Właścicielka kilku restauracji, dekoratorka wnętrz i gwiazda “Kuchennych rewolucji” przyjechała do naszego miasta, aby pokazać, jak udekorować świąteczny stół i urozmaicić wigilijną kolację.
- Tydzień Trybunalski: Pani Magdo, jak urozmaicić wigilijny stół?
- Magda Gessler: Dania, które proponuje dzisiaj mój kucharz, są właśnie na święta: tatar z łososia, dorsz marynowany sokiem z lemonki, z kolendrą, świeżą cebulą i ostrą papryką chili - nietuczące i pyszne. Uważam, że tatar ze śledzia z piernikiem, z rodzynkami, miodem, śliwkami, imbirem, orzechami jest po prostu obłędny. To są właśnie te niekonwencjonalne dania. Co jeszcze? Pierogi z rybą (jesiotrem) są fantastyczne, do tego sos grzybowy.
- Czego w polskiej kuchni najbardziej Pani nie lubi?
- Tego, że jej nie ma. Tego, że mamy jakieś takie przetworzone poprzez myśli amerykańskie polskie dania. Jesteśmy tak zapatrzeni w Stany Zjednoczone, że chęć zarobku i fast food zabiły kompletnie chęć poszukiwania prawdziwych produktów i prawdziwego jedzenia. Szybkość zabiła jakość.
- Czy to znaczy, że w Polsce nie ma gdzie zjeść schabowego z kapustą i ziemniakami?
- Jest gdzie, chociaż to nie jest proste, bo w większości miejsc podają to danie bardzo niedobre. Z jednej strony to bardzo proste danie, z drugiej bardzo trudne. Podstawowy błąd to smażenie schabowego na oleju słonecznikowym, tymczasem on powinien być smażony na smalcu. Świninę smażymy na świninie. Poza tym schabowy powinien być z kością, powinien być dobrej jakości, nie powinien być knurem z Chin, tylko po prostu prawdziwym polskim wieprzkiem, hodowanym nie w takich dużych masach.
- Czy gust Polaków ewoluuje, jeśli chodzi o kuchnię?
- W przypadku bogatych ludzi, tak. Biedni ludzie idą coraz bardziej w stronę fast foodu i kilogramów.
- Chce Pani powiedzieć, że jesteśmy coraz grubsi?
- Chcę powiedzieć, że Polacy w pogoni za pracą nie mają czasu na normalne jedzenie, jedzą byle gdzie i byle co, byle dalej móc przeżyć. Droga do sukcesu poprzez to, co jedzą, jest trudniejsza. Bo jednak wszyscy chcą w pracy widzieć ludzi o pewnym standardzie. I to zapoczątkowała Warszawa. To był taki nurt, nawet mocno faszyzujący, tzn. ktoś, kto nie pasuje do pewnego modelu, to w ogóle nie nadaje się do pracy. W związku z tym np. już młode dziewczyny na wsi bardzo się pilnują z wagą, bo zdają sobie sprawę - poprzez telewizję, poprzez media - że ich szanse rosną w miarę zmniejszania kilogramów. Anoreksja zawitała również pod strzechy.
- W Pani warszawskiej restauracji “U Fukiera” bywały największe gwiazdy.
- Najwięksi i najpotężniejsi, ale też normalni ludzie, chociaż nie jest to tania restauracja, jednak dla młodych ludzi i twórców jest ogromna zniżka, i zawsze tak było. Jadła u mnie Halle Berry. Jadła u mnie królowa Danii, która jest rozrabiarą nieprzeciętnej miary, ona również miała u mnie swoją bardzo ważną kolację. Do Fukiera przychodzą tacy ludzie, jak Polański, Almodovar, cały świat kultury i cały świat elity politycznej.
- Porozmawiajmy przez chwilę o “Kuchennych rewolucjach"” których jest Pani gwiazdą. Pani Magdo, dlaczego we wszystkich restauracjach jest taki brud?
- Oni tego nie widzą, żyją w domu w takim brudzie, bo nikt ich tego nie nauczył.
- Przecież restauratorzy wiedzą, że Pani do nich przyjedzie, dlaczego nie posprzątają?
- Ale czy Państwo nie rozumieją, że jak ktoś się nie myje, to nie czuje, że śmierdzi?!
- Bywa Pani często w tych restauracjach, w których rewolucja była udana?
- Oczywiście, oni dają sobie radę. Znaleźli sposób na życie, są bogaci. Moje wejście jest tylko na 4 dni plus 1 i... koniec.
- Ma Pani swój profil na Facebooku (95 tysięcy fanów!). Umieszcza tam Pani wpisy prawie codziennie. Trudno jest prowadzić tak napięty tryb życia?
- Wczoraj byłam w Poznaniu, dzisiaj jestem u was. Czy jest mi trudno? Jak się ma energię, to można tak funkcjonować, chociaż nie mówię, że to jest łatwe, jeśli ma się misję do spełnienia... Ja chcę, żeby Polska zmieniła się, jeśli chodzi o poziom żywienia, żeby ludzie mieli świadomość tego, co jedzą, jak jedzą. Każdy ma swoją misję i jest to niezależne od pieniędzy i od wszystkiego.
- Na Facebooku znaleźliśmy informację, że udzielała się Pani również DKMS-ie (Baza Dawców Komórek Macierzystych)?
- Tak, ponieważ wiele osób spośród moich bliskich straciło życie. Mój pierwszy mąż nie żyje. Syn siostry mojego męża zmarł na białaczkę. Uważam, że należy sobie pomagać. Wydaje mi się, że świadomość społeczna i pomoc ludzi ludziom jest w tej chwili konieczna, dlatego że jakoś tak się zdarzyło, że najsłabsi w tym kraju nie mają pomocy od nikogo. Kiedy się nie ma pieniędzy, a człowiek spotyka się z taką chorobą, to jest kompletnie bezradny. Każdego z nas może to spotkać. Trochę trzeba się nad tym zastanowić, nad swoimi wyborami.
- Pani ulubione danie?
- Karabińczyki - to są duże, czerwone krewetki, które mają większe głowy niż tułów. Lubię pić ich głowę, ich mózg tak, jak z kieliszka. Można umrzeć z rozkoszy...
- A czego by Pani nigdy nie zjadła?
- Myślę, że móżdżku, żadnego, bo ma metaliczny smak. A karabińczyki to zupełnie inna bajka.
- Lubi Pani sushi?
- Uważam, że można je zjeść raz w miesiącu, ale nie może to być dieta codzienna. Nawet nie wiemy, że jedząc śledzia, mamy możliwość dostania tasiemca. W rybach bardzo często są pasożyty. Ryba maślana jest np. bardzo niebezpieczna, bo pochodzi z mórz wietnamskich, jest pełna ołowiu, rtęci. Ta cała nasza panga jest przecież bardzo groźna, w ogóle nie wolno jej jeść, bo jest trująca.
- Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali Aleksandra Stańczyk (TT) i Jarek Krak (Strefa FM)