Mogło zalać Chamonix
Grupa śmiałków wyruszyła spod piotrkowskiego Urzędu Miasta samochodami osobowymi. Następnego dnia jej członkowie byli na miejscu i rozpoczęli operację “Piotrków na szczycie”. - Pierwszego dnia po przyjeździe wjechaliśmy na wysokość 3400 m n.p.m. Tam aklimatyzowaliśmy się, doskonaliliśmy umiejętność poruszania się w rakach z linami oraz sposoby asekuracji. Następnego dnia wjechaliśmy kolejką nieco wyżej – gdzie aklimatyzowaliśmy się około czterech godzin – krócej, ponieważ wygoniła nas burza śnieżna. W pewnym momencie wyszła do nas kobieta i powiedziała, że albo natychmiast zjeżdżamy niżej, albo będzie to możliwe dopiero jutro rano. Trzeciego dnia zaatakowaliśmy Mont Blanc. Część drogi z bazy Les Houches pokonaliśmy pieszo, część tramwajem, który dowozi ludzi na wysokość 2372 m n. p. m. (Wid D'Agile). W tej chwili jest to ostatni przystanek, ponieważ pod lodowcem wytworzyło się jezioro. Istniało wielkie niebezpieczeństwo, że pęknie jak bańka i prawie 4 mln litrów spłyną na dół. Gdyby doszło do wylania się takiej ilości wody, to miejscowość u podnóża góry – Chamonix - zostałaby zalana – opowiada Wojciech Drząszcz – pomysłodawca wyprawy.
Zima w sierpniu
Kolejnym etapem wyprawy był barak Forestiera (2700 m n.p.m.). - Cała grupa czuła się bardzo dobrze. Wysokość nam nie dokuczała. Nie zdobyliśmy szczytu głównie ze względu na pogodę. Tak naprawdę na taką wyprawę trzeba poświęcić trzy tygodnie, żeby na pewno się udało. Należy przyjechać, założyć bazę i czekać na odpowiednie warunki atmosferyczne. My poświęciliśmy swoje urlopy rodzinne i tak naprawdę ryzykowaliśmy niepowodzenie. Musieliśmy liczyć na szczęście, ale trzeba przyznać, że aura nam nie sprzyjała. Z kimkolwiek byśmy nie rozmawiali – wszyscy zgodnie przyznawali, że takiego fatalnego sierpnia na Mont Blanc nie pamiętają. Ekipy z całego świata zdobywają ten szczyt regularnie właśnie w tym miesiącu. Podczas naszego pobytu nikomu się to nie udało. Jedna osoba została przetransportowana helikopterem do szpitala, a Rosjanka w tych trudnych warunkach spadła w przepaść i zginęła. To pokazuje, że naprawdę możliwości zdobycia szczytu nie było – opowiada pan Wojciech.
Gotowany śnieg i powalający wiatr
- Brnęliśmy w śniegu po pas. Dotarliśmy do schroniska Tete Rouse (3160 m n.p.m.) i nie było możliwości iść dalej, bo rozpętała się potężna burza śnieżna. Ten dzień był na tyle męczący, że pewien dyskomfort odczuwali wszyscy. Można było zjeść coś ciepłego. Tanio nie było, ale co zrobić. Wrzątek tam na górze kosztuje cztery euro. Ale dysponowaliśmy kuchenką gazową, więc bez skrupułów korzystaliśmy z ogromu białego puchu i gotowaliśmy wodę. Nocowaliśmy w schronisku. Duże, szesnastoosobowe, nieogrzewane sale, ale zarazem ogromne poczucie duszności. Musiałem się nawet przenieść na podłogę, by jakoś wytrwać. Nadszedł czas, by wyruszyć dalej. Odpowiedzialność za grupę to również umiejętność podjęcia decyzji, czy mogę podjąć próbę wchodzenia, nie narażając ekipy na ewentualne niepowodzenie. Zdecydowaliśmy więc, że czwórka wejdzie wyżej, do kolejnego schroniska Refuge du Goutier, a czwórka zejdzie do Chamonix. Dzień wcześniej mój sprzęt nie wytrzymał. Zerwałem pasek od jednego z raków. Nie było więc możliwości kontynuować wyprawy. Czwórka, która doszła do Goutier po południu, zeszła następnego dnia rano. Na zewnątrz nie można było przebywać. Co dwie godziny były próby pójścia wyżej, ale wiatr był tak duży, że nie dało się po prostu stać. Andrzej Krasowiak – najbardziej doświadczony – który próbował opuścić schronisko Refuge du Goutier (3817 m n.p.m.) mówił, że cztery punkty podparcia dawały stabilną pozycję. Trzy – pozwalały się ruszać, a jeżeli były to dwa punkty, to silny wiatr od razu przewracał. Widzialność była tak słaba, że trudno było dostrzec coś dalej niż na pięć metrów. Można było się jakoś piąć w górę, jednak największy problem byłby z zejściem. Dwójka Polaków, która weszła 400 metrów wyżej, nie dała rady zejść i musiała przeczekać w najwyżej położonym baraku – stwierdza pan Wojciech.
Nie czujemy wstydu
Niektórzy pytają członków wyprawy, czy czują niedosyt. - Jakiś na pewno pozostał. Pewnie indywidualnie chcielibyśmy kiedyś spełnić to marzenie i Dach Europy zdobyć. Czujemy jednak, że osiągnęliśmy coś znaczącego, osiągnęliśmy swój szczyt. Z pełną odpowiedzialnością mogę również przyznać, że Piotrków również był na szczycie – ci, którzy nas poznali, z pewnością będą dobrze mówić o piotrkowianach, których kiedyś spotkali w drodze na Mont Blanc – kończy z uśmiechem.
***
Członkowie piotrkowskiej wyprawy na Mont Blanc: Wojciech Drząszcz – fizjoterapeuta, nauczyciel, Maciej Ulatowski - dyrektor biura audytu strategicznego, Jacek Włóka - nauczyciel, Mirosław Wojciechowski – przedsiębiorca.
Do schroniska Refuge du Goutier dotarli: Robert Dudkiewicz – specjalista audytu technicznego, Łukasza Juśkiewicz – konsultant IT, Andrzej Kozioł - nauczyciel, Andrzej Krasowiak – lekarz chirurg.