W ubiegłą środę na terenie niewielkiej, bo liczącej kilkadziesiąt osób, miejscowości doszło do spotkania tych, którzy nie zgadzają się na uruchomienie kolejnej chlewni – na 199 Dużych Jednostek Przeliczeniowych, czyli około 6 tysięcy sztuk rocznie. Jak twierdzą mieszkańcy, pierwsze wzmianki o budowie kolejnej inwestycji pojawiły się jesienią ubiegłego roku. I już wtedy rozpoczął się maraton pisania listów do przeróżnych instytucji. Argumenty? Skądś je znamy. Inwestycja to zagrożenie dla środowiska (działka, na której miałaby stanąć druga chlewnia, znajduje się na terenie obszarów chronionych Krajobrazu Doliny Wolbórki i Krajobrazu Spalsko-Sulejowskiego i w sąsiedztwie Sulejowskiego Parku Krajobrazowego). Mieszkanie w pobliżu budynków inwentarskich jest – mówią delikatnie - uciążliwe. Ponadto pobliskie tereny staną się nieatrakcyjne, na czym straci tak gmina, jak właściciele gospodarstw agroturystycznych.
Protestujący próbowali zwracać się z prośbą o pomoc do burmistrza Wolborza, Rady Miejskiej i Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, ale także do wojewody, który w 2012 roku ustanowił tutaj teren ochronny, dalej do Ministerstwa Środowiska czy do... Greenpeace. Negatywną opinię o inwestycji wydała także Liga Ochrony Przyrody, czyli organizacja pożytku publicznego, która jednak – jak wskazuje w piśmie skierowanym do mieszkańców – „nie ma środków prawnych, dających jej możliwość wstrzymania procesów inwestycyjnych".
- To naprawdę poważny problem dla naszej wsi – mówi Elżbieta Bogusławska, która zwraca uwagę na potencjał turystyczny, jaki tkwi w okolicy. Piękne krajobrazy, świeże (do niedawna) i czyste powietrze, rzeka. - Nie ma takiej opcji, że inwestycja nie zniszczy tego, co jest piękne – mówi.
- Decyzja środowiskowa, wydana przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Łodzi, jest… pozytywna. Co na to władze gminy? - Burmistrz zasłonił się opinią RDOŚ i powiedział, że nie może z tym nic zrobić – wyjaśnia się Elżbieta Bogusławska. A sama opinia Dyrekcji też budzi kontrowersje.
– Mamy głównie zastrzeżenia do tego, co powiedział Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Łodzi. Dla nas to lekceważące, bo to teren chroniony, a jedyny zapis, dotyczący terenu ochronnego, brzmi, że nakazuje „zastosowanie stonowanej barwy elewacji dachu i ogrodzenia, które powinno być ażurowe". To jedyne zastrzeżenie ze strony RDOŚ! Tak nie powinno być. Ktoś powinien tu przyjechać i zapoznać się z przyrodą, a nie wydawać decyzje zza biurka – denerwuje się z kolei Joanna Bogusławska. Kobieta uśmiecha się gorzko, że walka o wstrzymanie inwestycji stała się dla niej drugim etatem. - Wracam z pracy i już trzeba odpowiadać na kolejne pismo – tłumaczy.
- Wybrał pan nieodpowiednie miejsce na wywiad – to już kolejny z mieszkańców, Zbigniew Rytych. - Powinniśmy stanąć w drugim końcu wsi, tam gdzie stoi pierwsza inwestycja. Tutaj powietrze jest jeszcze świeżutkie i czyste, ale wszystko zależy od kierunku wiatru. Gdybyśmy tam stanęli, rozmowa dawno by się już skończyła. Już teraz nie da się tutaj przebywać.
Jarosław Ordon, fotograf z Częstochowy, pojawił się w Żarnowicy specjalnie po to, by wyrazić solidarność z protestującymi. Od lat przyjeżdża tutaj na plenery ślubne. - Wybrałem sobie to piękne miejsce, a tu nagle okazuje się, że ktoś tu sobie planuje świniarnię – mówi i przechodzi do ostrej krytyki wobec włodarza gminy. - Burmistrz jest w tej sprawie osobą wiążącą. W ogóle nie dba o grupę mieszkańców tej pięknej miejscowości. Szczególnie bulwersuje mnie to, że małe społeczności i „mali ludzie” są ignorowani i nie mają praw – denerwuje się.
- Moja decyzja też będzie pozytywna. Po rozpatrzeniu tej sprawy stwierdziłem, że nie ma ku temu przeciwwskazań. Uważamy, że inwestycja może być tam wykonana. Może jedynym przeciwwskazaniem jest to, że to obrzeże chronionego obszaru, ale, szczerze mówiąc, gdzie rolnicy mają te chlewnie budować? To wieś, teren jest osłonięty lasem, nie ma bliskiego sąsiedztwa domostw. Wydanie decyzji innej tylko przedłużyłoby ten proces, inwestor odwołałby się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego i dostałby pozwolenie na budowę chlewni – zauważa burmistrz Wolborza, Andrzej Jaros.
Rozwiązaniem problemu mogłoby być uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. To jednak, zdaniem burmistrza, zbyt kosztowne i czasochłonne. - Sytuacja jest też o tyle trudna, że wsie są zwarte, gdzie mieszkają osoby niezajmujące się produkcją zwierzęcą i oczekującej spokojnej, ekologicznej, wolnej od przykrych zapachów wsi. Ale mamy też jednego czy dwóch rolników, którzy próbują wyżyć z produkcji. I okazuje się, że narażają się mieszkańcom, bo ze stu świń nie da się wyżyć i produkcja musi być większa – podkreśla.
A linia obrony inwestora? Też wydaje się znajoma. - Chcemy się rozwijać. Nie po to zaczęliśmy jakąkolwiek budowę, żeby nie mieć z czego żyć. Poza tym nie zamierzam ludziom robić na złość, staramy się, by chlewnia była jak najmniej uciążliwa dla mieszkańców – tłumaczy. - Wynieśliśmy to zupełnie za wieś, w szczere pole, w dołku. Z trzech stron jest las. Wiatr jest zachodni, wszystko będzie szło w las. Wieś jest od produkowania. Mamy to postawić w podwórku? - pyta inwestor. I potwierdza się to, o czym mówił burmistrz. - Jeżeli decyzja będzie negatywna, będę się odwoływał. Gdyby budował pan dom, i gdyby okazało się, że sąsiad panu zabronił, wybudowałby go pan? - pyta retorycznie mężczyzna.
Burmistrz potwierdził także, że inwestorzy starają się o budowę kolejnych chlewni na terenie gminy Wolbórz. Wnioski mają być już rozpatrywane przez RDOŚ.
Kamil Budny/Mariusz Jaroń