Pierwsze po wojnie częściowo wolne wybory (4 czerwca) dały zwycięstwo Solidarności, co trochę później oznaczało zmianę władzy i całego systemu politycznego. Co prawda pochody były jeszcze organizowane – po raz ostatni w 2015 roku – ale uczestniczyli w nich niemal wyłącznie zwolennicy lewicy, których z różnych powodów było coraz mniej. A przecież wcześniej...
- Jako prezydent miasta byłem jednym z odpowiedzialnych za organizację pochodów – wspominał w Maglu w Strefie FM prezydent Piotrkowa w latach 1976-81 Antoni Sokalski. – Poszczególne zakłady pracy odpowiadały za przygotowanie odpowiednich rejonów. Na 2 - 3 dni przed 1 maja specjalne delegacje wraz z milicjantami sprawdzały, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
Miasto było wysprzątane, malowano nawet krawężniki (na biało), a złośliwi twierdzili, że także trawę (na zielono), choć akurat tego były prezydent nie potwierdza. Udział w przemarszu, gdzie powiewały flagi biało-czerwone brało od kilku do kilkunastu tysięcy mieszkańców regionu. Z trybuny znajdującej się na wysokości budynku sądu przemawiali lokalni, a czasami także jeszcze ważniejsi działacze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, przewodniej siły narodu. Czy w pochodzie musiał iść każdy? - Udział nie był przymusowy – twierdzi A. Sokalski. – Kto chciał i czuł taką potrzebę, ten szedł. Ale nikt nikogo siłą nie zmuszał. Ktoś, kto tak dzisiaj mówi, mija się z prawdą. Ostatni duży pochód odbył się 1 maja 1989 roku, a potem przyszły czerwcowe wybory i... wiadomo. Co prawda organizowano je także w latach 90. i na początku XXI wieku, ale ludzie już nie chcieli brać w nich udziału. Potem pochody zamieniły się w pikniki organizowane przez posła Ostrowskiego, a kiedy ten przestał być posłem i to się skończyło.
Zupełnie inaczej kwestię udziału w pierwszomajowych pochodach wspomina były prawicowy działacz i przewodniczący piotrkowskiej Rady Miasta w latach 90. Władysław Adaszek. - Przymus był – mówi. - Kto uważa inaczej, a żył w tamtych czasach, ten ma sklerozę. W zakładach pracy wywieszane były listy obecności. Jeśli ktoś się nie wpisał i na pochód nie poszedł, musiał się liczyć z dużymi kłopotami, łącznie ze zwolnieniem. Ludzie chodzili, bo musieli. Często zdarzało się, że już w trakcie wygłaszanych przez członków partii przemówieniach wielu pochód opuszczało. Trochę ciekawiej było po południu, kiedy odbywały się różnego rodzaju imprezy towarzyszące - targi książki czy widowiska taneczne. To były igrzyska. Chodziło o to, żeby ludziom zająć czas i głowy czymś innym niż myśleniem, w jakich warunkach przyszło im żyć. Cieszę się, że to się skończyło.
W PRL-u 1 maja było jednym z dwóch najważniejszych świąt państwowych. Miało upamiętniać, pokazywać, ale i mobilizować klasę robotniczą. Do dziś wiele zmieniło się, jeśli chodzi o jego obchody. Wiele, poza jednym: to wciąż dzień wolny od pracy.