Wybitna aktorka teatralna i filmowa, znana z takich głośnych obrazów polskiego kina jak: „Krajobraz po bitwie”, „Nie ma róży bez ognia”, „Panny z Wilka”, „Spis cudzołożnic” czy „Katyń”, ponadto uznana pieśniarka w Piotrkowie zaprezentowała utwory poetyckie najwybitniejszych poetów i kompozytorów: od „Błogosław Panie” Kazimierza Wierzyńskiego po Bułata Okudżawę, Halinę Poświatowską, George`a Gershwina i Fryderyka Chopina, a nawet oryginalne teksty cygańskie Papuszy. Po koncercie odbyło się spotkanie aktorki z publicznością, na którym z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru i dystansem do samej siebie, odpowiadała na pytania odsłaniając wiele ze swego życia zawodowego, jak i prywatnego.
O sobie jako jurorze:
Stanisława Celińska: Ja na wszystko patrzę jak dziecko. Gdy oglądam jakiś film to się przejmuję lub raduję z losów bohaterów, bywa że nawet płaczę, nie patrzę czy dany aktor zagrał dobrze czy źle, tylko oglądam treść. Tak samo jest, gdy oglądam spektakle w wykonaniu aktorów-amatorów, kiedy zasiadam w takich festiwalach, jak ten piotrkowski. Cieszę się jak zobaczę coś dobrego. Natomiast jurorem jestem o tyle okropnym, ze mną jak jestem przewodniczącą jury są straszne kłótnie, bo chcę wszystkich nagrodzić, ale to jest niemożliwe więc dzielimy te nagrody, kawałkujemy, bo ja się upieram. Zawsze się cieszę, jak zobaczę talent. To mi sprawia wiele radości. (…) Kiedy zaczynałam też byłam amatorką. Chodziłam do szkoły i kółka amatorskiego, które prowadziła Krystyna Kłosowska, żona Romana Kłosowskiego. Byłam wtedy najszczęśliwsza, bo to była moja pasja, hobby, odskocznia od życia szkolnego. Dlatego staram się tego podejścia nie stracić. Z jednej strony aktorstwo to mój zawód, z drugiej nadal moja wielka pasja.
O samopoczuciu:
Stanisława Celińska: Muszę się czuć dobrze. Bo to jest tak, jak porównując z normalnym człowiekiem, przypuśćmy, że ktoś się decyduje iść na przyjęcie, na początku mówi: ojej, wszystko mnie boli, może zostanę w łóżku; potem mówi: nie no pójdę, musi więc się ładnie ubrać, ufryzować, nabrać energii, no i idzie. To ja tak samo do Was. Czy mnie coś boli czy nie to wszystko zostawiam w domu. Ale to bardzo się opłaca. Ja Wam daję swoją energię, energię jednej Stasi, a w zamian dostaję energię od całej sali. Także ta wymiana jest na moją korzyść.
O energii otrzymywanej od publiczności:
Stanisława Celińska: Dużo otrzymałam, ale też dużo dałam z siebie, nigdy ten bilans się nie wyrównuje. Na pewno jeszcze teraz działam tą energią, ale później przyjdzie zmęczenie, w poniedziałek (1 października, przyp. aut.) z kolei mam premierę, z Krysią Tkacz śpiewamy piosenki Osieckiej w związku z fundacją „Okularnicy” (Koncert Galowy kończący Konkurs i Festiwal „Pamiętajmy o Osieckiej”, przyp. aut.) (…) także ta energia, którą od Was dostałam bardzo mi się przyda.
Pamięć o sukcesach młodości:
Stanisława Celińska: Osoby w moim wieku, kobiety i mężczyźni tak zwani dojrzali dobrze wiedzą, że lepiej się pamięta rzeczy z młodości niż to co się dzieje w teraźniejszości. Pewne emocje związane z początkami kariery, czy narodziny pierwszego dziecka, ślub, takie rzeczy się pamięta, one są wyryte w pamięci, jak żadne inne. Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że one są na tzw. twardym dysku w mózgu i nie należy ich wymazywać, nawet tych złych, zawsze trzeba je mieć na podorędziu. Opole 1969 było dla mnie niesamowite. Wiedziałam, że je muszę wygrać. Piosenka „Ptakom podobni” była rzeczywiście piękna. I miałam szczęście, że jej aranż zrobił Włodzimierz Nahorny. Byłam potwornie przerażona. Wtedy w Opolu mieszkałam na prywatnej kwaterze, bardzo dużo ćwiczyłam, każde słowo. Z tym wydarzeniem też są związane różne anegdoty. Ponieważ nie byłam osobą zamożną, miałam tylko mamę i babcię (ojciec zmarł, gdy skończyłam 3 lata), mama pracowała na cały dom i nie bardzo było mnie stać na taką suknię, w jakich wówczas występowało się na festiwalu w Opolu. Powiedziałam o tym Edwardowi Fiszerowi, który w owym czasie był dyrektorem artystycznym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że mu się zwierzyłam. On powiedział mi wtedy: A to ja ci pożyczę pieniądze. I rzeczywiście zrobił to. Pożyczył mi jakieś 600 czy 800 zł. Te pieniądze miałam mu później zwrócić, jak mi powiedział, gdy zrobię karierę. Pamiętam, że sukienka koronkowa, którą kupiłyśmy z babcią na Nowym Świecie w Warszawie kosztowała 600 zł. Po paru latach zadzwoniłam do niego, chcąc oddać pożyczoną sumę, a on mi na to: Czy Pani myśli, że Pani już zrobiła karierę? I w ten sposób nigdy nie oddałam tych pieniędzy, nie zdążyłam… Wracając jednak do zakupionej sukienki. Przyjechałam do Opola, a mocno byłam zaprzyjaźniona z Marianem Jonkajtysem i Reną Rolską, jego żoną, i Rena kiedy zobaczyła tę moją kreację taką skromniutką, za kolanko, postanowiła dać mi jedną ze swoich sukni. Ponieważ Rena była znacznie większa ode mnie suknia była sporo za duża, więc przewiązała mnie taką czerwoną szarfą, uczesali mnie w kok i taka wyszłam na scenę. Zaśpiewałam. Dostałam tę pierwszą nagrodę (…) i taką pozornie dużą zobaczył mnie asystent Wajdy Budkiewicz i pomyślał sobie, że mogę zagrać Żydówkę Ninę (w filmie „Krajobraz po bitwie”, przyp. aut.). Umówił się ze mną w kawiarni, ale jak mnie zobaczył, że ja taka mała i piegowata, to jedynie powiedział „Ojej” i mina mu zrzedła. Potem jednak były próbne zdjęcia i wszystko się dobrze ułożyło.
Niemniej to właśnie to Opole zapoczątkowało wszystko. Choć tak naprawdę ten początek mojej scenicznej kariery jest związany ze szkołą teatralną, gdzie z Piotrem Lorencem, obecnym menadżerem Edyty Geppert, kolegą aktorem z tego samego roku, założyliśmy kabaret i m.in. na czwartym roku studiów śpiewaliśmy ballady francuskie. Wtedy śpiewałam taką pieśń „Czas wiśni”, usłyszał mnie Fiszer, który stwierdził, że mogę zaśpiewać utwór „Ptakom podobni”. (…) Było to ogromne przeżycie dla mnie, ale równie wspaniałe. Pamiętam jednak, że to nie było dla mnie takie pełne szczęście, bowiem wówczas czekałam na to, czy dostanę angaż do Teatru Współczesnego. Moje szczęście sięgnęło zenitu, dopiero wtedy, gdy już miałam tę pewność, że jestem w zespole tego teatru.
O swoich muzycznych początkach:
Stanisława Celińska: Moje związki z muzyką zaczęły się jeszcze chyba wtedy, gdy moja mama nosiła mnie pod sercem. Moja mama była skrzypaczką, ojciec zaś pianistą (…) więc ta muzyka płynie w moich żyłach. (…) Muzyka zawsze była obecna w naszym domu. Ponieważ ojciec dużo chorował często był w domu, wtedy grał na fortepianie. (…) Sądzę, że to były utwory Chopina. Ja głównie siedziałam pod tym fortepianem i słuchałam tej muzyki, do tego stopnia, że mając lat 3 (…) umiałam już rozpoznać te jego ulubione utwory. Skoro zaczęło się to tak wcześnie trudno byłoby się tego wyprzeć i z tego zrezygnować. I teraz bardzo się cieszę, że mam tak dużo tego śpiewania, a tym samym kontaktu z muzyką, bo w teatrze obecnie słowo jest brutalne, natomiast muzyka, jak mówią, łagodzi obyczaje. Obcowanie zwłaszcza z muzyką piękną daje dużo radości, spokoju, i jest czymś bardzo ważnym dla mnie. Jednak nie zawsze. Kiedy np. zmarła moja ukochana babcia w ogóle nie mogłam słuchać muzyki, bo wtedy reagowałam płaczem.
O radzeniu sobie z… adoratorami:
Stanisława Celińska: To nie jest wcale takie proste. Żenić się z aktorkami mężczyźni wcale nie chcą. Trochę tych adoratorów wokół mnie było, po „Krajobrazie po bitwie” dostawałam nawet listy pisane czerwonym atramentem z różnymi propozycjami, ale żeby zaraz się tak żenić… (śmiech). Ożenić ze mną chciał się Włodek Nahorny, ja niestety głupia, jakoś tak bez sensu nie chciałam… może to nie było wielkie uczucie, ale ja byłam w dodatku jeszcze strasznie ambitna, babunia mnie tak wychowała, że nie chciałam być Nahorna, chciałam być Celińska. W końcu zechciał ożenić się ze mną mój mąż. (śmiech) Ale, jak już powiedzialam to nie jest takie proste. Dla aktora zawód jest trochę jak zakon. Życie aktora powinno być takie, że żyje sobie normalnie i tę energię kumuluje, żeby ją potem oddać na scenie. Kiedyś lubiłam chodzić na przyjęcia, bo lubiłam się napić. Odkąd nie piję nie znoszę wszelkich tzw. spędów, w ogóle nie marnuje energii na to. (…) Nawet jak dostanę nagrodę też nie zawsze przyjdę po nią. Generalnie kumuluję te siły w normalnym życiu, idąc na spacer, spotykając się z normalnymi ludźmi, po to by oddać ją na scenie. Ktoś by pomyślał demon seksu. A tu… nic. Siedzi Stacha w domu, w kapciach, ani się nie uśmiechnie, bo… kumuluje. Co będzie tam wyczyniać jakieś figury w łóżku skoro ona musi na scenie brykać (śmiech). (…) Ten zawód rzeczywiście wymaga pewnego zakonu, dbania o siebie, myślenia o sobie.
O przerwach w zawodzie:
Stanisława Celińska: Najtrudniej było kiedy dzieci były małe. Zupełnie się w nich zatraciłam. Zobaczyłam, że rodzina jest naprawdę ważna, a nie to, co robię na scenie. Nawet kiedy kręciłam „Panny z Wilka” z Wajdą, on tak na mnie któregoś dnia na planie popatrzył i powiedział: Stasiu Ty jesteś taką cudowną aktorką, po co Ci te dzieci? Wiesz, co Ci powiem - odpowiedziałam mu – ja tutaj to marnuję czas. Żebyś Ty wiedział, co się tam u mnie w domu dzieje. Moja córeczka wtedy robiła milion min na minutę, bo poznawała świat, to życie prawdziwe, namacalne, było tak dla mnie fascynujące a nie to, które zawodowo uprawiałam. Oczywiście człowiek nie może zapomnieć o swoim rozwoju, ale to był moment, kiedy zupełnie się zatraciłam się w dzieciach i myślałam tylko o tym aby je wychowywać.
O tym, co w życiu najważniejsze:
Stanisława Celińska: Nie wolno zapominać o swoim rozwoju. Jest takie powiedzenie, które przekazała mi profesor Stanisława Perzanowska - Michała Anioła każdego dnia jedna kreska. To jest bardzo ważne, żeby każdego dnia postawić chociaż jedną kreskę na mapie rozwoju swojego życia. Przeczytać coś ważnego, czegoś posłuchać, postawić tę jedną kreskę, żeby ten rysunek się dopełniał i wzbogacał. Dla aktora dobrze jest pracować z dobrymi reżyserami, ale jeśli się nie udaje to poszukać w literaturze i zrobić monodram, rzucić się na głęboką wodę i zmóc się z tym. Wtedy człowiek się bardzo dużo uczy. Mnie bardzo dużo dały w kontaktach z publicznością recitale. Nawet obecnie nie śpiewam przy zgaszonych światłach na widowni. Nie chcę być oddzielona od publiczności czarną ścianą. Chcę być z widownią. Trzeba pamiętać o sobie, każdego dnia chociaż te pół godziny poświęcić tylko sobie.
O marzeniach:
Stanisława Celińska: Takie marzenie na teraz to pojechać do siebie na działkę (śmiech), bo tam jest cisza i spokój, to jest blisko Warszawy, popatrzeć trochę na przyrodę. Jeśli zaś chodzi o sztukę, żeby spektakl, który teraz przygotowuje z zespołem Teatru Warlikowskiego, sie udał, bowiem to przedstawienie o miłości, ale będące wyzwaniem ogromnym, gdyż łączy w sobie i musical, i kabaret, i jeszcze inne formy. (…) Mam jeszcze takie marzenie, żeby moja Lila, czyli wnuczka Liliana, została aktorką. Żebyś ktoś w rodzinie został w cechu (śmiech). Ona ma 4,5 lat, staje na rogu piaskownicy, każe nam siadać i daje recital lub występuje. Tych marzeń trochę się uzbierało. A dla mnie samej, co? Żebym schudła? Nie szkoda mi na to pieniędzy (śmiech), wolę je przeznaczyć dla dzieci.
Wysłuchała: Agawa
Foto: Agawa
- Prezydent Piotrkowa odwołał ze stanowiska wiceprezydent Krystynę Czechowską
- Zderzenie dwóch samochodów na Żelaznej w Piotrkowie
- Czesław Mozil specjalnym gościem II Festiwalu im. Waldemara Goszcza
- Policja zatrzymała mężczyzn odpowiedzialnych za liczne kradzieże w Piotrkowie
- S12 z Piotrkowa do Sulejowa na pewno powstanie – zapowiada minister Klimczak
- Kolejne wyłączenia prądu w Piotrkowie i regionie
- Zderzenie ciężarówki z osobówką w Piotrkowie
- Trwa remont kapliczki przy Narutowicza
- 234 stulatków w województwie łódzkim. Najstarsza kobieta ma 107 lat