Najgorsza sytuacja była w okolicach Skały, Ojcowa, Jerzmanowic pod Krakowem oraz w powiecie myszkowskim na Śląsku. Na pomoc tysiącom osób z podkrakowskich miejscowości wyruszyło wielu energetyków. Wśród nich byli również pracownicy Rejonu Energetycznego Piotrków Trybunalski - Mirosław Sikorski i Zbigniew Dorosławski.
- Na miejscu byliśmy tydzień. Praca była ciężka, po dwanaście godzin. Nieraz był bardzo duży mróz (- 29 stopni). A odpoczywaliśmy tylko w czasie przejazdów. Rejonem naszych działań był obszar Posterunku Energetycznego Skała. Na co dzień pracuje tam szesnastu ludzi, a teraz było nas ponad trzystu, może nawet ponad czterystu. Sami nie daliby rady. Pomoc była w tym rejonie naprawdę potrzebna. Pracujemy w energetyce ponad trzydzieści lat, w różnych sytuacjach byliśmy wzywani do pracy, ale czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy - opowiada pan Sławomir Sikorski.
- Samych słupów średniego napięcia złamanych było ok. 360. Wiem, że tyle nowych miało być przywiezionych na miejsce. Przez ten lód nie można było nieraz rozpoznać kształtów, czy są okrągłe, czy prostokątne. Po tym, co zobaczyliśmy w kilku miejscowościach pod Krakowem, nic dziwnego, że te wszystkie linie nie wytrzymały. Zresztą to widać na zdjęciach. Druty obłożone były lodem o średnicy większej niż wysokość telefonu komórkowego. To jest ogromny ciężar - dodaje jego kolega Zbigniew Dorosławki.
- Warunki atmosferyczne były tak trudne, że tam, gdzie nie można było wjechać ze sprzętem, nosiliśmy drabiny w pole nawet siedemset metrów. Współczuliśmy okolicznym mieszkańcom. Większość z nich nie miała dostępu do elektryczności przez ponad dwa tygodnie. Mimo to nie denerwowali się na nas. Byli wyrozumiali, wiedzieli, że takich awarii nie da się usunąć od ręki. Nie robili żadnych problemów, a tylko starali się nam ułatwiać pracę. Zdarzało się, że przynosili nam nawet herbatę, tam gdzie pracowaliśmy. A w tym rejonie wszystkie linie trzeba było położyć w zasadzie na nowo. To są ogromne koszty. Tak duże, że my nawet nie staraliśmy się ich oszacować.
- Gdyby okazało się, że pomoc jest znowu potrzebna, jesteśmy gotowi. Nie chce się nawet myśleć, co by się działo, gdyby podobna katastrofa przydarzyła się na naszym terenie, w Piotrkowie. A daleko od nas to wcale nie było. Pierwsze miejscowości, gdzie ludzie doświadczyli „lodowej klęski", leżą ok. 200 km od Piotrkowa. Takie oblodzenie jak w Małopolsce może się zrobić w ciągu kilku godzin. Miejmy nadzieję, że w ogóle już w żadnym rejonie się coś takiego nie zdarzy - kończy z nadzieją pan Sławomir.
Dodatkowo z Piotrkowa w akcji na południu Polski (również w rejonach Częstochowy) uczestniczyli: Jan Ludwiczak oraz Krzysztof Kabziński, Sylwester Gołąb oraz Edward Nowicz.