Pani Nasturcja dbała o swoich podopiecznych oraz o miejsce w piwnicy, w którym koty mieszkały. Zwierzęta były odrobaczone, wysterylizowane, dobrze karmione. Wydawałoby się, że nie powinny nikomu wadzić. Sama ich obecność nie była kłopotliwa dla mieszkańców bloku. A jednak znalazły się osoby, które postanowiły utrudnić życie pani Nasturcji i jej podopiecznym. Od pewnego czasu karmicielka żyła w ciągłym niepokoju o ich zdrowie i życie. Koty były regularnie podtruwane, a ona sama musiała wysłuchiwać ciągłych skarg i inwektyw pod swoim adresem. Absurd sięgał zenitu. O wszystkie problemy, z którymi borykali się mieszkańcy bloku obwiniano piwniczne koty.
Ta sytuacja zmusiła panią Nasturcję do szukania pomocy w mediach. Nie chciała walczyć z sąsiadami. Zależało jej jedynie na pomocy kotom. Dzięki uprzejmości i zaangażowaniu jednej z piotrkowskich dziennikarek, karmicielka trafiła do Fundacji „Kocia Mama”. Pięć pięciomiesięcznych kociaków przyjechało… w misce prosto do piotrkowskiej kliniki weterynaryjnej. Wszystkie trafiły pod opiekę Fundacji, która zadba, by oswojone maluchy znalazły troskliwych opiekunów.
Teoretycznie cała sprawa zakończyła się happy endem… teoretycznie, bo relacje między mieszkańcami bełchatowskiego bloku nie będą takie jak dawniej. Pozostanie żal i niesmak.
Trudno się pogodzić z brakiem zwykłej sąsiedzkiej życzliwości i zrozumienia.
Niezwykle smutny jest też fakt, że ta historia nie jest odosobniona. Jest wiele pań Nasturcji i wielu „życzliwych” sąsiadów i wiele potrzebujących kotów, które same nie potrafią poprosić o pomoc.
- Trakt wielu kultur, czyli jak to bywa z murkami, telefonami...
- Piotrków Trybunalski w Strasburgu
- Jest Nas wielu w dobrym celu
- CYKLODROM
- Śmieci...
- Wolbórz znów będzie miastem ...
- Piotrkowskie lotnisko w niewykorzystaniu
- Piotrkowskie topole "zły duch" chodników i ulic
- Akademia obiecuje - student po niej nie pracuje