Takich tłumów na spektaklu Miejski Ośrodek Kultury już dawno nie widział. Trudno się jednak dziwić. W miniony piątek (27 stycznia) na piotrkowską publiczność czekała nie lada gratka. Łódzki Teatr im. Jaracza zaprezentował na scenie MOK słynną sztukę Tennesse Williamsa „Kotka na rozpalonym, blaszanym dachu”. Wyreżyserowany przez Małgorzatę Bogajewską dramat już od pierwszych chwil uwiódł widownię i… udowodnił, że aktor Kamil Maćkowiak wyrósł na niekwestionowaną gwiazdę wspomnianego Teatru Jaracza.
Akcja „Kotki…” rozgrywa się w bliżej nieokreślonym miejscu na Południu Stanów Zjednoczonych. 65 urodziny bogatego plantatora Harveya Pollitta to mogło by się zdawać doskonała okazja do rodzinnego spotkania. Otóż nic bardziej mylnego. Atmosfera w domu milionera jest mocno napięta, coś ewidentnie „wisi w powietrzu”. Specjalnie przybyli na jubileusz ojca dwaj synowie bynajmniej nie pałają do siebie braterską miłością. Starszy Gooper jest prawnikiem, z Mae ma pięcioro dzieci, niebawem po raz szósty zostanie ojcem. Z kolei młodszy Brick, mąż Maggie, to były sportowiec, który cierpiąc na tajemniczą depresję topi w alkoholu gorycz z powodu zmarnowanego życia. Gdy wychodzi na jaw, że senior rodu ma raka jego urodzinowe przyjęcie staje się polem zażartej walki o rodzinny majątek. Okazuje się, że każdy z członków rodziny Pollittów skrywa jakąś gorzką tajemnicę, że pod maską konwenansów tłumi gniew i zazdrość, miłość i nienawiść, odrazę i pożądanie.
Tytułowa „Kotka…” to Maggie, żona Bricka, która za wszelką cenę stara się poukładać powikłane relacje rodzinne, zwłaszcza te łączące jej męża z ojcem, pragnie ratować swoje małżeństwo, swoją wizję własnego szczęścia oraz pamięć o zmarłym przyjacielu jej męża, który był przy okazji jej kochankiem i który prawdopodobnie podkochiwał się również w jej mężu. „Kotka” przede wszystkim jednak próbuje ratować Bricka przed nim samym. Łasi się i pręży, skacze z jednego problemu w drugi, jakby parzył ją dach rozgrzany od rodzinnych konfliktów. Z drugiej jednak strony jak sama mówi jej siłą jest to, że ona wciąż stoi na rozpalonym, blaszanym dachu pomimo żaru i bólu, jaki czuje i bez względu na cenę, jaką być może przyjdzie jej za to zapłacić. Bezustannie zdaje sobie sprawę, że nie wszystko można uratować, nie każdy problem rozwiązać, że z dachu, zwłaszcza rozgrzanego, zawsze można spaść…
Kto spadł, a kto wzniósł się na scenie u Williamsa według Bogajewskiej? Choć tytułową kotką jest Maggie, a cała sztuka przez Tennesse Williamsa została pomyślana tak, by głównymi postaciami byli Maggie, Brick i Harvey to jednak trzeba przyznać, że na scenie uwagę widza przykuwa Kamil Maćkowiak w roli Bricka. I nie ma przesady w stwierdzeniu, że aktor „skradł” spektakl swym kolegom po fachu. Brick Pollitt w jego wykonaniu, stanowi kwintesencję twórczości Tennesse Williamsa, tego wielkiego piewcy niespełnienia i samotności, straconych marzeń i niewypowiedzianych pragnień (notabene za „Kotkę…” dramaturg otrzymał nagrodę Puliztera, drugą, pierwszą przyniósł mu niemniej słynny „Tramwaj zwany pożądaniem”). Maćkowiak-Brick na scenie jest fascynujący i odpychający zarazem. Jego bohater kochał kiedyś Maggie, teraz obwinia ją o samobójczą śmierć przyjaciela. Niby walczy, jak mówi na swój sposób, z rodzinną grą pozorów, hipokryzją i zakłamaniem, w rzeczywistości jednak oddaje się we władzę własnych, mrocznych instynktów. Jedynym pewnikiem w jego egzystencji, choć do tego nie chce się przyznać, jest duchowe uzależnienie od ojca, ciągle pragnie jego akceptacji, wciąż chce mu się przypodobać. Nie trudno zrozumieć dlaczego reżyserka Małgorzata Bogajewska wybrała Kamila Maćkowiaka do roli Bricka. Scenicznymi kreacjami m.in. w „Niżyńskim” (tego głośnego spektaklu nie było dane jeszcze obejrzeć piotrkowskiej publiczności) czy „Survivalu” dowiódł on swego niezwykłego talentu aktorskiego. Z pewnością za Maćkowiakiem przemawiały również jego warunki zewnętrzne (jest jednym z przystojniejszych aktorów) oraz fakt, że przez lata był on uczniem szkoły baletowej, co nie tylko ukształtowało jego sylwetkę, ale także wpłynęło na kondycję. Trzeba przyznać bowiem, że takie „szarżowanie” po scenie z unieruchomioną nogą, opierając się na dwóch kulach, wymaga sporej siły i nie lada wytrzymałości fizycznej.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów spektaklu – owszem grający ich aktorzy stworzyli żywe, wielowymiarowe i przekonujące postacie, niemniej pozostające w cieniu kreacji Bricka. W roli Maggie wystąpiła Iwona Karlicka, w Harveya Pollitta zagrał Andrzej Wichrowski, jego żonę Ewa Wichrowska, zaś w postać Goopera wcielił się Mariusz Słupiński, w Mae Izabela Noszczyk.
Podsumowując, o ile starszym pokoleniom „Kotka na rozgrzanym, blaszanym dachu” może kojarzyć się ze wspaniałą filmową adaptacją z końca lat 50. w reżyserii Richarda Brooksa z Paulem Newmanem i Elizabeth Taylor o tyle młodszym pokoleniom z godnym polecenia spektaklem łódzkiego Teatru im. Jaracza. I choć duet Maćkowiak-Karlicka jeszcze przed premierą sztuki zaprzeczał jakoby próbował dorównać hollywoodzkim gwiazdom sadzę, że w przypadku Kamila Maćkowiaka możemy mówić o kreacji bardziej niż tylko udanej.
Agawa