- Byliśmy tacy szczęśliwi. Trzy lata staraliśmy się o dziecko i w końcu się udało. Pierwsze tygodnie były niczym niezmąconą radością - wspomina Magda. - W 13. tygodniu ciąży zdecydowaliśmy się na badania prenatalne. Chcieliśmy poznać płeć dziecka. Dziewczynka! Lekarz od razu zauważył. Potem badał dokładnie, ale już w ciszy. Dopiero na koniec badania powiedział, że z rączką jest coś nie tak i że najprawdopodobniej będzie skrócona, bez paluszków. Kolejny miesiąc był jak wyjęty z życiorysu. Nieustannie płakałam. Znaleźliśmy jednak w internecie forum rodziców dzieci z podobnymi wadami. To oni dali nam nadzieję. Pozbieraliśmy się i zapadła decyzja, że to nie koniec świata, jakoś damy radę, będziemy robić wszystko, by tę rączkę zoperować i dać córce szansę na sprawność. Weronika - zdążyliśmy jeszcze wspólnie wybrać córce imię.
Wróciła radość i nadzieja. Kiedy Magda była w 8. miesiącu ciąży, doszło do tragedii. Radek zdążył jeszcze zrobić remont w domu, pomalował pokój dla córeczki, złożył łóżeczko. - Pewnego weekendu zaplanowaliśmy spotkania ze znajomymi, ja spędzałam wieczór z dawno niewidzianymi koleżankami, a mąż pojechał na ryby z kolegą - mówi Magda. - Wiedział, że to ostatni raz, kiedy może wyjechać, bo poród zbliżał się wielkimi krokami. Ostatni raz rozmawialiśmy tego dnia (9 listopada 2018 roku) przez telefon ok. godz. 22. Powiedział: „Madziu, więcej żadnej nocy osobno, obiecaj! Jak pojedziemy następnym razem na ryby, to już we trójkę”. To było ostatnie „kocham”, ostatnie „tęsknię”. Więcej nie usłyszałam męża. Sądziłam, że rozładował mu się telefon, jednak gdy na drugi dzień nie wrócił i nie dał żadnego znaku, pojechałam go szukać, nad tamto jezioro.
Wiedziała, gdzie się rozbili, ale nikt, żaden wędkarz nie chciał jej pomóc. Płakała, błagała, w odpowiedzi - jak mówi - dostała obojętność. Dopiero kobieta ze sklepu spożywczego zlitowała się nad nią. Zawołała swojego męża - strażaka, to od niego zaczęła się akcja poszukiwawcza. Był listopad, zimno, kolejnego dnia policja miała strajk. 11 listopada w jeziorze zostało znalezione ciało kolegi Radka. Magda jednak nie traciła nadziei. Może gdzieś pobiegł, może się uderzył i stracił pamięć... - myślała. Co rano jeździła nad jezioro, by szukać męża. Tak bardzo się bałam, o niego, o naszą Weroniczkę. To był już 8 miesiąc ciąży.
Ciało Radka znaleźli 12 listopada, kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie obozował z kolegą. - Prokurator stwierdził, że Radek prawdopodobnie rzucił się do wody z brzegu, gdy zobaczył, że kolega wypadł z łódki i zaczął tonąć. Obaj z wody już nie wyszli - mówi kobieta.
- Potem nastąpiły najczarniejsze dni mojego życia. Załamałam się, miałam straszną depresję – mówi kobieta. - Nie wiedziałam, co dalej, jak ma wyglądać teraz moje życie bez Radka. Gdy urodziła się Weronisia, nie było lepiej. Bałam się o nią, bałam się popełnić jakikolwiek błąd. Wiedziałam, że ją stracę. Zawsze mogłam liczyć na moich rodziców, ale pomoc przyszła też od osób, od których bym się tego nie spodziewała. Zawiedli ci, którzy wydawali się bliscy. To prawda, że przyjaciół poznaje się w biedzie.
Gdy Weronika miała 2 tygodnie, trafiła do szpitala z rotawirusem. - Położono mnie na sali z dziewczyną, która również miała córeczkę - mówi mama Weroniki. - Tata nosił ją, przytulał, mówił „moja księżniczka”. Płakałam w poduszkę. Ja byłam sama, Weronika nie zdążyła poznać taty, Radek nie zdążył jej przytulić, nazwać księżniczką. To było tragiczne przeżycie, ale też przełomowe. Upadłam na emocjonalne dno, odbiłam się. Wiedziałam, że muszę wziąć się w garść, bo żyję teraz dla niej. Dla mojego anioła, którego zostawił mi Radek.
Przyszła wiosna, Weronika zaczęła się uśmiechać, coraz więcej rozumieć. To dało Magdzie siłę. Zaczęła walczyć - o siebie, ale przede wszystkim o sprawność dziecka. Weronika urodziła się ze zniekształconą dłonią, bez paluszków. Prawdopodobnie był to skutek zapalenia ucha, które Magda przeszła w pierwszych tygodniach ciąży. W końcu trafiły na wizytę do doktora Paleya (amerykańskiego specjalisty). On, jako jedyny, dał im nadzieję, że rączka Weroniki będzie sprawna. Na pokonanie długiej i trudnej drogi do operacji Magda zdecydowała się jednak dopiero, gdy doktor pokazał jej filmiki dzieci, które są już po podobnych operacjach. - To niesamowite, ale ich rączki są sprawne! - mówi młoda mama. - Mają zdolność chwytu, wykonują mnóstwo czynności, których jedną ręką nie da się zrobić. Właśnie wtedy postanowiłam, że chcę tego samego dla mojego dziecka. Radek też by tego chciał. Bardzo Was proszę o pomoc. Weronice wystarczy tylko jedna operacja, by jej niewykształcona rączka była sprawna. Niestety, ta operacja - choć odbędzie się w European Paley Institute w Polsce - kosztuje fortunę, bo ponad 266 tys. zł. Jesteśmy teraz z Weroniką same, ubezpieczyciel odmówił wypłaty środków za śmierć mojego męża, bo według dochodzenia utonął z własnej winy. Nie dam rady pomóc córeczce, nie sama.
Jeśli chcecie pomóc, wpłacajcie pieniądze za pośrednictwem strony siepomaga.pl (dokładnie: siepomaga.pl/weronika-cygan). Jak dotąd udało się zebrać ponad 40,5 tys. zł, brakuje jeszcze ok. 238,5 tys. By efekty były jak najlepsze, operacja musi zostać przeprowadzona do 14. miesiąca życia, dziś Weronika ma 9. miesięcy. Czasu na zebranie pieniędzy jest więc niewiele.
Pieniądze można będzie również wrzucać do puszek podczas meczu naszych piłkarzy ręcznych – mecz Piotrkowianina ze Stalą Mielec odbędzie się w hali Relax w Piotrkowie 2 listopada o godz. 18.00.