Kwietniowe słońce odbijało się też w zbrojach rzymskich żołnierzy, którzy prowadzili Jezusa od pierwszej do ostatniej stacji. Razem z żołnierzami, z Jezusem swoje krzyże dźwigali wierni. Niektórzy po raz pierwszy, inni już po raz kolejny.
- Zawsze jakaś łezka w oku się kręci - przyznaje pani Anna, która uczestniczyła w kilku wcześniejszych piotrkowskich drogach krzyżowych, tych, których symbolem był potężny krzyż. - To misterium pozwala lepiej wszystko przeżyć, bo stacje są bardziej zrozumiałe, na pewno dla dzieci - zauważa. Podobnych głosów można usłyszeć więcej. Wielu uczestników procesji przyznaje, że Misterium Męki Pańskiej, które w Piotrkowie odbyło się już po raz trzeci, pozwala na głębsze przeżycie świąt. Według ks. Arkadiusza Lechowskiego z parafii Najświętszego Serca Jezusowego, gdzie jest pierwsza stacja, piotrkowskie misterium jest swoistym fenomenem.
- Jedna osoba bardziej przeżywa coś w ciszy, skupieniu, inna publicznie, podczas takiej drogi krzyżowej, ale to misterium jest dla wielu mieszkańców okazją do odnalezienia duchowości - podkreśla dodając, że w Piotrkowie z tą duchowością wiernych wcale nie jest tak źle, jak czasami straszą katoliccy publicyści i komentatorzy. - Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, bo wśród wielu młodych ludzi wzrasta zainteresowanie Kościołem, wiarą, i to nie takie powierzchowne, tylko to głębokie - podkreśla ks. Lechowski.
Pomysł pokazania ostatnich godzin Chrystusa w formie ulicznego widowiska, w którym mogą uczestniczyć wierni, narodził się w murach klasztoru oo. Bernardynów. Po dwóch latach pałeczkę reżysera całego misterium, z konieczności spowodowanej wyjazdem z Piotrkowa, brat Cherubin oddał Jackowi Tworkowskiemu, który siebie nazywa inspicjentem misterium, a wcześniej współorganizatorem tradycyjnej drogi krzyżowej ulicami miasta. W rzeczywistości, Tworkowski jest klamrą, która łączy ze sobą wiele części całego przedsięwzięcia angażującego kilkadziesiąt osób.
- Cieszę się, że przez te 15 lat organizowania drogi krzyżowej, mimo chaosu i rozbiegania, udało się wytworzyć atmosferę skupienia i modlitwy - Jacek Tworkowski nie ukrywa satysfakcji, ale i poczucia odpowiedzialności, jaką wziął na siebie. - Na szczęście brat Cherubin przyjechał na koniec nam pomóc.
Ciężar ról - tych głównych, jak i tych epizodycznych, aktorskich, jak i technicznych - czują wszyscy biorący udział w organizacji pasji. Dla Jacka Dziubana z Marianowa (gm. Wolbórz) ten ciężar podszyty jest troską o bezpieczeństwo uczestników misterium i o bezpieczeństwo koni, które wypożycza do widowiska.
- Uważajcie na auta, bo za każdy stłuczony reflektor płacicie sami - chwilę przed rozpoczęciem misterium żartobliwie rzuca do jeźdźców - harcerzy odgrywających role rzymskich żołnierzy, ale oczy ma poważne przez całą drogę krzyżową, której przewodzi. Tuż za nim idą konie.- Od kilku lat nasze konie są na każdej imprezie kościelnej, były na Trzech Króli, na otwarciu wieży ciśnień - wylicza.
Do udziału w misterium namówili go leśnik Paweł Kowalski i Jacek Tworkowski.
- To na pewno przeżycie, choć dla mnie największe było pierwsze misterium. Wtedy to ja jechałem na koniu. Co roku jestem zresztą w Kalwarii Zebrzydowskiej. Teraz to się bardziej boję o ludzi i o konie, żeby nic nikomu się nie stało - przyznaje Jacek Dziuban pilnując wzrokiem swoich podopiecznych.
O tym, że misterium od kulis wygląda nieco inaczej i mniej widowiskowo, wie też dobrze Damian Marchlewicz, który od trzech lat jest Piłatem.
- Z każdym rokiem jest coraz lepiej, łatwiej - przyznaje, co zresztą słychać w coraz bardziej aktorskim brzmieniu jego głosu podczas pierwszej stacji. Z drugiej strony, on przeżywa piotrkowską pasję na dwa sposoby, bo chwilę po zakończeniu swojej roli wtopił się w tłum i razem z pozostałymi wiernymi modlił się przy pozostałych stacjach.
Dla pani Barbary z Piotrkowa modlitwa podczas drogi krzyżowej była ukojeniem bólu po tragedii, którą była śmierć jej 22-letniego syna. W misterium, tak jak i w piotrkowskiej ulicznej drodze krzyżowej, uczestniczyła po raz pierwszy.
- Mąż był rok temu, wrócił zauroczony, mówił, że przepiękne przeżycie - mówi. - Człowiek tak idąc, wszystko przeżywa bardziej.
Ona, jak przyznaje teraz wszystko przeżywa, nie tyle bardziej, ile inaczej, głębiej.
- Wcześniej człowiek chodził do kościoła, paciorek to był paciorek, ale teraz to głęboka modlitwa - przyznaje. - Wcześniej człowiek był taki zniechęcony, a teraz jak dzień zacznę od kościoła, to daje mi to siłę i robota w rękach się pali. Choć od tragedii - wypadku syna - minął prawie rok, to w oczach matki wspomnienia ciągle błyszczą łzami. - Ta tragedia przyczyniła się do jakiejś przemiany - pani Barbara pokazuje zdjęcie syna noszone w portfelu. - Był studentem naszego uniwersytetu, miał dołączyć do drugiego syna w Warszawie. Zginął zaraz po tamtej Wielkanocy, dlatego ta będzie zupełnie inna. Każdy ma swoją intencję w tej drodze krzyżowej...
Karolina Wojna POLSKA Dziennik Łódzki