Zadanie swoją skalą i konsekwencjami zdaje się przerastać lokalne siły samorządowe, co w swej istocie nie jest naprawdę niczym wstydliwym. Karygodny jest jednak brak przyznania się do porażki i własnej niedoskonałości. Od modernizacji oczyszczalni odstąpić się nie da. Jeżeli nie przystąpimy do tego zadania, naliczane kary wyniosą minimum 14,5 miliona złotych rocznie. Nie bez znaczenia są też bieżące techniczne koszty utrzymania oczyszczalni, ale nie słyszałem, aby ktoś się tym zbytnio przejmował. Za to problemem numer jeden, bodaj od samego początku, jest dogadanie się, kto przyszłą oczyszczalnią będzie rządził.
Początkowo, jeszcze za kadencji prezydenta Pola, rozbudowę oczyszczalni szacowano na 40 milionów złotych. Do inwestycji nie przystąpiono, ponieważ tuż, tuż miało pojawić się genialne rozwiązanie w ramach programu „Pilica”. Kiedy okazało się, że program „Pilica” to bujda na resorach, nastała „era” wielkich projektów Waldemara Matusewicza. Przygotowano stosowny wniosek do Unii Europejskiej, na „siłę” rozdmuchano program do wartości 100 milionów złotych (aby znaleźć się w grupie tzw. wielkich projektów traktowanych priorytetowo). Być może na tamte czasy było to rozwiązanie. Ale z różnych powodów nie weszło do dzisiaj w fazę realizacji.
Wraz z rozpoczęciem kadencji Krzysztofa Chojniaka wiadomo było, że kwota 200 milionów złotych to za mało. Dzisiaj wiadomo, że wraz z kosztami obsługi kredytów na realizację projektów zapisanych w unijnym wniosku potrzeba ponad 300 milionów. Dalsze prognozowanie wzrostu kosztów w ramach w ten sposób zaplanowanej inwestycji mija się z celem z oczywistych względów.
Pojawia się w tym miejscu szereg pytań, na które odpowiedzi są niezbędne do podjęcia dalszych kroków.
Czy warto brnąć w rozwiązania, które na pierwszy rzut oka nie mają sensu?
Czy unijna dotacja warta jest tak wielkiego zadłużenia miasta?
I w końcu, czy nie można problemu planowanej rozbudowy oczyszczalni rozwiązać inaczej?
Szanowny Czytelniku!
Może trudno będzie Ci w to uwierzyć, ale procedura wyłaniania projektantów i wykonawców w polskiej i piotrkowskiej praktyce nie narzuca w ogóle żadnych wymagań odnośnie zastosowanej technologii, wykorzystania elementów już istniejących, kosztów przyszłej eksploatacji i różnych innych istotnych parametrów. O wyborze oferenta decyduje prawie wyłącznie cena, co skutkuje wykwitem radosnej twórczości projektantów i wykonawców.
Nikt nie zastanawia się, czy w konkretnej sytuacji wybrane rozwiązanie jest tym najlepszym i optymalnym. Urzędnicy pilnują procedur przetargowych i wychodzą z założenia, że od myślenia jest ktoś inny. W naszym przypadku nie ma żadnych opracowań technicznych analizujących nasze konkretne uwarunkowania, takie jak np.: możliwości zagospodarowania osadów jako paliwa do miejskich ciepłowni czy odległość od wysypiska śmieci. Na całym świecie nad konkretną ścieżką dyskutują zespoły inżynierów i ekonomistów. Rozważają, liczą, prognozują. U nas wierzy się w magiczną moc przetargu, co prowadzi do absurdu, z jakim aktualnie mamy do czynienia. 150 milionów(brutto) - tyle wynosi mniej więcej oferta na rozbudowę samej oczyszczalni (absolutne minimum).
To, że prawo nie nakazuje myślenia, nie oznacza, że myślenie jest zabronione. Idąc tym tropem, wpisałem w wyszukiwarkę internetową hasło „oczyszczalnia ścieków - realizacja". Wybrałem 4 przykładowe oferty, które wydały mi się technicznie interesujące (zaznaczam dla przyzwoitości, że dysponuję pewnym minimum wiedzy w zakresie technologii stosowanych w gospodarce komunalnej) i drogą mailową wystosowałem krótkie zapytania odnośnie możliwości wykonania rozbudowy oczyszczalni ścieków w Piotrkowie.
Następnie już telefonicznie doprecyzowałem oczekiwania (nie było to trudne, ponieważ większość wykonawców zna problemy większości polskich miast w tym zakresie). Najtańszą wstępną ofertę (w ciekawej technologii próżniowej modyfikacji osadu, bardzo taniej w przyszłej eksploatacji) złożyła spółka Biogradex z Elbląga. Szacowana deklarowana kwota 60 - 80 milionów złotych za modernizację i rozbudowę oczyszczalni ścieków w Piotrkowie, pozostaje w rażącej sprzeczności ze złożonymi dotychczas ofertami przetargowymi.
Oczywiście zakładam, że być może jest coś, o czym nie wiem, i proponowana oferta spółki Biogradex nie nadaje się do realizacji. Ale dlaczego miejscy urzędnicy, którzy od lat zajmują się miejskimi inwestycjami, nigdy o niej nie słyszeli? Dlaczego wierzą wyłącznie w swoje "procedury" i brną coraz dalej w niezrozumiałe już chyba dla nikogo rozwiązania?
Tomasz Stachaczyk
t.stachaczyk@strefa.fm