Wygląda coraz gorzej. Jest coraz brudniej, woda w większości tzw. kąpielisk nie została dopuszczona do kąpieli przez sanepid, ale ludziom to nie przeszkadza. W upalny weekend nad Zalewem Sulejowskim przebywa nawet 15 tys. wypoczywających. Mimo że w większości są to osoby spokojne i dość kulturalne, to jednak zachowanie pewnej części turystów rzutuje na całość. A bywa, że jest to zachowanie poniżej średniej. Grubo poniżej średniej.
Smród grillowania zamiast wypoczywania
Nad wodę, nawet tak „zasinicowaną" jak ta w Zalewie, przyjeżdża się, aby m.in. pooddychać świeżym powietrzem. Wiadomo: jeśli nie kąpiel, to chociaż las. Zdrowy, sosnowy, nic tylko oczyścić zanieczyszczone miejskim powietrzem płuca. Trudno jednak mówić o jakimkolwiek oczyszczaniu, skoro wdychamy cuchnące przepaloną kiełbasą czy inną kaszanką powietrze. Grillowanie na plaży to nowa świecka tradycja. Nie wiadomo, skąd się wzięła, bo w innych krajach, gdzie grill znany jest od ponad pół wieku (a nie tak jak w Polsce od 15 lat), używa się go jedynie na imprezach domowych i firmowych. U nas wszędzie, nie tylko na plaży, ale nawet na balkonie. Żelastwo, na które wrzuca się mięso, kosztuje już od 15 zł, więc niektórzy uważają, że nie opłaca się go zabierać z powrotem. Grill zostaje więc na plaży razem z wykorzystanym węglem typu brykiet, resztkami pożywienia i butelką po podpałce.
- Są jeszcze „lepsi" - mówi Witold Skrodzki, prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Piotrkowie. - Potrafią wrzucić grilla do wody i spokojnie wrócić do domu. Ręce opadają, ale nie tylko takie rzeczy znajdujemy na dnie Zalewu. Są tam także pralki, telewizory, talerze, telefony komórkowe, a o butelkach nawet nie ma co wspominać... Poza tym węgiel z grilla, jeśli nie zostaje wywalony bezpośrednio na plażę, to jest tylko lekko przysypany piachem. Zdarza się, że ktoś w jeszcze rozżarzone węgle wdepnie bosą nogą.
Grillowanie na plaży to nie tylko brak kultury i zwyczajna ludzka niewiedza (grilla używa się w innych miejscach), ale także zaśmiecanie środowiska i przeszkadzanie w wypoczynku innym. Tym, którzy wyjechali nad wodę z nadzieją na relaks. A jak tu się relaksować, kiedy z czterech stron świata atakuje nas smród grillowanego mięsiwa?
Niech żyje wolność, wolność i swoboda
Do tego dochodzi też obecność papierosowego dymu, który co prawda jest znacznie mniejszy niż ten ze smażonego karczku, ale za to na pozostałości po papierosach (czytaj: pety) można trafić na każdym metrze kwadratowym dowolnej plaży. Nie pomaga ustawianie koszy na śmieci. Dla wielu wysiłek polegający na podniesieniu się z koca, odstawieniu butelki piwa, udaniu się w stronę kosza i wyrzuceniu doń niedopałka jest zbyt duży. Dlatego pety leżą w piasku. Tym samym piasku, w którym bawią się dzieci.
Najgorzej jest w weekend, zwłaszcza w niedzielę. Wtedy np. do Bronisławowa zjeżdża nawet kilka tysięcy osób. Czasem odnosi się wrażenie, że cały Piotrków na ten jeden dzień przeniósł się właśnie tam. Jeśli by tak naprawdę było, to... niezbyt dobrze świadczyłoby to o jego mieszkańcach.
- Uszy więdną - mówi Witold Skrodzki. - Co ciekawe, nawet nie po usłyszeniu tego, co mówią młodzi panowie, ale ich towarzyszki. Kiedy niektóre opalone panienki z kolczykami w różnych częściach ciała dadzą głos, to nie wiadomo, gdzie się schować. Używają siedmiu słów do porozumiewania się ze sobą, najczęściej to wyrazy na „k" i „ch". Może to taka moda? Nie wiem, moje pokolenie chyba nie potrafi tego zrozumieć.
Obserwując grupki nastolatków przebywających nad Zalewem, często ma się wrażenie, że ci młodzi ludzie właśnie urwali się z łańcucha i próbują zakosztować wolności, czyli alkoholu, papierosów, seksu, a niejednokrotnie pewnie jeszcze czegoś. Niektórzy próbują też swojej siły, szukając zaczepki. Z tymi ostatnimi osobnikami podobno najgorzej jest nad zalewem w Cieszanowicach.
- Tam wieczorem naprawdę nie ma sensu wybierać się na spacer - przestrzega Dariusz Dudar, prezes ds. sportu piotrkowskiego oddziału Polskiego Związku Wędkarskiego w kole nr 12. - Podchmielone grupki młodzieży szukają „wrażeń", zaczepiają innych i „podrywają" dziewczyny. Ale jeśli tak dzisiaj wygląda podrywanie, to jest naprawdę coraz gorzej...
Stosunki żeglarsko-wędkarskie
Ale i samym wędkarzom się dostaje. Teoria, według której pobyt nad wodą i kontakt z naturą uspokaja i wycisza, w przypadku wielu wędkarzy się nie sprawdza. Od lat słychać narzekania na ich nerwowość, a nawet chamstwo i złośliwość. Np. ze strony żeglarzy, których setki pływają po wodach Zalewu Sulejowskiego.
- Stosunki wędkarz - żeglarz przypominają relacje polsko-niemieckie - opowiada żeglarz z Piotrkowa mieszkający nad Zalewem, który jednak woli zachować anonimowość, by - jak mówi - „dodatkowo nie pogorszyć relacji z sąsiadami". - Wędkarz widzi wodę, na której łowi z perspektywy 100 metrów, żeglarz - ze znacznie szerszej. Żeglarz dba o czystość, zakopując wyprodukowane przez siebie odpady, wędkarz niekoniecznie. Przy brzegach często widać pozostałości po przynętach, zanętach, puszki, a także resztki wypatroszonych ryb. Wędkarz narzeka, że żeglarz wpływa mu na jego stanowisko i płoszy ryby. Ale jego narzekanie nie ma podstaw prawnych, choć on sam nie chce tego przyjąć do wiadomości. Zresztą na narzekaniu wcale się nie kończy. Całkiem niedawno, podczas podróży z żoną i kilkuletnim dzieckiem zostałem obrzucony nie tylko najgorszymi wyzwiskami, ale również kamieniami. Na szczęście do brzegu było dość daleko i żaden nas nie trafił... Przyznam jednak, że nad Zalewem jest coraz gorzej: szerzy się chamstwo, a brak kultury jest widoczny na każdym kroku, zwłaszcza w upalny weekend. Społecznie schodzimy na dół.
- Są różni wędkarze, tak jak są różni żeglarze - uważa Dariusz Dudar. - Jeden drugiego powinien tolerować, woda jest dla każdego i dla każdego powinno jej wystarczyć. Wiem, że dochodzi do konfliktów między jednymi i drugimi, ale... niewiele mogę tu zrobić poza apelem, żeby tolerować się wzajemnie. Bywa, że w skrajnych przypadkach wkracza policja, ale kończy się na pouczeniach.
- Policjanci interweniują, ale są to najczęściej sprawy dotyczące tego, kto gdzie może, a kto gdzie nie może wędkować czy pływać - przyznaje W. Skrodzki. - Żeglarze narzekają na ustawione przez wędkarzy znaki w postaci np. butelek, które pływając, oznaczają miejsce wyrzucenia zanęty. I mają rację, bo wędkarze nie mają prawa stawiać na wodzie żadnych znaków. Poza tym to nie ma racji bytu, bo na dnie jest tyle mułu, że zanęta nie tylko nie zostanie wyłowiona przez ryby, ale po prostu zgnije i jeszcze bardziej zanieczyści wodę...
- Ryba jest w stanie wyłowić każdą zanętę - nie zgadza się D. Dudar - ale przecież nie to jest największym problemem Zalewu Sulejowskiego. Ja dostrzegam zmiany w zachowaniu ludzi i niestety są to zmiany na gorsze. Śmieci nad wodą i w samej wodzie jest coraz więcej, co widzimy każdej jesieni, kiedy przeprowadzamy gruntowne sprzątanie Zalewu. Z wody wyciągamy nie tylko grille, puszki, butelki, opony samochodowe, ławki, ale także lodówki czy pralki.
Przykład idzie z... domu
Kolejna akcja sprzątania Zalewu Sulejowskiego już we wrześniu. Trochę śmieci się znajdzie, trochę sprzątnie, trochę sytuacja się poprawi. Ale za rok znów to samo, a może nawet jeszcze gorzej. Dlaczego?
- Decyduje brak kultury wyniesiony z rodzinnego domu - tłumaczy Marcin Bauer, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego. - Rodzice, zabiegani, zapracowani, nie mają czasu na przekazanie dzieciom pewnych nawyków i norm zachowań. Nie zdążą wytłumaczyć, że np. na plaży nie wyrzucamy śmieci do piasku, nie krzyczymy, bo to przeszkadza innym wypoczywającym, bo zanim zdążą, to dzieci już same pojadą nad wodę i zobaczą, że tak robią inni, więc chyba tak można... Poza tym, jak rodzice mają wpływać na pozytywne zachowanie swoich dzieci, skoro sami na plaży, w otoczeniu kilkuset osób, wyjmują grilla i smażą na nim kiełbasę...
MCtka