- W 1980 roku pracowałem w regionie paryskim i jednocześnie byłem działaczem związku zawodowego, więc w naturalny sposób, kiedy wybuchły strajki w Gdańsku to mnie to zainteresowało. Kilka miesięcy później w regionie, z którego pochodzę zorganizowano festiwal kina polskiego, którego celem było zapoznanie się z krajem właśnie przez kinematografię. Odkrycie takich mistrzów jak Wajda, Kawalerowicz czy Kieślowski to był dal mnie szok. To była rewelacja! - opowiada o swoich pierwszych doświadczeniach związanych z Polską, Jacky Jean Etienne Challot.
Niedługo później, w 1981 roku nasz bohater wraz z koleżanką i kolegą zdecydowali się pojechać do Polski. Pozyskali odpowiednie kontakty i ruszyli prywatnym samochodem osobowym do Szczecina z darami zebranymi we Francji. Trwał jeszcze wtedy tzw. "karnawał Solidarności", więc pierwsza podróż była legalna, ale trasa była nietypowa. W celu ominięcia NRD jechali przez RFN, Danię i promem do Świnoujścia.
- Polska to była wówczas krajem kontrastów. Trwała niesamowita atmosfera "karnawału Solidarności" i mieliśmy fascynujące spotkania z działaczami "S", a jednocześnie zderzało się to z szarością życia codziennego, widoczną w witrynach sklepowych oraz architekturze - wspomina Jacky Challot.
Po wprowadzeniu stanu wojennego Jacky dalej chciał pomagać opozycji, ale pojawił się problem w postaci likwidacji wiz turystycznych. - Dowiedzieliśmy się niedługo później, że można dostawać wizy, aby przewozić transporty humanitarne, więc bardzo szybko po naradzie naszego związku zdecydowaliśmy się na pierwszy konwój - mówi.
Później "francuski Przyjaciel Solidarności" dowiedział się, że polska emigracja polityczna, na czele z Jerzy Giedroycem zakupiła samochód i zdecydował się pracować dla niej jako kierowca przewożący nielegalną kontrabandę. - To była taka furgonetka chłodnia. Przewoziłem przede wszystkim powielacze, części i tusz do maszyn drukarskich, ale także zakazaną literaturę - wymienia.
Podczas jednego z transportów, 23 marca 1984 roku Jacky został zatrzymany i trafił do aresztu, w którym spędził 4 miesiące. - Miałem szczęście, że aresztowano mnie na granicy, zanim nawiązałem kontakty z ludźmi. W razie wpadki miałem przygotowany przez Mirka Chojeckiego dobry scenariusz, że wiedziałem o nielegalnym sprzęcie, ale nie znałem osób, do których miał trafić, bo znał je inny Francuz, którego nazwisko mogłem nawet podać, bo on rzeczywiście istniał - wspomina.
Przebywał w areszcie przy ul. Kaszubskiej, a więźniowie dobrze go traktowali. Podobno pierwszy zwrot, jakiego się nauczył, to "kopsnij szluga". W działania na rzecz uwolnienia Challota bardzo szeroko zaangażowali się francuscy intelektualiści i ludzie kultury na czele z Simone Signoret czy bardziej znanym Gérardem Depardieu. Skazano go na 2 lata więzienia, ostatecznie został uwolniony, ale dostał zakazu wjazdu do PRL przez 10 lat.
Powrócił do Francji. W 1987 zupełnie przypadkiem poznał Polkę, którą później poślubił. Obecnie biegle mówi po polsku. Do naszego kraju przyjechał ponownie już w latach 90-tych. Został uhonorowany Medalem Wdzięczności, ustanowionym przez Europejskie Centrum Solidarności. Na odznaczeniu widnieje tytułowa sentencja: "Spieszył nam z pomocą, gdy było niebezpiecznie, z otuchą, gdy było ciężko".
Więcej na temat bohatera artykułu dowiecie się z książki Radosława Ptaszyńskiego "Jacky Jean Etienne Challot. Przyjaciel Solidarności"