Wiosenny pokaz mody w galerii Focus Mall w ubiegłą niedzielę 21 marca poprowadził znany prezenter telewizyjny, redaktor naczelny magazynu „Malemen", twórca TVN-owskich programów „Co za tydzień", „Alle zima!" czy „Projekt plaża", Olivier Janiak.
Ile dziś autografów udało Ci się rozdać? By móc z Tobą porozmawiać trzeba było przeciskać się przez otaczający Cię tłum dziewcząt i pań w różnym wieku.
Olivier Janiak: Tych autografów wcale nie było tak dużo, zdarzyło mi się ich więcej. To są jednak bez wątpienia przyjemne momenty, bo po to też decydujemy się na taki rodzaj aktywności. Niektórzy nazywają to chałturą, bo praca w centrum handlowym zdaniem wielu niczym nobilitującym nie jest, choć ja akurat uważam inaczej i od wielu lat oprócz wielkich gal zgadzam się prowadzić też takie imprezy, bo to dla mnie jest kontakt z moim widzem, nie przez ekran telewizora, ale bezpośredni. Widzowie mogą zobaczyć jakim jestem człowiekiem, jak się pocę, i że jestem taki sam jak oni. Bardzo ten kontakt sobie cenię i nigdy tych autografów nie odmawiam, co więcej bardzo się cieszę gdy ktoś ma ochotę go ode mnie wziąć. Szczęśliwie nie jest już tak jak kiedyś, gdy wygrałem „Taniec z gwiazdami", wtedy ta popularność osiągnęła jakieś abstrakcyjne apogeum i praktycznie nie mogłem się nigdzie ruszyć. Teraz ta popularność jest na bardzo miłym, akceptowalnym poziomie.
Od blisko 10 lat prowadzisz program „Co za tydzień", w którym m.in. spotykasz się z gwiazdami zarówno rodzimego jak i światowego show biznesu, spotkanie z którą gwiazdą zapadło Ci najbardziej w pamięć?
Olivier Janiak: Zawsze te ostatnie wspomina się najbardziej, bo jest to kolejne duże nazwisko, które na liście marzeń sobie odhaczasz. Rozmawiałem pewnie ze setką gwiazd takiego wielkiego formatu, jak Brad Pitt, Keanu Reeves, Johnny Deep czy Leonardo Di Caprio, poprzez Lenny'ego Kravitza, Seal'a, U2, Depeche Mode, Massive Atack, po Shakirę,
i każde z tych spotkań to dla mnie spotkanie z innym człowiekiem. Masz na nie czasami tylko pięć minut, i rodzi się pytanie czy ta osoba Ciebie zapamięta. To, że ja zapamiętam wywiad z nią to jest pewne, ale cała sztuka przeprowadzenia wywiadu i wykorzystania tych pięciu minut, to jest coś takiego by po sobie pozostawić jakiś ślad w tej drugiej pamięci, i właśnie takie chwile są najfajniejsze.
Czy realizując te wywiady udało Ci się porozmawiać z kimś, kto kiedyś był twoim idolem?
Olivier Janiak: Do takich bez dwóch zdań należy Bono z U2, którego słuchałem mając 12 lat. To są takie momenty, na które czekasz mając niemal dreszcze. Boisz się, że nie wiesz co powiedzieć, zwłaszcza jeśli twój angielski nie jest perfekcyjny, bo o ile po polsku radzę sobie znakomicie, to po angielsku już nie porozmawiam na tym poziomie percepcji, który jest dla mnie osiągalny w mojej mowie ojczystej. W związku z tym masz wiele kompleksów przed taką rozmową, od tych czy nie rozpłyniesz się w umiłowaniu do swojego idola, poprzez te, że nie jesteś go w stanie zrozumieć w stu procentach. Wiele jest takich momentów. One mnie dotykały jednak bardziej wcześniej, ten rodzaj podekscytowania był zdecydowanie większy kiedyś, teraz już mam doświadczenie, wiem że nie sposób i że nie wypada traktować wielkich sław inaczej niż zwykłych ludzi. Oni zresztą tego oczekują. Wtedy też tylko masz szansę na normalny kontakt. Jeżeli od samego początku gloryfikujesz jakąś postać to niczego się o niej nie dowiesz. Tak było u mnie w przypadku Seala, którego kostkę od gitary znalazła moja żona, gdy rzucił ją w tłum podczas swego koncertu w Warszawie w Sali Kongresowej. I ja tą kostkę mu zaniosłem, szedłem na wywiad podekscytowany, a on mi mówi „Hej! Wyluzuj!" i zamiast pięciu minut rozmowy mieliśmy tych minut 40, tuż przed koncertem zgodził się na sesję do magazynu, którego jestem redaktorem naczelnym, i to są ekscytujące momenty.
No właśnie skąd pomysł na magazyn dla mężczyzn „Malemen"?
Olivier Janiak: Wymyśliła to grupa ludzi, która uznała, że na polskim rynku nie ma pisma, które by nie obrażało inteligencji mężczyzn. Bo zazwyczaj masz gołe panie, które mają przyjemne ciała, nie mam nic przeciwko nim, sam jestem koneserem kobiecego piękna, ale niekoniecznie musi mi się ładować drzwiami i oknami, z każdej witryny sklepowej do mnie do domu. (...) Ja chciałbym coś poczytać. Jeśli biorę tytuł do ręki to chciałbym znaleźć coś co mnie kręci, coś co powoduje, że mam ochotę być lepszy, że mam ochotę poznawać innych mężczyzn, którym się udaje w innych dziedzinach życia, tym bardziej że w Polsce nigdy nie było pisma z tej półki. Na całym świecie masz tytuły typu „Arena", „GQ", „Interview" czy fantastyczny „Esquire". W Polsce te duże wydawnictwa traktowały mężczyznę po macoszemu, więc my uznaliśmy, że warto dla tego mężczyzny napisać coś, na co on jest gotowy.
A czy lepiej tworzyć gazetę czy realizować „Co za tydzień"?
Olivier Janiak: „Co za tydzień" robię od wielu lat, jest też grupa producentów, która jest za ten program odpowiedzialna, to jest dla mnie sposób zarabiania pieniędzy i budowania swego wizerunku. Natomiast zdecydowanie bardziej kręcące jest kierować redakcją, prowokować ją do myślenia. Telewizja daje wymiar popularnościowy, łechce twój narcyzm i twoją próżność, która u każdego jest oczywista, u mnie również. Jeśli ktoś z telewizji powie Ci, że nie lubi się podobać i prezentować, to jest po prostu albo kłamcą albo powinien zniknąć z ekranu, bo to są cechy, które jeśli nie są w nadmiarze, są właściwie każdemu artyście czy to scenicznemu czy telewizyjnemu. (...) Telewizja daje ten rodzaj rozpoznawalności, który możesz przekuć na wizerunek, a później na to, jak ci się wiedzie w życiu. Ja kocham telewizję, (...) i znam większość telewizyjnych programów od kuchni. Poprzez nią proponujesz strawę dla oczu i ducha dla wielu ludzi. I to jest kręcące. Od Ciebie też zależy jak dana rozmowa będzie pokazana, w jaki sposób ludzi do czegoś zachęcisz, od filmu przez książkę. Tylko jest to moim udziałem od dawna i traktuję to w pewnym sensie jako swoją codzienność, a bardziej niezwykłe są dla mnie te rzeczy związane z prasą.
Czy spotkania ze zwykłymi ludźmi, od których nie stronisz, pozwalają Ci zachować normalność, sprawiają że nie uderza Ci woda sodowa do głowy?
Olivier Janiak: To, że jestem w telewizji i widać mnie na ekranie czy też moja twarz pojawia się w rubrykach towarzyskich w gazetach, mam wrażenie, że mnie jako człowieka nie zmienia. Mam już trochę lat na karku, trochę już przeżyłem, z czasem człowiek nabiera dystansu. Myślę, że każda młoda osoba, która zaczyna od razu w jakiejś dziedzinie, muzycznej, teatralnej, filmowej, czy jakiejkolwiek artystycznej, odnosić sukcesy, ma prawo odpłynąć odrobinę. Pewnych rzeczy nie wyprzedzimy, nasze doświadczenia, gdy jesteśmy 20-latkami, nie staną się nagle doświadczeniami 40-latka, na wszystko w życiu jest czas. Woda sodowa nie jest czymś złym pod warunkiem, że nie bulgocze nam w głowie bezustannie, że nie uwierzymy w to, że gdy nasza piosenka jest na liście przebojów to jesteśmy lepsi niż człowiek, który nas słucha. Ja też miałem pewnie elementy samozachwytu, wolę ich nie pamiętać, natomiast skoro jest jedyna prosta prawda o nas - skoro wszyscy umrzemy, to umrzyjmy fajni, nie udając kogoś, kim nie jesteśmy. Ale aby to się stało naszym udziałem musimy sobie uświadomić, kim jesteśmy. Ja chcę być normalnym człowiekiem, za takiego się uważam, mam te same przypadłości, które ma mój widz, tak samo bywam chory. A poza tym dzisiaj jestem w telewizji, a za chwilę może mnie nie być. Jesteś tak dobry jak twój ostatni program, twoje ostatnie wystąpienie.
Zajmujesz się modą, zaprojektowałeś nawet ostatnio ubranka na Żubrówkę, ale podobno projektujesz też wnętrza?
Olivier Janiak: To takie moje hobby. Do tej pory zrobiłem parę knajp, zaprojektowałem też biuro w TVN-ie, ale raczej doradzam. Niestety nie można w życiu robić wszystkiego, a na pewno wszystkiego dobrze. Myślę, że fajnie jest próbować różnych rzeczy w życiu, nie na wszystkie w tym jednym wcieleniu starczy nam czasu. Ale ja już wiem, co będę robił po reinkarnacji (śmiech). Mam plan na kolejne wcielenie, i oby tylko moja dusza zapamiętała to, co jej zaprogramuję, a teraz wykorzystam najlepiej to, co jest mi dane, czyli będę dobrym prezenterem, świetnym redaktorem naczelnym i „zajebistym" ojcem.
Rozmawiała
Agnieszka Warchulińska