- Odkąd w prasie napisali, że żądam miliona za nogę (tak naprawdę ta suma jest mniejsza), niektórzy myślą, że ja już ten milion dostałem. Kiedyś patrzyli na mnie jak na tego, który stracił nogę, a teraz jak na kogoś, kto “wygrał” milion. Mówią: “wygrałeś milion, a potrzebujesz od nas pomocy?”. Odwracają się ode mnie. A ja przecież jeszcze ani złotówki odszkodowania od nikogo nie dostałem i nie wiadomo, czy dostanę. A żyje nam się naprawdę bardzo ciężko. Właściwie wegetujemy, a nie żyjemy. Troje dzieci, w tym dwoje w szkole. W maju zmarł jeszcze mój tata, na którego pomoc mogliśmy zawsze liczyć (on prowadził z mamą gospodarstwo). I problem zrobił się jeszcze gorszy. Trochę podpieramy się zasiłkami z GOPS-u. Ja mam renty 700 zł. Jest naprawdę ciężko – mówi Paweł Kowara. – Myślę, że lekarzom, którzy mają postawione zarzuty w tej sprawie, status życia się nie pogorszył, a mnie tak, i to bardzo. Kogo teraz obchodzi, czy ja mam nogę, czy nie, czy mam za co żyć, czy nie mam – mówi rozgoryczony mężczyzna.
Gospodarstwo, w którym pracował pan Paweł, należało do rodziców. - Teraz (po śmierci taty) została na nim tylko mama. Prosimy o pomoc a to brata ciotecznego, a to kogoś znajomego. Ale powoli zamykamy hodowlę. Mama nie ma już siły do pracy, ja jej też nie pomogę. Jeszcze sam potrzebuję pomocy. Podstawą jest teraz dla mnie rehabilitacja. Parę dni bez rehabilitacji i wysiada kręgosłup, biodra (bo cały ciężar jest na jednej nodze). Przychodził znajomy rehabilitant, pomagał. Ja sam staram się o przyznanie zabiegów rehabilitacyjnych, ale wszędzie terminy, kolejki. Do lekarza trzeba chodzić prywatnie. Do kardiologa, do którego musiałem iść – termin za rok. Więc trzeba było prywatnie. Proteza też jest, jaka jest. Teraz po roku trzeba ją już oddać na “serwis” i naprawić, bo w dwóch miejscach zaczyna się rozdzielać i trzaskać. A wizyty u dermatologa, balsamy na odparzenia kikuta. Ale kogo to interesuje... – opowiada mężczyzna.
Przypomnijmy, że do wypadku, kiedy Paweł Kowara zranił się głęboko widłami w nogę, doszło w styczniu 2013 roku. Mężczyzna tego samego wieczora trafił na Szpitalny Oddział Ratunkowy piotrkowskiego szpitala przy Rakowskiej, ale po opatrzeniu i zszyciu rany przez Jacka S. został odesłany do domu. W weekend sytuacja się pogorszyła. W bolącej ranie pojawiła się ropa. Po kolejnej wizycie w szpitalu pacjent znów wrócił do domu. W poniedziałek pojechał na zdjęcie szwów do poradni chirurgicznej. Przyjął go Paweł S. Pacjenta znów odesłano do domu, ale wieczorem, z gorączką, wreszcie przyjęto go do szpitala. Następnego dnia - już w Łodzi - zakażoną nogę trzeba było amputować na wysokości uda.
Paweł Kowara uważa, że stracił nogę z powodu błędu lekarzy. Po wyjściu ze szpitala zgłosił się więc ze sprawą do Prokuratury Rejonowej w Piotrkowie. Ta na początku czerwca 2014 roku przedstawiła zarzuty dwóm lekarzom z Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego im. Mikołaja Kopernika w Piotrkowie pełniącym dyżur – jednemu z Poradni Chirurgicznej dla Dorosłych, a drugiemu ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Lekarze - zdaniem Prokuratury - narazili pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia i w następstwie ich działań i zaniechań spowodowali uszczerbek na zdrowiu w postaci ciężkiego kalectwa. Jednemu z lekarzy przedstawiono również zarzut poświadczenia nieprawdy w dokumentacji medycznej (obaj lekarze nie pracują już w Samodzielnym Szpitalu Wojewódzkim w Piotrkowie).
Ta sprawa nadal jest jeszcze w Prokuraturze, ale - jak informuje jej rzecznik Paweł Mamrot - trwają już czynności końcowe. Wszystko wskazuje na to, że w połowie października sprawa zostanie zakończona prawdopodobnie aktem oskarżenia do sądu.
Nim jednak ta sprawa się rozstrzygnie, pan Paweł zażądał odszkodowania od szpitala.
- Paweł Kowara za pośrednictwem swojego pełnomocnika wezwał szpital pismem z dnia 5 sierpnia 2013 r. do zapłaty odszkodowania i zadośćuczynienia. Pismem z dnia 28 listopada 2013 r. pełnomocnik powoda wezwała szpital do zapłaty na rzecz pacjenta także renty wyrównawczej - wyjaśnia radca prawny szpitala, który prowadzi sprawę. Pełnomocnik uzasadniał, że żądania wynikają z błędu w sztuce medycznej skutkującego amputacją.
Co szpital na to? - W związku z posiadaniem przez szpital ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej (OC) w firmie PZU SA szpital przekazał sprawę do rozpatrzenia swojemu ubezpieczycielowi. PZU SA nie przyjęło odpowiedzialności za szkodę, podnosząc brak jednoznacznego związku przyczynowego pomiędzy działaniem szpitala a szkodą powoda, o czym poinformowało pełnomocnika Pawła Kowary. Należy także nadmienić, iż dyrektor szpitala 31 stycznia 2013 r. wystąpił do Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi o zbadanie prawidłowości postępowania medycznego lekarzy wykonujących świadczenia medyczne na rzecz szpitala w stosunku do pacjenta Pawła Kowary. W dniu 18 marca 2014 r. szpital otrzymał postanowienie Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności zawodowej w Łodzi z dnia 19 lutego 2014 r. o umorzeniu postępowania wyjaśniającego prowadzonego w sprawie okoliczności leczenia pacjenta Pawła Kowary. Okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej uznał, na podstawie opinii biegłych, że postępowanie lekarzy biorących udział w całym procesie leczenia pacjenta Pawła Kowary było prawidłowe, słuszne i adekwatne do rozwoju choroby. Na skutek zaskarżenia tego orzeczenia przez pacjenta postępowanie dyscyplinarne nadal się toczy - wyjaśnia radca prawny szpitala.
Sprawa w końcu trafiła do sądu, gdzie teraz trwa proces cywilny w tej sprawie. - W związku z odmową wypłaty roszczeń przez PZU SA pacjent Paweł Kowara za pośrednictwem swojego pełnomocnika wystąpił do Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim w dniu 27 lutego 2014 r. z pozwem o zapłatę odszkodowania, zadośćuczynienia i renty przeciwko szpitalowi. Z uwagi na ww. wątpliwości dotyczące związku przyczynowego pomiędzy postępowaniem lekarzy a skutkiem w postaci amputacji kończyny szpital oczekuje na rozstrzygnięcie Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim. Istnienie takiego związku będzie oceniał dopiero biegły sądowy - dodaje radca prawny szpitala, który prowadzi sprawę.
Jak zakończą się obie sprawy? Tego jeszcze nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że pan Paweł z Rękoraja ponad półtora roku po wydarzeniach, które doprowadziły do amputacji, wciąż musi uczyć się żyć bez nogi i... bez pieniędzy.
Anna Wiktorowicz