W tym roku cykliści z PGR-u przejechali przez Słowację, Węgry, Rumunię, Serbię Chorwację i jeszcze raz Węgry i Słowację w drodze powrotnej do Polski i zgodnie twierdzą, że najgorsze drogi są u nas. Na pytanie, jak reagowali napotkani przez nich ludzie, odpowiadają: - większość bez problemu rozpoznawała, skąd pochodzimy. Zbieraliśmy liczne wyrazy szacunku, gratulacje, życzenia szerokiej drogi i… połamania szprych.
A momentami było ciężko, może nie ze względu na trasę, ale właśnie przez liczne awarie, z którymi piotrkowianie musieli się w tym roku zmagać. - Głównie psuło się koło Rosia, w którym pękło aż 16 szprych. Poza tym łapaliśmy dość dużo kapci. Kilka godzin dziennie traciliśmy na naprawianie rowerów – mówili po przyjeździe cykliści.
Jak mówią PGR-owcy, dużo czasu podczas wyprawy spędzili w serwisach i w sklepach rowerowych. Mieli kilka kilogramów zapasowego sprzętu, który i tak nie wystarczył, żeby mogli wszystko naprawić.
Do najciekawszych przygód rowerzyści zaliczyć mogą przejazd przez ogromne błoto. - Mieliśmy ciekawy odcinek kilometrowej drogi gruntowej, którą przejeżdżaliśmy przez trzy godziny. Pchaliśmy rower, bo inaczej się nie dało. Nawet sam rower, bez bagaży, nie chciał jechać po tej drodze, a był tak ciężki od błota, że nawet nieść go się nie dało - opowiadają
Na pytanie o noclegi, zaczynają się śmiać i mówią: - Noclegi były bardzo ciekawe: pod mostem, w jakiejś ruinie, czasami w szczerym polu. Nocujemy jak zawsze w bardzo różnych dziwnych miejscach. Jak widzimy jakiś fajny most, to jest bardzo dobra miejscówka, bo na głowę się nie leje a i namiotów nie trzeba rozkładać. Nocowaliśmy też w jakiejś starej hydroforni czy maszynowni. Nie do końca wiadomo, co to było – mówią. – Zaskakujące i sympatyczne było to, jak reagowali na nas ludzie w Serbii. Co chwilę ktoś machał, trąbił, ludzie się uśmiechali, aż nas ręce bolały od odmachiwania tym ludziom. Jest to zupełnie inne podejście niż u nas w Polsce. Tam trąbią zdecydowanie z pozdrowieniami. Czasami się zatrzymywali i prosili, żebyśmy i my się zatrzymali, bo chcieli chwilę pogadać - część po rosyjsku, część po angielsku, ktoś tam ze dwa słowa po polsku umiał. Spotykaliśmy też Polaków, którzy mieszkają tam od kilku lat. Nawet pan, u którego rozbiliśmy się nielegalnie w ogrodzie, rano, zamiast nas wygonić, przyniósł nam świeże brzoskwinki.
To niewątpliwie doskonały i tani sposób na spędzenie urlopu. Może warunki nie zawsze są komfortowe, ale satysfakcja z przejechania rowerem dwóch tysięcy kilometrów jest bezcenna. To jak do tej pory najdłuższa wyprawa, na jaka wybrali się członkowie Piotrkowskiej Grupy Rowerowej.
Jarosław Krak
Strefa FM