- Wejście kosztowało chyba złotówkę na normalne miejsce, a dwa złote na trybunę. Przed wojną dwa złote czy złotówka, jak dla nas, to było bardzo dużo. Wtedy kilogram szynki kosztował dwa złote, kilogram cukru złotówkę, a mała czekoladka kosztowała pięć groszy - wspomina Marian Cecotka, prezes klubu Starsi Panowie. Wyścigi konne były jedną z największych atrakcji międzywojennego Piotrkowa. Cieszyły się ogromną popularnością nie tylko wśród samych piotrkowian i mieszkańców pobliskich miejscowości, ale głośno o nich było również na terenie całego kraju. Gdy tylko wiosną zaczynał się sezon, do Piotrkowa zjeżdżała ówczesna elita wywodząca się głównie z arystokracji.
Z Pławna do Piotrkowa
Wyścigi konne przeniesiono do Piotrkowa z Pławna. I choć pomysł ów zrodził się już w 1891 roku, ostatecznie zrealizowano go dziesięć lat później, kiedy to Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w 1902 roku zatwierdziło oddanie Towarzystwu Wyścigów Konnych w Pławnie w 24-letnią dzierżawę placu w Piotrkowie. Gdzie znajdował się ten plac? Na południowych błoniach miasta, na terenie dzisiejszego lotniska.
Na obszarze o powierzchni 72 mórg i 2 prętów warszawski specjalista, niejaki Wiszniewski, urządził trzy tory - tor płaski o długości 2080 m i szerokości 18 m, tor do gonitw z przeszkodami o długości 1960 m i szerokości 15 m oraz tor treningowy, którego długość wynosiła 1866 m a szerokość 10 m.
- Pamiętam ten tor z przeszkodami. Były tam płoty faszynowe, a przed nimi rowy z wodą. Pamiętam, jak konie wpadały w te rowy, wywracały się, nie potrafiły przeskoczyć tych przeszkód. To było bardzo widowiskowe dla ludzi, którzy to oglądali - mówi Marian Cecotka, który jako mały chłopiec mieszkał tuż obok placu wyścigów konnych przy ulicy Przemysłowej.
Trybuna dla elit
- Wejście na plac wyścigowy stanowiła piękna brama wykonana z drewna. Miała dwie wieże po bokach i w tych wieżach były kasy. Te wieże były dość wysokie i dobrze widoczne z daleka - wspomina prezes klubu Starsi Panowie. - Sam tor wyścigowy był porośnięty żywopłotem. Były także wspaniałe dwie trybuny. Pamiętam jak dzisiaj te trybuny zawsze na biało pomalowane. Tam właśnie siadała elita, a reszta widzów stała przy żywopłocie, który rósł wokół toru. Na wprost trybuny stała wieża sędziowska i z tej wieży taka bomba szła w górę, ewentualnie meta była. Wtedy sędziowie krzyczeli: wygrał numer taki i taki...
Cały obszar wyścigów konnych otoczony był drewnianym parkanem, tak by nikt niepowołany i nikt bez biletu nie dostał się na teren rozgrywania gonitw. Okazuje się jednak, że i na to niektórzy piotrkowianie mieli swoje sposoby.
- Był tutaj także gospodarz wyścigów, który o to dbał. Ja z jego synem chodziłem do jednej klasy. I to on właśnie pokazał mi, jak należy wchodzić - opowiada Marian Cecotka. - Z tego ogrodzenia myśmy wyjmowali gwoździe z dwóch desek. Te deski się rozsuwały, wchodziło się, zsuwało z powrotem deski i gwoździe się wkładało na miejsce, tak żeby nic nie było widać. Ale wiedzieliśmy dobrze, które to są deski i które gwoździe można było wyciągnąć palcami, bo były tak wyrobione.
Arystokraci
Pierwsze wyścigi konne odbyły się nad Strawą w dniach 23 - 25 sierpnia 1903 roku. O ogromnej popularności piotrkowskich wyścigów wśród elit w kolejnych latach ich rozgrywania świadczy lista nazwisk bezpośrednio z nimi związanych. I tak na przykład w skład zarządu Towarzystwa Wyścigów Konnych w latach 1910 - 1913 m.in. wchodzili: Aleksander margrabia Wielopolski - wiceprezes, członkowie: Stanisław ks. Lubomirski, Jan Florian hr Zamoyski, Albert hr Wielopolski. W roku 1911 działające przy wyścigach Piotrkowskie Towarzystwo Zachęty do Wyścigów Konnych liczyło 10 członków honorowych, 81 rzeczywistych i 2 zwyczajnych.
Co ciekawe, choć w 1925 roku teren wyścigów konnych przeznaczono na bazę lotniczą, to jednak jeszcze przez ponad 10 lat rozgrywano na południowych błoniach miasta gonitwy i konkursy hippiczne.
Od tysięcy rubli po siodło
Czy na wyścigach można było się obłowić? Jak zanotowała „Piotrkowska Kronika” w roku 1910, łączna pula nagród w gonitwach, konkursie hippicznym i biegu myśliwskim wyniosła 20 tys. rubli. Cztery lata później pulę tę zwiększono do 25 tys. rubli. Na nagrody składały się zazwyczaj sumy otrzymane m.in. od Głównego Zarządu Stadnin Państwowych oraz Cesarskiego Towarzystwa Wyścigów Konnych w Królestwie Polskim. Hojnym ofiarodawcą bywała również rodzina Lubomirskich. Średnio w ciągu 4 - 5 dni dorocznych meetingów rozgrywano około 28 gonitw, w których udział brało od 49 do 53 koni.
Co ciekawe, specjalne premie otrzymywali także hodowcy. I tak w 1911 roku kwota 273 rubli w ramach tzw. premium hodowlanego przypadła w udziale M. ks. Radziwiłłowi. Zdarzały się w Piotrkowie jednak i takie wyścigi, gdzie zwycięzcy gonitw otrzymywali zamiast gotówki nagrody rzeczowe. - Pamiętam taki wyścig, gdzie dopuszczono chłopskie konie i wszyscy jechali na oklep. Ścigała się wtedy młodzież wiejska i pamiętam jak dzisiaj, że jedną z nagród była uprząż na konia, ale nie z chomątem, tylko z szelkami, taka bardzo nowoczesna jak na owe czasy - opowiada Marian Cecotka. - Pierwszy na mecie dostał siodło i buty do jazdy konnej, drugi właśnie tę uprzęż, a trzeci chomąto.
High life nad Strawą
Wyścigi konne w Piotrkowie rozgrywano zazwyczaj wiosną i jesienią. W czasie ich trwania spokojne zazwyczaj miasto ożywało. - Tu przyjeżdżali obszarnicy ziemscy ze swoimi końmi, które chcieli zaprezentować. Jak wygrywały, to wiadomo ich wartość rosła - wspomina Marian Cecotka. - To wszystko trwało kilka dni. Po środku placu były pokazy różnego rodzaju zaprzęgów, bryczek, powozów jednokonnych, dwukonnych, czterokonnych. I miasto się rozwijało z uwagi na to, że ci wystawcy ziemscy musieli mieć hotele, restauracje, winiarnie. Konie były przysyłane zawsze dużo wcześniej. Oni tutaj trenowali. Część miasta pomiędzy ulicami Przemysłową a Żwirki była zabudowana stajniami. Tam było jakieś 80 albo i 100 stajni. A pomiędzy tymi stajniami były studnie pobudowane, gdzie można było te konie poić.
Piotrkowskie wyścigi konne to jednak nie tylko same gonitwy i konkursy hippiczne. Na terenie wyścigów sporo się działo także wtedy, gdy nie rozgrywano zawodów (na zdjęciu festyn róż w 1918 r.). Ale o tym następnym razem…
Agawa