- Początkowo były zagubione, wzbudzały współczucie i niektórzy rzucali im coś do jedzenia - mówi jedna z mieszkanek. - Gdy poczuły się pewnie, stały się po prostu agresywne. Atakują, kiedy ktoś wyjdzie z małym pieskiem na smyczy, dopadają do toreb z zakupami.
- Mimo wielu interwencji, te psy wciąż się tu pałętają, kopulują ze sobą i nie sądzę, by te najmłodsze dzieci, mieszkające w naszych blokach musiały być świadkami akurat takich scen - dodaje sąsiad.
Kobieta nie może odżałować małych kotków, które psy zagryzły. Tym ocalałym stworzyła azyl na swoim balkonie.
- Jeden ma rozszarpaną łapkę, zrobiłam, co mogłam, ale nie wiem, czy przeżyje - dodaje kobieta. - Zawsze w bloku tolerowaliśmy koty, bo są niestety szczury, ale teraz te, które u nas były przez lata, są albo wypłoszone przez psy, albo, co gorsza, zagryzione. Nie widać w każdym razie już żadnego.
Mąż mieszkanki był też świadkiem, kiedy średni z psów, przypominający owczarka niemieckiego, zaatakował około 10-letniego chłopca, który szedł z mamą i babcią. Chłopiec odbiegł trochę do przodu, a wtedy pies schwycił go za rękaw. Na szczęście zwyciężył strach i kiedy mama z babcią zaczęły krzyczeć\" stój, nie ruszaj się\", tak zrobił, a pies go puścił.
- Panie były wstrząśnięte, a dziecko zapłakane, mówiły, że tak tego nie zostawią, że zgłoszą policji - dodaje nasza rozmówczyni.
Piotrkowska policja nie otrzymała jednak takiego zgłoszenia. Może gdyby kobiety nie rozmyśliły się, miejskim urzędnikom, straży miejskiej i pracownikom schroniska, byłoby łatwiej podjąć decyzję.
Ostatnie zgłoszenie, jakie ma piotrkowska straż miejska, odnotowane zostało 5 listopada, ale były i wcześniejsze, także do schroniska dla bezdomnych zwierząt jeszcze przed 15 września, czyli przed decyzją powiatowego lekarza weterynarii, że nie może ono przyjmować nowych psów.
- Zabraliśmy stamtąd już dwa psy - tłumaczy Grażyna Fałek, prezes piotrkowskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, prowadzącego schronisko na zlecenie miasta. - Wiemy o tych, które zostały, ale nie możemy teraz podejmować decyzji o zabraniu ich do schroniska. Poza tym, to nie są psy, które można tak po prostu zabrać, pewnie trzeba byłoby użyć jakieś środki usypiające.
Straż miejska bagatelizuje sytuację. - Od kiedy schronisko nie może przyjmować nowych zwierząt, każde zgłoszenie przekazujemy do referatu usług komunalnych urzędu miasta, który ocenia, czy psy są agresywne, czy interwencja jest konieczna. Z tego co wiemy, psy nie są agresywne. Są za to dokarmiane, nie są typowo bezpańskie, mają opiekę.
Nikt jednak z tych, którzy psami się "opiekują", nie bierze odpowiedzialności za ich zachowanie.
Marta Skórka, p.o. rzecznik prezydenta Piotrkowa, potwierdza, że urząd otrzymał dwukrotne zgłoszenie i urzędnicy przekazali interwencję do pracowników schroniska.
- Psy mają być złapane, przebadane i zapadnie decyzja, czy będą mogły trafić do naszego schroniska, czy zostaną odwiezione do Łodzi - mówi Skórka.
Aleksandra Tyczyńska POLSKA Dziennik Łódzki