Było już dobrze po 21 00. Na biurku pielęgniarki dyżurnej Jadwigi Frydrych zadzwonił telefon. “Tu dyżurny ruchu piotrkowskiej stacji PKP. Dostałem straszną wiadomość. Coś złego wydarzyło się na szlaku, gdzieś w pobliżu Moszczenicy i Jarost… ”
Piotrkowski szpital przy Roosevelta dysponował tego dnia trzema karetkami, z czego dwie wyjechały wcześniej poza miasto, a jedna (która stała pod szpitalem) natychmiast ruszyła do wypadku. Poszukiwania miejsca katastrofy i błądzenie leśnymi drogami zajęło ponad godzinę.
To co zobaczyli ratownicy na miejscu zdarzenia przekraczało ich wyobrażenia. Panowała głęboka ciemność z której zewsząd słychać było głosy i jęki wołających o pomoc. Po jakimś czasie przyjechało więcej karetek zawezwanych z okolicznych miast, pojawiły się zakładowe drużyny obrony cywilnej z piotrkowskiej Piomy i Sigmatexu. Ratowali milicjanci , kolejarze, strażacy. Nad ranem przyjechało wojsko z ciężkim sprzętem…
Kika minut przed katastrofą, w okolicach miejscowości Baby minęły się dwa pociągi - opóźniony pośpieszny Chopin z Warszawy Głównej do Wiednia oraz pośpieszny z Sofii do Warszawy Głównej. Żaden z maszynistów pędzących pociągów nie wiedział o tym, że pociąg jadący do Warszawy zgubił dwa wagony, które… odczepiły się od składu, wykoleiły i stanęły w poprzek torowiska.
Maszynista “Chopina”, Wiesław Kolarczyk dostrzegł światła latarek w ostatniej chwili. To pasażerowie i kolejarze którzy zdążyli opuścić wykolejone wagony próbowali za wszelką cenę zatrzymać pędzący pociąg. Ale panujące ciemności i gęstniejąca jesienna mgła skutecznie im w tym przeszkadzały.
Siła uderzenia była ogromna. Niektóre wagony “przeskoczyły” na drugą stronę, jeden zawisł na drzewach, inny zmiażdżony po prostu zniknął.
Wielu świadków do dziś pamięta to wydarzenie, akcję ratowniczą i godziny po katastrofie (relacja na podstawie wspomnień zapisanych podczas poświęcenia tablicy pamiątkowej w 2007 r.)
- Byłem na miejscu katastrofy razem z Bińkowskim. Zobaczyliśmy wagony poprzewracane, pokręcone, zgniecione i porozrzucane, aż trudno uwierzyć, jak mógł taki ciężar przelecieć kilka, a nawet kilkadziesiąt metrów. Jaka musiała być ogromna siła - mówi Jan Jagodziński z Jarost.
- Byłem wówczas na służbie. Ciemno, mgła, skierowano naszą sekcję na stronę toru, po którym pędził pociąg pośpieszny od Warszawy - wspomina Bolesław Nowak, strażak zawodowy z Jarost.
- Pierwsze wrażenie? Groza straszna, ciemno, krzyki, wołania i ta kupa złomu, sczepionych wagonów. Najbardziej utkwiło mi w pamięci zbieranie ciał i ich części przez grupy Obrony Cywilnej i składowanie ich do podstawionych samochodów – wspomina jeden ze świadków.
Komisja badająca przyczyny katastrofy szybko ustaliła jej przyczynę. Po trzech dniach pracy wydała oficjalny komunikat w którym za winowajcę wypadku uznała niedawno wymienioną wadliwą szynę. Nikt nie pytał gdzie wyprodukowaną i przez kogo, jak wymienioną i sprawdzoną po zamontowaniu…
Katastrofa kolejowa pod Jarostami przez wiele lat (aż do roku 1980, w którym pod Otłoczynem zginęło 67 osób) była największą w powojennej Polsce. Jednak do oficjalnych danych z tamtych lat należy podchodzić z dużą rezerwą. Ukrywanie tragedii, zaniżanie liczby ofiar było wtedy na porządku dziennym.
Kto wie, może katastrofa kolejowa pod Jarostami sprzed 60 lat była największą katastrofą kolejową w Polsce?
- Bo wiele na to wskazuje.
Tomasz Stachaczyk