Z Pawłem Kukizem rozmawiamy o JOW-ach, Polsce i polityce.
Nie myśli Pan sobie czasem „Po cholerę mi była ta polityka?”
W życiu! To była świadoma decyzja. To był wręcz wybór pomiędzy wygodnym życiem dobrze zarabiającego muzyka rockowego, a życiem wojownika, który stawia wszystko na jedną szalę – albo zwycięstwo Polski, albo śmierć.
Co Pan chce osiągnąć?
Ja chcę, żeby moje dzieci zostały w Polsce. A jeśli nie uda nam się zmienić ustroju, to... ja mam czyste sumienie, bo zrobiłem swoje, ryzykując bardzo wiele, również pod względem finansowym. Jeśli się nie uda, to po prostu spakuję dzieciom walizki, bo Polska runie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jeśli system się nie zmieni, Polska zostanie zjedzona przez partyjniaków.
Mówi się, że nie ma Pan programu politycznego?
Nienawidzę tego słowa, bo program polityczny to największa ściema wyborcza. Mam największy i najważniejszy z programów politycznych – chcę zmienić ustrój państwa, przywrócić państwo obywatelom. Mam strategię, a nie program. Dwa podstawowe filary to upodmiotowienie obywatela w ojczyźnie i upodmiotowienie ojczyzny na arenie międzynarodowej. Jak? Poprzez gruntowną zmianę wymiaru sprawiedliwości, gruntowną zmianę mechanizmów władzy itd. Po pierwsze muszę wprowadzić parlamentarzystów do Sejmu.
Swego czasu wspierał Pan Platformę Obywatelską.
To był chyba 2003 czy 2004 rok, przejechał do mnie kolega ze studiów Grzegorz Schetyna, który również był członkiem LZS-u, razem byliśmy na strajkach, też pochodził z Opolszczyzny. Zapytał mnie, co zrobić, by ludzie poszli do wyborów. Powiedziałem mu wtedy, że ludzie chcą glosować na ludzi, a nie na partie polityczne i żeby koniecznie uwzględnili w swoim programie wyborczym jednomandatowe okręgi wyborcze. Tak zrobili. Już wtedy byłem przekonany, że JOW-y to warunek sine qua non do rozwalenia „układu magdalenkowego” z 1989 roku. Siłą rzeczy zacząłem wspierać PO, bo to była pierwsza partia polityczna, która ten postulat wysunęła. Kiedy później się z tego wycofali, to poszedłem z nimi na wojnę.
A dziś do kogo Panu najbliżej?
Moim osobistym celem i marzeniem jest zmiana Konstytucji RP. Jarosław Kaczyński również chce zmienić Konstytucję. W programie PiS-u jest wiele rozwiązań, które są bardzo zbliżone do naszych pomysłów na reformę państwa. Nawet gdybyśmy nie weszli z nikim w koalicję, to z całą pewnością głosowalibyśmy za każdą ustawą, która daje korzyści Rzeczypospolitej, a w programie PiS-u jest sporo takich projektów. W kwestii podatków z kolei jestem bardziej zbliżony do gospodarki wolnorynkowej, tymczasem PiS chce obniżenia VAT-u do 22, CIT-u do 15%. Ja w ogóle nie chcę CIT-u, chcę podatku obrotowego.
Nie obawia się Pan, że teraz „przykleją się” do Pana ludzie wątpliwego pokroju, którzy chcą wypłynąć w polityce na Pana plecach?
Komitety referendalne i listy wyborcze to osobna sprawa. Co z tego, że ten, czy inny gość mówi, że jest od Kukiza? W tej chwili mamy dwie sprawy, które przebiegają równolegle - referendum i listy wyborcze do Sejmu. Jednym z pytań w referendum będzie to o JOW-y, a dla mnie jest to postulat o kapitalnym znaczeniu, dlatego priorytetem są dla mnie sprawy referendalne. Nie mogę teraz wskazywać, kto jest dobry, a kto zły. Referendum jest 6 września, a listy wyborcze trzeba pokazać 10 września, więc nie mogę egalitaryzować, celem jest przekroczenie magicznego progu frekwencyjnego 50%, bo wtedy wynik referendum będzie wiążący. Dziś nie ma zupełnie znaczenia, kto zakłada komitety referendalne. Oczywiste jest, że później z tych komitetów będę wskazywał ludzi, którzy znajdą się na listach wyborczych.
Skąd Pan weźmie pieniądze na kampanię?
To jest bardzo duży problem. Miałem propozycję, mogłem wziąć od jednej osoby 7 mln zł, czyli 2 mln $, ale nie zrobiłem tego, bo nie było to zbyt „czytelne”. W związku z tym jestem w dużej mierze skazany na siebie. Wolę nie mieć pieniędzy w ogóle niż mieć pieniądze „nieczytelne”. Chciałbym przede wszystkim korzystać, tak jak w kampanii prezydenckiej, z datków obywatelskich. Założyłem fundację. Być może oddam też swój wizerunek jednemu z „energetyków” po to, aby cała kasa poszła na kampanię, na razie referendalną, obywatelską. Oczywiście rozmawiam też z biznesmenami, ale z takimi, których znam, którzy są transparentni, bo walczę o państwo etyczne i uczciwe. My nie mamy tych 20 – 30 mln rocznie, które mają partie, nas nie stać na organizowanie 3-dniowych, parad i spotkań.
Ma Pan w ogóle czas na koncertowanie?
To się bardzo ładnie komponuje, bo podczas koncertów, gdzie zbiera się nawet 15 tysięcy ludzi, mogę mówić o referendum. W normalnym państwie dostałbym medal za prowadzenia agitacji obywatelskiej. Tymczasem chcą mnie rozstrzelać i to świadczy o tym, jak straszny jest ten system.
Rozmawiała Aleksandra Stańczyk