Problem trwa od lat. Już w 2003 roku niechciczanie zbierali podpisy i interweniowali w ochronie środowiska. W czym problem? Gnojowica z fermy zrzucana jest na łąki i pola, gdzie utworzyły się już zalegające całymi tygodniami rozlewiska gnoju. Tym razem interwencję podjął Jan Dróżdż, piotrkowianin, który po sąsiedzku z fermą prowadzi działalność gospodarczą. - Od lat jest problem z wylewaniem gnojowicy z fermy na pola. Są pewne normy, które przewidują taką możliwość, ale tutaj tych norm nikt nie przestrzega. Zbiorniki zamieniły się w stały element krajobrazu porośnięty roślinnością. Już nawet ptaki się tam osiedliły. Tutejsze pola uprawne właściwie nie pełnią żadnej innej roli, tylko są miejscem na wylewanie gnojowicy. O jakichkolwiek normach trudno mówić, bo tu z zakładu obok wyciągane są węże, rozkładane w trawie i gnój pod ciśnieniem jest pompowany. To wszystko wsiąka w grunt, później dostaje się do rowów melioracyjnych. Podejrzewam, że to już się dostało do Luciąży. Jeżeli normy są przestrzegane, to roślinność coś takiego filtruje, ale takiej ilości, jaka tutaj jest spuszczana, żadna roślinność nie jest w stanie przefiltrować. Dlatego myślę, że to jest podtruwanie na dużą skalę - twierdzi Dróżdż. - Dzwoniłem do ochrony środowiska w Piotrkowie. Ostatnio w inspektoracie w Łodzi powiedzieli, że znają sprawę i że nie widzą tutaj żadnego problemu. Twierdzą, że wszystkie normy są zachowane. Ja widzę problem, dlatego że te zbiorniki wrosły już tutaj w krajobraz. Mieszkańcy mówią, że śmierdzi i... to wszystko. Ta gnojowica jest zrzucana również na prywatne pola rolników i podejrzewam, że rolnicy nie widzą w tym problemu, ponieważ przyjmują tyle, ile przewiduje norma. Natomiast na terenach fermy robi się, co się komu żywnie podoba. To jest problem, który jest cały rok, nie tylko na wiosnę. Niebezpieczeństwo jest takie, że przy dużym stężeniu pojawiają się bakterie coli, czyli bakterie kałowe, które razem z tymi nieczystościami przedostają się do wód gruntowych, a stamtąd bardzo prostą drogą do studni w obejściach gospodarzy.
Gospodarstwem Rolno-Hodowlanym w Niechcicach (czyli świńską fermą) zarządza Elżbieta Górna. Kobieta twierdzi, że pracownicy przedsiębiorstwa robią, co mogą, aby wszelkie normy zostały zachowanie, choć przyznaje, że... wpadki się zdarzają. - Na razie gnojowica w ogóle nie jest wywożona. Pola to my mamy w Pytowicach, 15 km stąd. Na polach są pozostałości po poprzedniej działalności, kiedy wywożony był obornik, i dlatego tworzą się zamokliska, które nie przepuszczają w ogóle wody. Będzie beczka, to będziemy gnojowicować łąki po skoszeniu. Teraz łąka już się nie nadaje do gnojowicowania, bo jest trawa. Tyle, ile będzie można wywieźć, tyle się wywiezie i guzik mnie obchodzi, że to śmierdzi. W tej chwili mamy awarię dwóch beczek, dzisiaj pracownicy pojechali po nową beczkę. Teraz gnojowica jest magazynowana w zbiornikach - mówi E. Górna.
Zarządca fermy twierdzi, że za smród przedsiębiorstwo płaci ogromne pieniądze Urzędowi Marszałkowskiemu, który co pół roku nalicza sumy za emisję gazów. - Staramy się przestrzegać norm, ale ostatnio miałam np. awarię - wylało się na drogę z kanału. Gnojówka zalała mieszalnię. Wszystkie silniki się utopiły. To była awaria beczki, ale pozatykaliśmy, jak się dało. Staram się, żeby nigdzie nie wypływało, żeby utrzymać to wszystko w kanałach. Nie powiem, czasem na drogę się wyleje, ale zaraz beczka staje i zbieramy to wszystko i usuwamy z drogi. Każdemu zdarzają się wpadki, nam też. Na jesieni się zdarzyło, że gnojowica poszła do rowu, ale to jest moment i wszystko porządkujemy, żeby nie było problemu. W tym roku ja byłam w ochronie środowiska dwa razy i oni u mnie też dwa razy. Swojego smrodu nie czuję, ale czuję smród z masarni i nie robię z tego afery, bo mają ludzie pracę. Produkcja rolnicza nie zawsze jest pachnąca i nie zawsze jest czysta - dodaje Górna.
Gnój to nawóz naturalny, czyli legalny. Jednak jak twierdzą mieszkańcy Niechcic, problem nie tkwi w jakości, ale ilości. - Kontrolowaliśmy działalność tej fermy wielokrotnie w ostatnich latach, również w zakresie zgłaszanych uciążliwości związanych z odorem - informuje Piotr Nowakowski, kierownik działu inspekcji w Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska, Delegatura w Piotrkowie. - Ferma ta posiada pozwolenie integrowane wymagane dla tego typu podmiotów. Nasze przepisy przewidują opracowanie planów nawożenia i zatwierdzenia tych planów przez Stację Chemiczno-Rolniczą w Łodzi. Takie plany ta ferma posiada. Inną sprawą jest przestrzeganie zapisów stanów nawożenia. Oczywiście jest możliwe przenawożenie, jednak nie sądzę, aby ferma chciała celowo tak robić. Ferma ma prawo wylewać tę gnojowicę, jednak wcale nie jest wykluczone, że ktoś postanowił wylać na pole za dużo gnojowicy. To po prostu trzeba sprawdzić. Ja jednak nie sięgałbym tak daleko, że gnojowica przesiąknie do Luciąży. Gnojowica jest nawozem i po to się ją wylewa. Niestety ona śmierdzi, ale posiada właściwości pożyteczne.
Kierownik zapewnia, że inspektorat co roku kontroluje plany nawożenia tego typu ferm. Taka kontrola ma odbyć się również w tym roku. - Natomiast jeśli wpłynie do nas konkretne zawiadomienie o konkretnej nieprawidłowości, to oczywiście w trybie awaryjnym skontrolujemy tę sprawę - dodaje Nowakowski.
Przedstawiciel Inspektoratu przyznaje, że skarg na smród jest sporo. Tylko wiosną tego roku wpłynęło ich już kilkanaście. - Czasami są to trudne sprawy wymagające kilkunastu, czasem nawet kilkudziesięciu dni działań kontrolnych - mówi Nowakowski.
Problem w tym, że smrodu nikt nie zmierzy, nawet inspektorzy z ochrony środowiska.
AS