuacją. Osoba, która reaguje na pewne aspekty wulgarnie i agresywnie może sto razy rzucić wyzwiska, ale już za sto pierwszym z takiego rusztowania może polecieć butelka lub jakieś narzędzie albo będzie swoimi sposobami próbowała komuś wyjaśnić, że powinien wyglądać normalnie. Ja podeszłam do tego ze spokojem i wyrozumiałością, ale dla kogoś innego, kto ma problemy, może to być kolejny gwóźdź do trumny – wyjaśnia.
Reakcja ze strony piotrkowskich internautów zaskoczyła naszą bohaterkę. - Przede wszystkim nie spodziewałam się tak wielu odpowiedzi, szczególnie miłych słów wsparcia i zrozumienia. Niektórzy uważali, że stosowną reakcją byłoby nierobienie zakupów w tym sklepie. Ja wybrałam nieco inną strategię, bo nie chcę, żeby rykoszetem oberwał właściciel za to, że jeden pracownik zachował się źle. Mój post na Facebooku dotarł bardzo daleko, dużo osób udostępniało i komentowało. Były też komentarze krytykujące mnie i moje zachowanie, ale to było w zdecydowanej mniejszości. Podejrzewam, że i pracownicy wspomnianego sklepu o tym się dowiedzieli. Gdy byłam tam kolejny raz, byłam obsłużona bardzo miło. Nie wiem czy to zmiana poglądów, czy zwykła refleksja, że tak nie można robić, ale mam nadzieję, że każdy teraz będzie traktowany tam z szacunkiem. Nie wiem za to, jak rozegrać sprawę z panem robotnikiem, bo mimo wszystko nie chcę mu robić problemów w pracy. Z drugiej strony, nie chcę tego zupełnie zostawić. Najgorsze jest to, że wtedy nikt nie zareagował i nie powstrzymał tego agresywnego pracownika – mówi nasza bohaterka.
Na pytanie czy piotrkowianie są tolerancyjni, Aleksandra przez chwilę się zawahała. - Do momentu tych dwóch sytuacji byłam przekonana, że tak. Mam nadzieję, że nadal tak jest. To wszystko jednak stało się niemalże w tym samym miejscu, w odległości jakichś czterystu metrów... - zastanawia się nasza rozmówczyni.