Kiedy odwiedzam gospodarstwo Renaty i Sławomira, zastaję na podwórku gromadkę dzieci i młodzieży odpoczywających pod parasolem przy dmuchanym basenie napełnionym wodą. Ten obrazek ani trochę nie przypomina tego, który miałam w głowie przed przyjazdem (spracowanych, zniechęconych dzieci, które nie mają czasu na zabawę i odpoczynek). Przeciwnie. Wielki entuzjazm i chęć opowiedzenia, „jak to u nas jest”, bardzo cieszy.
- Teraz dzieci mają lepiej niż dawniej. Nie mają aż tylu obowiązków. Wieś jest zmechanizowana, wiele zadań i prac, które kiedyś wykonywał człowiek, teraz zastępuje maszyna. Pamiętam, kiedy ja byłam małym dzieckiem, miałam około dziewięciu lat, to już potrafiłam jeździć ciągnikiem, przypiąć do niego maszynę. Często wstawałam o czwartej rano, by jeszcze o rosie zebrać koniczynę dla bydła. Trzeba było rodzicom pomagać. Dzisiaj tak nie jest. Poza tym my nie mamy tak dużego gospodarstwa jak niektórzy ludzie na naszej wsi. Nasze pole to tylko siedem hektarów. Mamy jedną krowę, trzydzieści świń i drób. Chcę, żeby dzieci też miały wakacje.
Odpoczęły przez ten czas. Dlatego nie budzimy ich wcześnie rano i tak często nie „zaganiamy” do pracy. Mam bardzo dobre dzieci. One pomagają chętnie i znają swoje obowiązki. Nie trzeba ich zmuszać do pracy, nawet wtedy, kiedy mają wakacje od szkoły, bo na wsi nigdy nie ma wakacji i nigdy nie ma święta. Praca jest obecna przez cały czas - mówi pani Renata, mama Artura, Marzeny i Mateusza.
Ewa Tarnowska
więcej w nr 28