K. C.: Stan wojenny to okres, który dla mojego pokolenia znany jest tylko z książek czy opowieści rodziny i pozostająca w cieniu wielkich konfliktów XX wieku. Przez wiele osób traktowany z pewnym lekceważeniem. Jak pani wspomina ten czas?
U. S.: Trzeba pamiętać, że ja byłam bardzo zaangażowana, bo zasiadałam wśród 7 członków Prezydium Zarządu Regionu „S”, ale ja sądzę, że to był bardzo ciężki okres dla wszystkich osób. Do momentu wybuchu stanu wojennego, czołgów sowieckich nie było widać na ulicach, no może gdzieś na północy kraju. Jednak od 13 grudnia nikt się już z niczym nie krył – to była wojna! Ludzie się chowali, ludzie się bali, a ich samopoczucie zostało kompletnie zachwiane. Tym bardziej, że żyły osoby, które wciąż pamiętały II Wojnę Światową. To był olbrzymi strach po prostu… Może on ominął rodziny związane z systemem, ale dla innych to były ciężkie chwile. Wcześniej była już bieda, którą ludzie byli zmęczeni, a tu jeszcze pojawiły się czołgi na ulicach.
Sytuacja wyglądała też różnie w poszczególnych regionach, a władza była dobrze przygotowana – szybko zatrzymała większość znaczących działaczy, z których część już współpracowała, a kolejną dużą grupę złamano lub zmuszono do wyjazdu za granicę. Pamiętam też zamieszki w Gdańsku i zachowanie służb – człowiek był człowiekowi wrogiem wtedy.
Jaki był pamiętny 13 grudnia 1981 oraz pierwsze dni stanu wojennego dla pani osobiście? Co panią wtedy spotkało i jakie emocje towarzyszyły temu?
Do mnie zapukali o 12 w nocy i wywieźli mnie na komendę milicji oraz służby bezpieczeństwa, byłam przetrzymywana przez 2 dni. Pamiętam, że miałam straszny ból głowy i to było okropne doświadczenie. Na pewno był wielki strach, bo nie było wiadomo czy nas zamkną na stałe, czy może wywiozą na Syberię, nie było z nikim kontaktu i nikt nic nie wiedział.
O 12 zamknięto także, działający w tamtym okresie całodobowo Zarząd Regionu, a samo Prezydium zostało krok po kroku rozbite – szantażem, groźbami. Niektórzy wyjechali, innych złamano, jeszcze inni chorowali…
Pierwsze zatrzymanie przebiegło stosunkowo łagodnie – czego nie można powiedzieć o kolejnych.
Jakie represje panią spotkały?
Mnie od razu zwolniono z pracy, do której miałam teoretyczne prawo powrotu, ale zamiast - jak wcześniej - pracować jako biolog, skierowano mnie na inne stanowisko, o którym nie miałam pojęcia. Procesowałam się i pomagali mi jezuici, którzy jako jedni z niewielu chcieli wspierać działaczy „S”, ale i tak ponownie musiałam odejść z zakładu.
W okresie stanu wojennego byłam zatrzymywana raz na 1-2 tygodnie na 48 godzin. Te zatrzymania były bardzo przykre. Oni wiedzieli o mojej rodzinie w Australii, więc starali się mnie złamać i zmusić do wyjazdu.
Jakie metody stosowali przesłuchujący?
Najgorsze były gierki o charakterze seksualnym, które trudno mi nazywać inaczej niż próbą gwałtu, a przynajmniej molestowaniem. Samo miejsce, w którym mnie przetrzymywano było okropne. To było przy ulicy Wojska Polskiego. Gdy tam trafiłam musiałam się przebrać w więzienny drelich. Te dwie noce musiałam spać na podłodze pośród smrodu moczu. Byłam traktowana jak najgorsza „recydywa”.
A jak wyglądało to życie codzienne?
Tu również spotykały mnie represje. Posiadałam odłożone przez rodziców pieniądze na mieszkanie, do którego miałam już prawo, ale stale przedłużano decyzję o jego przyznaniu i w końcu powiedziano wprost, że albo podpiszę „lojalkę”, albo mogę o nim zapomnieć. Ja oczywiście nic nie podpisałam.
Były regularne rewizje u moich rodziców, więc byłam zmuszona wyprowadzić się do mojej przyjaciółki z „S”. Obie zresztą byłyśmy regularnie wzywane i przesłuchiwane – także przez wojskowe służby. Pamiętam nasze wspólne przygotowania do przesłuchań i czytanie Sołżenicyna.
Drogę na komendę, na przesłuchanie, dało się pokonać w 10 minut, ale przez tę panikę i strach, szło się nawet 2 godziny. Za każdym razem towarzyszyły temu straszna niepewność i poczucie zagrożenia.
Jak wspomina pani zwykłe czynności jak choćby zakupy?
W stanie wojennym niczego nie było. Niekiedy tylko można było trafić na kogoś, kto biegnie ulicą ze sznurem rolek papieru toaletowego. Wtedy wszyscy szybko udawali się do sklepu, w którym ta osoba była, bo wiedzieli, że przyjął on dostawę. Poza tym niestety było szaro i brudno. Niedostępne były też środki czystości, nawet zwykłe mydło. Półki były niemal zupełnie puste, stał na nich wyłącznie ocet. Najwidoczniej gdzieś w pobliżu go produkowali. Dla ludzi, którzy zimą do ogrzewania swoich domów potrzebowali węgla, ten okres był bardzo trudny ponieważ i jego brakowało.
Dlaczego zdecydowała się pani na wyjazd z Polski?
Tak naprawdę nie chciałam wyjeżdżać. Mogłam zrobić to wcześniej, dzięki temu, że należałam do prezydium “Solidarności”, a wtedy wszystkie kraje nas przyjmowały. Każdy z nas bez trudu mógł otrzymać azyl polityczny. Ostatecznie opuściłam ojczyznę bo nie miałam siły już walczyć z tamtą władzą. Nie miałam pracy, ani pieniędzy. Narzeczonym, który mógł mnie utrzymywać, również zainteresowała się milicja. Był przedsiębiorcą, a służby zaczęły stwarzać problemy w prowadzonych przez niego interesach. Wiedziałam, że przeze mnie będą chcieli wykończyć i jego.
Czyli nie było litości również dla bliskich.
Tu nie ma mowy o żadnej litości. Albo byłeś “czarny”, albo “biały”. Innej możliwości nie było. Każdy wykonywał swoją robotę bo bał się o swoje stanowisko. Oni pewnie też się bali, a im ten strach był większy, tym bardziej agresywnie się zachowywali. Razem z moją przyjaciółką Anną pojechałyśmy pewnego dnia do Łodzi na manifestację przebierając się za stare kobiety. Tam widziałyśmy jak protestujący zostali otoczeni przez milicję pleksą i spacyfikowani gazem łzawiącym, wodą i chemikaliami. Widziałam bitych ludzi. Nas uratowało jedynie to, że z Piotrkowa nie udało się tam dotrzeć na czas.
Jak zatem udało się ułożyć życie w Australii?
Przez wydarzenia tamtych dni, już tu na miejscu, musiałam bardzo długo leczyć się u psychiatry. Miałam głębokie załamanie nerwowe. Wyjechałam w 1984 roku, a do 1989 byłam szpiegowana przez jakiegoś pracownika “SB”. Mimo to, przez wszystkie te lata bardzo tęskniłam za Polską. Emigracja to ciężki kawałek chleba dla wszystkich. Ostatecznie mnie i moim dzieciom udało się jednak tutaj odnaleźć.
Wróci pani jeszcze do kraju?
W czasie pandemii koronawirusa dotarło do mnie, że Polska jest bardzo podzielona. Nie mam już siły słuchać wszelkiego rodzaju form mowy nienawiści. Ja nadal będę wracać do kraju, ale jeżeli chodzi o życie tam, to nie zamierzam przenosić już swojego domu. Wciąż mam ogromną nostalgię za Polską. Tam mieszka mój 92-letni ojciec i przyjaciele.