Kuba kulturą fizyczną i fitnessem interesował się w zasadzie od zawsze, zdobył w tym kierunku wykształcenie, później pracował jako instruktor, aby w końcu z żoną wspólną pasję zamienić we własny biznes. - Rynek fitness klubów w Polsce rozwija się od około 10 lat. Wiadomo, że do Piotrkowa trendy docierają trochę później i my byliśmy drudzy w mieście, a nasz Green Fit funkcjonuje już siódmy rok – mówi Kuba.
Ten rok z powodu pandemii jest najtrudniejszy w całej dotychczasowej działalności Kuby i Ewy. Najpierw całkowite zamknięcie biznes od marca do początku czerwca, krótka przerwa na działalność i ponowny jesienny lockdown. - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mamy zamknięty klub w najgorszym możliwym okresie. Zima dla każdego w naszej branży to szczyt sezonu, który zaczyna się we wrześniu i trwa do późnej wiosny. Najlepszy jest styczeń i okres postanowień noworocznych, kiedy wszyscy zrywają się do aktywności fizycznej oraz czas po wakacjach, więc ten lockdown bardzo mocno uderzył w całą branżę – tłumaczy Ewa.
Jak zgodnie podkreśla małżeństwo, pierwszą falę epidemii i obostrzeń udało się przetrwać głównie dzięki temu, że prowadzenie klubu traktują jak pasję i mają do niego emocjonalny stosunek. - Mogę powiedzieć, że podczas pierwszej fali była jakaś pomoc od państwa – podkreśla Kuba. - Ale tak zupełnie szczerze, to ta pomoc mogła być wystarczająca dla jakiegoś drobnego przedsiębiorcy, który wynajmuje mniejszy lokal i ma niewielu pracowników, a biorąc pod uwagę gabaryt naszego klubu, to koszty nawet przy zamknięciu, są olbrzymie, więc pomoc rządowa była kroplą w morzu potrzeb – podkreśla.
Polska Federacja Fitness zwraca uwagę, że pierwszy lockdown branża sfinansowała z własnych pieniędzy. - Pomocą dla sektora byłoby, jak mówił "np. odświeżenie tarczy finansowej z uwzględnieniem naszej specyfiki, z wyłączeniem np. wymogu umowy o pracę". "Z założeń nasz sektor mógł otrzymać nawet 1,5 mld zł z tytułu tarczy, a otrzymaliśmy jako sektor niespełna 200 mln zł" – mówi Tomasz Napiórkowski z PFF.
Szczęśliwie właścicielom Green Fitu udało się przetrwać pierwszą falę pandemii, a 6 czerwca przywrócono działalność siłowni, basenów oraz klubów fitness w ramach „nowej normalności” i można było zacząć odrabiać straty. - Tegoroczne lato, jeśli chodzi o powrót do normalności po pierwszej fali epidemii, nie wyglądało tak samo jak w ubiegłych latach. Ludzie byli po prostu przestraszeni sytuacją, która miała miejsce wcześniej i już niezbyt chętnie brali udział we wspólnych aktywnościach fizycznych, gdyż obawiali się kontaktu z drugim człowiekiem. Obroty były dużo mniejsze niż rok wcześniej, a przypomnę, że lato i tak jest najgorszym okresem dla siłowni i klubów fitness – podkreśla Ewa.
Od września dla klubów rozpoczął się sezon i czas, kiedy ludzie licznie z nich zaczynają korzystać, ale niestety po nieco ponad miesiącu pracy zostały - decyzją rządu - ponownie zamknięte. Od tego czasu minęło wiele tygodni, a branża cały czas czeka na jakąś formę rządowej pomocy. - W przypadku drugiej fali cały czas nie ma jasności, jak będzie ta pomoc wyglądała. Branża czeka – mówi Ewa.
- Z tego, co się orientowałem wynika, że pomoc przy drugiej fali nas nie obejmie, ponieważ niecały rok temu przekształcałem firmę i nie będziemy mogli wykazać niższych obrotów. Niestety mam wrażenie, że tych pominiętych jest sporo i to rządowe wsparcie jest mocno dyskryminujące – zwraca uwagę Kuba.
Zgodnie z zapowiedziami wiceministra rozwoju, pracy i technologii Marka Niedużaka, tarcza ma być podobna do tej znanej wiosną i rzeczywiście skierowana do bardzo konkretnych firm. Może to być ok. 200 tys. firm zatrudniających 370 tys. pracowników. Chodzi przede wszystkim o zwolnienie ze składek ZUS, świadczenie postojowe za listopad, bezzwrotną pomoc w wysokości 5 tys. zł, a warunkiem otrzymania tej pomocy jest spadek przychodu o 40%.
- Nawet gdybyśmy mogli skorzystać z rządowego wsparcia, to przy naszych kosztach, to jest przysłowiowy „śmiech na sali” - mówi Kuba.
Z opinią właściciela Green Fit zgadza się większość przedstawicieli branży, a Tomasz Napiórkowski wskazuje, że ważne są m.in. zasady otwarcia. - Ustalenie np., że jeżeli Polska wchodzi ponownie w próg strefy czerwonej, to jest automatyczna decyzja, że kluby fitness znów wracają do gry lub żeby połączyć nasze otwarcie ze sklepami meblowymi i galeriami handlowymi – mówił. Podkreślił, że średni miesięczny koszt utrzymania klubu z wyłączeniem kosztów pracowniczych to ok. 1 tys. zł na każdy metr kwadratowy obiektu.
Kuba zwraca z kolei uwagę, że sama decyzja o zamknięciu siłowni, klubów fitness i basenów jest niesprawiedliwa i nielogiczna. - To jest kultura fizyczna i dbanie o kondycję fizyczną, co w efekcie jest dbaniem o samo zdrowie i wzmacnianie odporności - mówi. - Nikt chory i osłabiony nie przyjdzie przecież na trening. Moim zdaniem jest to nieuczciwe, że będziemy mogli chodzić do sklepu po ubrania, a nie możemy trenować i wzmacniać organizmu.
Są jednak siłownie w kraju i naszym województwie, które działają pomimo lockdownu. - Rzeczywiście zostawiono pewną furtkę. Cały czas można ćwiczyć na zajęciach o charakterze sportowym i rehabilitacyjnym, czyli jest możliwość trenowania dla osób, którym to jest niezbędne. Tyle że dbanie o kondycję jest potrzebne absolutnie wszystkim – podkreśla Kuba.
Pomimo trudnej sytuacji właściciel Green Fit nie traci nadziei, że uda się przetrwać ten trudny czas. - Może nas uratować to, że jesteśmy stosunkowo małym klubem, a nie wielkopowierzchniową sieciówką, która generuje większe koszty i myślę, że to ich dotknie najbardziej. Na pewno się nie poddamy, bo za dużo serca w to miejsce włożyliśmy – deklaruje.
- Myślę, że poradzimy sobie z pandemią, ale w wyniku decyzji rządzących wejdziemy w epidemię nadwagi, cukrzycy i chorób serca – podsumowuje Ewa.