Afrykańskie wesele wolborzanki

Tydzień Trybunalski Wtorek, 31 grudnia 201310
Mimo że jej mąż jest synem parlamentarzysty, byłego wiceprezydenta kraju, za żonę musiał zapłacić... krowami. Taka tradycja. Tych niezwykłych tradycji, z którymi w Południowym Sudanie musiała się zderzyć dziewczyna z Wolborza, było wiele.
Fot. Archiwum prywatneFot. Archiwum prywatne

Podobno im dalej znajdzie się narzeczoną, tym lepiej. – Mój teść, żeby oświadczyć się teściowej, płynął statkiem parowym po rzece, przez dwa tygodnie szli z kolegą przez busz. Wtedy wydawało się, że to kawał drogi. Ale nikt się nie spodziewał, że Tenny wybierze się pod biegun północny (dla Sudańczyków Polska to prawie biegun), żeby znaleźć żonę – opowiada Edyta Kijewska-Kiwi, która od dwóch miesięcy jest żoną Tenny’ego z Południowego Sudanu.

Budowała dla ministra

Edyta – wolborzanka, która skończyła piotrkowskie liceum im. B. Chrobrego, a później Szkołę Główną Handlową, w Sudanie Południowym mieszka od 5 lat. - W 2008 roku wyjechałam do Kenii jako wolontariusz, żeby budować tam szkołę. A później mój szef zaproponował mi pracę w Sudanie Południowym – zostałam menedżerem projektu budowy siedziby ministerstwa telekomunikacji. Budowaliśmy nowoczesny biurowiec o powierzchni ok. 4 tys. m kw. - opowiada Edyta. - Po dwóch latach pracy tam razem z zespołem ludzi postanowiliśmy założyć własną firmę i zająć się budowaniem wszystkiego, co się da, bo kraj po kilkudziesięciu latach wojny domowej był mocno zniszczony, a raczej cywilizacyjnie zapóźniony.
I choć przed wyjazdem był strach (w końcu w Sudanie wciąż trwała wojna), przez wszystkie lata pobytu Edycie nigdy nic złego się nie przytrafiło (poza malarią, na którą zachorowała raz czy dwa). - A dużo jeździmy po różnych „dziurach”, bezdrożach – mówi wolborzanka. Kiedy wspomina o bezdrożach, wie, co mówi. Do niedawna w Sudanie Południowym było zaledwie 100 kilometrów dróg asfaltowych. - Teraz jest troszeczkę więcej – np. piękny odcinek ze stolicy (Dżuby) do granicy z Ugandą. Sama ta droga ma ok. 200 km, a są i inne. Teraz Sudan Południowy – jak to młoda demokracja – rozwija się w zawrotnym tempie.


Tenny – chłopak z boysbandu czy syn wiceprezydenta?

- Któregoś dnia, kiedy u kolegi piłam kawę, przyjechał mój obecny mąż. Sympatyczny chłopak. Zaczęliśmy rozmawiać – po angielsku oczywiście (w Sudanie to język urzędowy i właściwie każdy, kto przeszedł jakąkolwiek szkołę, chociażby w obozach dla uchodźców, potrafi się w nim porozumieć). Wymieniliśmy się telefonami i na tym stanęło przez jakąś dłuższą chwilę. Nie wiedziałam, kim jest Tenny, a znajomy, który nas poznał, próbował mi wmówić, że jest on członkiem boysbandu z Wielkiej Brytanii. To mogło być prawdopodobne, bo mój obecny mąż urodził się i do 24 roku życia (do ukończenia studiów) mieszkał właśnie w Anglii – opowiada Edyta. - Później, tak dla zabawy, wersje, kim jest Tenny, jeszcze się zmieniały (sportowcem?). A że Tenny nie lubi zachowania typu: cześć, jestem synem wiceprezydenta, nigdy nie mówił, kim są jego rodzice. Zresztą w Polsce to pytanie też nie należy do tych pierwszych podczas nawiązywania relacji. Nie wiedziałam więc aż do momentu, kiedy w publicznym miejscu na powitanie pocałowałam w policzek starego znajomego. Zapytał wtedy dla żartu, czy chcę, żeby mu ludzie mojego przyszłego teścia krzywdę zrobili. No i okazało się, kim jest mój wtedy jeszcze przyszły teść (był wówczas wiceprezydentem Sudanu Południowego). Poznałam go jakieś pół roku później, kiedy w otoczeniu ochrony przyjechał na wizytację budowy ośrodka treningowego dla żołnierzy, który budowała moja firma.
Dopiero po ślubie wolborzanka doświadczyła uciążliwości związanych z tym, że jest się osobą znaną. - Ludzie zatrzymali mnie na ulicy i mówili – o, to jest ta dziewczyna, która wyszła za mąż za syna wiceprezydenta – śmieje się Edyta. - Oczywiście byliśmy w telewizji, w gazetach.




Wesele na dwie raty

Formalnie rodziną są od 17 sierpnia tego roku. To data ich wolborskiego wesela, na które zresztą zjechała spora część sudańskiej rodziny. - Ślub wzięliśmy w Wolborzu, w kościele św. Mikołaja. Mój mąż jest katolikiem, więc ślub był konkordatowy.
A po powrocie do Sudanu znów było przyjęcie, które nie było już samą ceremonią zaślubin, ale przyjęciem pary młodej, co zresztą zgodne jest z miejscową tradycją plemienia Nuer, z którego Tenny się wywodzi. - Po pannę młodą jedzie się lub idzie gdzieś daleko i błogosławieństwa oraz tradycyjnego ślubu udziela rodzina dziewczyny. Wtedy płaci się za nią krowami (bo za pannę młoda koniecznie trzeba zapłacić, a ilość krów zależy i od statusu pana, i panny młodej). Jeżeli dziewczyna jest wysoka (a to w Sudanie ważniejsze jest od wszystkiego, im jest wyższa, tym ładniejsza), tym wyższą cenę trzeba zapłacić (ja z moim 173 jakoś zmieściłam się w średniej, ale dziewczyny mają tam zwykle koło 180 cm). Krowy się zostawia, pannę młodą zabiera do siebie i w momencie dotarcia do swojej wioski czy rodziny, tu odbywa się druga impreza, tym razem z rodziną pana młodego (u nas w Dżubie było ok. 3 tys. gości). A my... właściwie załatwiliśmy to w podobny sposób, tylko odległości pomiędzy miejscowościami były trochę większe (Dżuba, stolica kraju, skąd pochodzi Tenny, leży jakieś 3 stopnie nad równikiem, my mamy 53 stopnie, to wychodzi ponad ćwierć globu) – śmieje się Edyta. - W plemieniu mojego męża za żonę daje się maksymalnie 100 krów, ale w naszym przypadku trudno byłoby przetransportować krowy do Polski (zresztą co by moja mama z takim stadem zrobiła?!), udało się więc to zamienić na wymianę pieniężną, a wszystko, co mama „za mnie” dostała, przeznaczyła na wybudowanie naszego domu w Sudanie.

Teściowa mnie rozebrała i... ubrała

Ale i do Wolborza, wraz z rodziną pana młodego, przyjechały zupełnie nowe, przedślubne zwyczaje. Część „krowiego” budżetu pan młody musiał oczywiście przeznaczyć na polską wódkę i zgodnie z polskim obyczajem „wykupić się” na kilku ustawionych bramkach. - Tenny śmiał się, że ponieważ krowy do bagażnika się nie zmieściły, zamienił je na polskie „procenty”.
I mimo że wszystkie główne elementy polskiego wesela zostały zachowane, dołączono też kilka nowych. - Na przykład wieczór z henną – wspomina Edyta. - Wszystkie panny, ciocie, kuzynki, wszystkie kobiety, które są zamieszane w weselny proceder, w piątek przed weselem spotykają się w domu panny młodej i dekorują się henną. Malowane są dłonie i stopy. Mnie malowano 3 godziny. Ważne jest to, że panny nie mogą mieć pomalowanych obu stóp, a najczęściej malują tylko dłonie. Mężatki zaś powinny mieć pomalowane obie stopy. Śmialiśmy się, że to jest taki sygnał dla młodych mężczyzn (kiedy się idzie na dużą imprezę i nie wszystkich zna), kogo można sobie upatrzyć na przyszłą małżonkę, a kogo już niestety nie. Poza tym taki tatuaż z henny to piękna ozdoba. Trochę się bałam, czy będzie dobrze wyglądał do białej sukni, ale chyba nie było źle – opowiada Edyta. - Chętnie z tego zwyczaju skorzystały wszystkie moje polskie kuzynki, druhny, ciocie.
- Ważnym elementem tej piątkowej imprezy jest zwyczaj, że do domu panny młodej przyjeżdża mama pana młodego razem ze swoimi siostrami i rozbierają pannę młodą do „zera” (łącznie z bielizną). Panna młoda oddaje wszystkie swoje panieńskie ubrania do rozdania kuzynkom, które są jeszcze panienkami, a w zamian dostaje całą nową garderobę od swojej teściowej, co ma świadczyć, że od tej pory staje się dorosłą kobietą. U nas na szczęście odbyło się to tak, że wcześniej spędziłam kilka bardzo przyjemnych dni z teściową na wspólnych zakupach, więc sama wybierałam sobie to, co dostanę. Przyznam, że to jest bardzo dobry pomysł, bo jest wtedy szansa, żeby z teściową porozmawiać tak po ludzku, bez oficjalnej atmosfery, bez świadków, trochę się do niej zbliżyć – opowiada Edyta Kijewska.
Zgodnie z sudańskim zwyczajem kobiety z rodziny Tenny’ego przywiozły też Edycie cały zestaw wytwarzanych u nich perfum. – Wszystko korzenne i dość intensywne i – co najważniejsze – każdy flakon ma odpowiednie zastosowanie (np. jako sygnał dla męża) – śmieje się wolborzanka.

Ze śniegu pod równik

- Kiedy w 2008 r. wyjeżdżałam z Polski, był listopad i bardzo zimno, a wylądowałam w Sudanie w czasie, kiedy tam jest najcieplej – w porze suchej temperatury mocno przekraczają 40 stopni. W związku z tym przeżyłam pewien szok termiczny, ale teraz już jest tak, że mój wewnętrzny termostat się przestawił bardziej na tamten klimat, więc w Polsce jest mi zwykle chłodno – mówi wolborzanka. - W Sudanie najniższe temperatury, kiedy jest deszczowo i chłodno, spadają do 22 – 23 stopni. Siedzimy wtedy w spodniach i bluzach z długimi rękawami i pijemy gorącą herbatę, bo jest... zimno.
Może więc razem pomarzmy sobie o cieple...

 

Anna Wiktorowicz

 


Zainteresował temat?

16

6


Zobacz również

Komentarze (10)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

Piotrkowianin Piotrkowianinranga02.01.2014 13:44

"an" napisał(a):
Wynika z tego że w Wolborzu nie ma facetów i trzeba szukać w Sudanie?

Jak nie ma jak są. Ale w Sudanie są z większym temperamentem. ;)

10


Minia ~Minia (Gość)02.01.2014 13:14

Mojego też nie ma. Ktoś wyraża zdanie. Nie mogą o tym wiedzieć zainteresowani? To po co to? A może gdybym napisała oh i ah jaka cudna para to komentarz na pewno by był. A że napisałam inaczej to już nie opublikują :)

00


Todi ~Todi (Gość)02.01.2014 11:17

Mina sudańskiej mamuśki mówi wszytko...

00


papaya ~papaya (Gość)02.01.2014 10:46

Antoni zgadzam się z tobą. mojego komentarza (wcześniejszego) też nie ma.

00


an ~an (Gość)02.01.2014 09:53

Wynika z tego że w Wolborzu nie ma facetów i trzeba szukać w Sudanie? Pewnie bajka z dzieciństwa miała wpływ na jej przyszłość chciała być jak Jana z dżungli.

00


Antoni ~Antoni (Gość)02.01.2014 08:34

Dlaczego nie ma mojego komentarza to tylko potwierdza ta wasza strona podupada !!!

00


Al Bundy ~Al Bundy (Gość)01.01.2014 20:57

"bistro" napisał(a):
Ciekawszy byłby filmik ze ślubu w Sudanie...


A jeszcze ciekawszy byłby o tym, jak przyszła teściowa z siostrami rozbierają pannę młodą "do zera"... :)
Ciekawe, czy ilość ślubów w Sudanie skorelowana jest ściśle z wahaniami kursu "walutowego"
baba-krowa? :)

Komentarz był edytowany przez autora: 01.01.2014 20:58

00


bistro bistroranga01.01.2014 18:55

Ciekawszy byłby filmik ze ślubu w Sudanie...

20


Imię Imięranga01.01.2014 13:10

W tym przypadku mamy do czynienia z tradycją. Jeśli artykuł byłby o Polskiej tradycji zostałby nazwany staroświeckim zabobonem.

10


oleg ~oleg (Gość)01.01.2014 13:08

rebelia byłego viceprezydenta - ojca pana młodego spowodowała już śmierć 1500 osób
http://www.tvn24.pl/rebelianci-przejeli-bor-wojska-rzadowe-taktycznie-wycofane,383740,s.html
pewnie źle skończy jak ci z Czadu

00


reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat