Znakomita aktorka teatralna i filmowa, absolwentka PWST w Warszawie i Uniwersytetu Warszawskiego (filologia polska), m.in. laureatka nagrody im. Zbyszka Cybulskiego i Lauru Mistrza Mowy Polskiej, zaprezentowała publiczności wiersze autorstwa Bolesława Leśmiana i Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Nie wiem, czy pani wie, ale jest coś co panią łączy z Piotrkowem. Otóż w 1965 roku Krzysztof Chamiec, jako przystojny blondyn, wraz z Magdaleną Zawadzką w Piotrkowie realizował zdjęcia do filmu „Niedziela sprawiedliwości”...
Laura Łącz: - Wiem, że grał z Magdą Zawadzką i to niejednokrotnie. Bardzo się lubili przez całe zawodowe życie. Nie wiedziałam jednak, że grali na planie w Piotrkowie.
Drugi taki pośredni zawiązek z Piotrkowem to osoba pani taty, pan Marian Łącz też tutaj nagrywał film – „Święta wojna” i też było to w 1965 roku...
- Tego też nie wiedziałam, ale dodam w takim razie do tego taką informację, że moją długoletnią pianistką była pani Anna Płoszaj-Deymek, żona Kazimierza Deymka, naszego wielkiego dyrektora i reżysera, człowieka teatru, jak o nim mawiano, która pochodziła właśnie z Piotrkowa. Często więc, jak jeździłyśmy z koncertami po Polsce, m.in. trasą katowicką i jak dojeżdżałyśmy już w okolice Piotrkowa, to ona dużo o tym mieście opowiadała. Ja sama dziś wyjątkowo przyjechałam swoim samochodem, nawigacja źle mnie poprowadziła, więc pojeździłam trochę po mieście i widzę, jakie jest piękne. Ma obwodnicę i by zjechać czy też wyjechać, to rzeczywiście trzeba dotrzeć do samego centrum.
Chciałam zapytać o pani korzenie aktorskie. Pani rodzicami byli aktorzy – Marian Łącz i Halina Dunajska. Co powiodło panią ku temu zawodowi? Utalentowani aktorsko rodzice czy też coś zupełnie innego?
- Moi rodzice poznali się jeszcze na studiach w Akademii Teatralnej i w dodatku razem trafili do Teatru Polskiego za czasów Leona Schillera, kiedy to Teatr Polski był pierwszą sceną w kraju. Dla nich było to ogromnym zaszczytem, że wspomniany Leon Schiller, rektor szkoły teatralnej i dyrektor Teatru Polskiego wybrał ich z całego roku i zaangażował. Rodzice w Teatrze Polskim pracowali, wspominali lata studenckie, w domu nieustannie była mowa o teatrze. To była ich codzienność. Nie wyobrażałam sobie w ogóle swej przyszłości i pracy inaczej niż w teatrze. I bynajmniej nie chodziło tutaj o aktorstwo, występy na scenie czy w filmie, dubbing, co w mej karierze się często zdarzało, ale jako młoda dziewczyna sądziłam, że będę tak jak moi rodzice związana z teatrem, w którym do południa odbywają się próby, a wieczorem spektakle. Zresztą tak też było przez pierwsze lata mojej pracy zawodowej, po tym jak skończyłam warszawską Akademię Teatralną. Mało tego na jednej scenie występowałam z rodzicami, co było bardzo miłe, bo też trafiłam do Teatru Polskiego. W dodatku, w niektórych przypadkach, występowałam także z mężem, Krzysztofem Chamcem. To w rzeczywistości rzadki przypadek, by aktor czy aktorka, występował w tym samym teatrze z rodzicami i małżonkiem. Wszyscy koledzy wtedy żartowali, że tak naprawdę w tym teatrze, to ja występowałam jeszcze zanim się urodziłam, bo moja mama spodziewając się dziecka, czyli mnie, grała wiele pięknych ról, m.in. Anielę w „Ślubach panieńskich” Fredry w reżyserii Marii Wiercińskiej czy Luizę w „Intrydze i miłości” w reżyserii Bardiniego wraz z Niną Andrycz. Ta niedawno zmarła wielka aktorka była z moją mamą bardzo zaprzyjaźniona. Mama zawsze była zapraszana do Niny Andrycz na imieniny, razem dzieliły w teatrze garderobę, a gdy zachorowała moja babcia, pani Andrycz, wówczas żona premiera Cyrankiewicza, sprowadziła samolotem z Japonii lek dla mojej babci.
Czy granie na scenie z osobami tak bliskimi aktorowi pomaga czy wręcz przeszkadza?
- Z moją mamą przeszkadzało. Ona miała do mnie milion rozmaitych uwag, co było dla mnie nieprzyjemne. Zawsze byłam osobą bardzo samodzielną, odkąd pamiętam chciałam jak najszybciej się usamodzielnić i wyprowadzić z rodzinnego domu. Niestety moja mama zawsze robiła mi uwagi, bo według niej wszystko ciągle było źle. Ojciec się nie wtrącał, natomiast mąż był zawsze zachwycony.
Jeśli chodzi o pani męża, państwa przyjaciele mówią, że bardzo mu pani imponowała swoją niezależnością, talentem, dokonaniami i urodą...
- Na pewno (uśmiech). Myślę, że wzajemnie sobie imponowaliśmy, staraliśmy się zaimponować sobie intelektualnie. Mezalians w moim rozumieniu nie polega na tym, że ktoś jest bogaty, a ktoś biedny, że tu pasterka i książę czy księżniczka i świniopas, tylko na różnicy intelektualnej. Jeśli z upływem czasu ta przepaść się pogłębia, to związek jest raczej nie do uratowania. Trzeba dobierać się mniej więcej na tym samym poziomie intelektualnym. I sądzę, że tak było między nami. Tak to odczuwaliśmy. Ogromnie ceniłam męża, to był człowiek bardzo inteligentny i mądry i to też w nim najbardziej mi się podobało, abstrahując od jego męskości, siły psychicznej i wyglądu.
Skoro jesteśmy w bibliotece nie sposób nie zapytać o Laurę Łącz - pisarkę. Skąd pomysł by pisać książki, w dodatku dla dzieci?
- Przez pierwsze dwa lata pracy w Teatrze Polskim, kiedy także dużo grałam w filmach kinowych, w telewizyjnym teatrze poniedziałkowym (Teatr Telewizji, przy. aut.), w dubbingu i w radiu, gdzie m.in. prowadziłam program „Lato z Radiem”, pisałam też wiersze, jak to młoda kobieta o miłości, o egzystencji, to były wiersze dla dorosłych. Tak się złożyło, że z garderoby damskiej Teatru Polskiego widać gmach Wydziału Filologii Polskiej i Uniwersytetu Warszawskiego przy Krakowskim Przedmieściu. Jestem ze Starego Miasta, tam się urodziłam i od dziecka przy bramie Uniwersytetu spacerowałam z dziadkiem, który wyobrażał sobie, że będę w tych murach w przyszłości studiowała. Żal mi było po pierwsze studiów uniwersyteckich, a po drugie chciałam pisać profesjonalnie dla dorosłych, więc jako drugi fakultet skończyłam filologię polską. Jednak dopiero po urodzeniu syna, jak to u kobiet zwykle bywa, odpowiadając na zamówienie, zaczęłam pisać słuchowiska radiowe dla Radio Dzieciom dla Programu 1 Polskiego Radia, potem do czasopism dziecięcych, do podręczników szkolnych, do różnych antologii i ot, taka kolej losu, zaczęły wychodzić moje samodzielne książki, pisane na zamówienie wydawnictw. Jedną z ostatnich książek wydałam jednak sama, sama też zamówiłam do niej ilustracje - przy Agencji Artystycznej „Laura”, którą prowadzę jest też wydawnictwo, niemniej dystrybucja pojedynczych, własnych książek jest niezwykle trudna i uciążliwa, dlatego teraz odpowiadam wyłączenie na zamówienia wydawnictw. W najbliższym czasie ukaże się kolejna moja książeczka dla dzieci, „Alfabet ze zwierzątkami”, gdzie na każdą literę alfabetu napisałam wierszyk o jakimś zwierzątku. Staram się, jeśli chodzi o moje książki, aby opowieści, bajki i wiersze były o polskich roślinach, o naszych zwierzętach, a nie, jak to mówię, że wszędzie Myszka Miki pod palmami czy lwy, tygrysy i krokodyle, ale właśnie by to było o żabce, krówce, biedronce czy koniku polnym. Oczywiście są też i inne, bowiem autorzy, nawet najwięksi, z którymi bynajmniej się nie porównuję, piszą również na zamówienie. I ja także.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agawa