Piotrkowianie pisząc skargi, starają się, jak najlepiej wyjaśnić, co im przeszkadza i dlaczego domagają się zdecydowanych działań ze strony urzędników: "Nie możemy otworzyć okna z uwagi na potworny hałas i wulgaryzmy, jakie dochodzą z placu gry, ludzie starsi i często schorowani nie mają warunków do odpoczynku", "mieszkamy na parterze, a na przeciwko naszych okien rosną dwa drzewa, które służą jako słupki bramki, piłka odbija się od balustrady, parapetu i okna", "młodzież gra w piłkę nożną, a wieczorami na ławkach placu zabaw odbywają się biesiady piwne, oboje z mężem jesteśmy u kresu wytrzymałości". Takich pism jest wiele. Mieszkańcy przy tym nie skarżą się na małe dzieci, a na starszą młodzież, która mogłaby korzystać z przyszkolnych boisk.
- Gdyby to były malutkie dzieci, nie miałabym nic przeciwko temu, a tak to nawet strach zwrócić uwagę - mówi młoda piotrkowianka, mama kilkumiesięcznego dziecka, które nie może spać, kiedy piłka odbija się o blaszane obłożenie bloku. W tym wypadku za bramkę służy trzepak.
Młodzi tymczasem nie zawsze mają gdzie grać. Przy ul. Modrzewskiego na pozór boisko jest, tyle, że od dawna na placu w pobliżu bloków gra jest prawie niemożliwa, a nawet niebezpieczna. Działka, w tej chwili prywatna, stanowi właściwie plac budowy. Miasto przed laty postawiło tu bramki, teraz, kiedy już teren nie może służyć za boisko, nikt nie pomyślał o tym, by to miejsce zabezpieczyć.
W ubiegłym roku ze strony spółdzielni mieszkaniowych i władz miasta padło sporo słów zrozumienia dla problemu i obietnice, że "podjęte zostaną próby znalezienia rozwiązania". I gdyby znaleziono jakiekolwiek rozwiązanie, można byłoby mówić tylko o odwiecznym konflikcie pokoleń. Pomysłów jednak, jak wybrnąć z wieloletnich zaniedbań, wciąż brakuje.
Marta Skórka, rzecznik prezydenta podkreśla, że w tym roku miasto nie ma planów budowy nowych boisk, modernizuje te istniejące.
- W tym roku realizujemy tylko projekt "Orlik" przy ul. Wysokiej - dodaje Skórka zapewniając, że młodzieży są udostępniane boiska szkolne.
Obietnic nie składają też spółdzielnie mieszkaniowe.
- Chcąc wyznaczyć jakiś plac do gier w jednym miejscu, by ulżyć jednym mieszkańcom, natychmiast mamy protesty innych, którzy znaleźliby się blisko takiego terenu - mówi Andrzej Aleksandrowicz, prezes SM im. Słowackiego.
Interpelację w sprawie braku miejsc do gry, które nie powodowałyby konfliktów, złożył radny Jan Dziemdziora. Domaga się działań ze strony miasta, podkreślając, że gmina ma taki obowiązek z racji zadań opisanych w ustawie o samorządzie gminnym.
- Zwróciłem się też o zwołanie spotkania z udziałem przedstawicieli spółdzielni mieszkaniowych, Towarzystwa Budownictwa Społecznego, straży miejskiej i policji celem wypracowania konkretnych rozwiązań - dodaje.
Aleksandra Tyczyńska POLSKA Dziennik Łódzki