W tym roku Piotrkowska Grupa Rowerowa (PGR) – bo o niej mowa – była na Białorusi. W nogach po wyprawie jej członkowie (dokładnie sześciu plus jeden kolega, który dołączył w Polsce) mają ponad 1300 km. Jak podkreślają – to żaden rekord; w ubiegłym roku przejechali 2000 km. - Ale tym razem nie nastawialiśmy się na pokonywanie długich tras, tylko faktycznie chcieliśmy poczuć Wschód. I udało się – mówi Michał Rosiak, prezes PGR-u. - Jeśli dojechaliśmy do jakiegoś fajnego miasteczka, to spędzaliśmy tam popołudnie, zwiedzając, rozmawiając z ludźmi. Mnóstwo osób nas zaczepiało, wiele z nich ma Kartę Polaka, a więc polskie korzenie, i łamaną polsko-białoruską mową można się było dogadać. Pomagali nam, to przesympatyczni ludzie. Zwykle jeśli w ogóle mówi się o Białorusi, to przede wszystkim o polityce, o Łukaszence. I rzeczywiście gdzieś tam na górze ta polityka jest, ale ludzie żyjący na dole są zupełnie inni. I tak naprawdę większości jest dobrze w tym systemie. Nie narzekają. Mówią, że żyje im się biednie, ale dobrze. Widać w nich ten wschodni spokój. Nie muszą pędzić za pieniędzmi, zarabiać nie wiadomo, ile, mają tyle wolności, na ile im ustrój pozwala i są szczęśliwi – opowiada Rosiak.
ZOBACZ CIEKAWĄ GALERIĘ ZDJĘĆ Z WYPRAWY
A Piotr Sawicki, który również brał udział w wyprawie, dodaje: - Ludzie tam Polaków wręcz lubią. Wszyscy mocno nam kibicowali. Jeden pan wyszedł nawet z samochodu, wyciągnął polską flagę, zaczął do nas machać, zdarzało się, że ludzie śpiewali nasz hymn, krzyczeli “niech żyje Polska!”. - Zdarzyło się i tak, że w nocy, w lesie spotkaliśmy młodzież pijącą piwo przy ognisku, U nas pewnie zaraz by nas obrzucili kamieniami (a co najmniej wyzwiskami). Tam zaczęli śpiewać polskie piosenki, gratulować – opowiadają PGR-owcy.
Na pewne różnice trzeba się jednak przygotować – na przykład na tę, że można przejechać 50 km i nie spotkać żadnego sklepu. – Trzeba robić większe zapasy, przez co też rowery trochę więcej ważą – jakieś 70 – 80 kg. Zdarzały się pękające szprychy, pękła obręcz (na szczęście w Mińsku i udało się dokupić), ale trzeba sobie radzić. Zresztą wozimy ze sobą duże zapasy sprzętu (szprychy, klucze). Większość usterek jesteśmy w stanie naprawić na bieżąco, nawet pośrodku lasu. Ale to też niestety waży... – opowiada Michał.