W okresie świątecznym na nasze nieszczęście proceder ten nasila się. Czy jesteśmy w stanie się przed tym bronić?
Tego można się spodziewać
Pani Justyna - młoda mieszkanka Piotrkowa - opowiada, jak kupiła dwa produkty w dużym supermarkecie na terenie naszego miasta. Mimo że zakupów nie było wiele, chciano ją oszukać. - To była sałatka zapakowana w pudełko z naklejoną ceną - 2,50 zł i bułka. Kasjerka poprosiła ode mnie 4 zł. Ze zdziwieniem zapytałam - To bułka kosztuje aż 1,50 zł? - Nie - bułka 50 gr, a sałatka 3,50 zł. - Przecież naklejone jest, że 2,50 zł - zdenerwowałam się. - No tak, ale ja mam tutaj inną cenę - stwierdziła pracownica sklepu. - Zapłaciłam i poszłam do Biura Obsługi Klienta. Tam oddano mi tę złotówkę. Ale po co takie cyrki. Ile jest takich osób, które nic nie zauważą. To jest jawne oszukiwanie klienta - stwierdza piotrkowianka.
W tym samym sklepie pani Jadwiga kupiła sobie drogi krem do twarzy. W domu okazało się, że w pudełku było drugie pudełko, ale bez zawartości. - Być może to nie wina sklepu, tylko po prostu ktoś wcześniej ukradł towar. Ale kto to wie, sądząc po tym, czego można się spodziewać w supermarketach. Który z pracowników sklepu uwierzy mi teraz, że w pudełku tego kremu naprawdę nie było - smuci się pani Jadzia.
Powszechnie wiadomo, że wszystkie produkty „przechodzące" przez kasę, są wyliczone w paragonie. Pani Marii zdarzyło się jednak, że na rachunku była pozycja, obok której w sklepie nawet nie przechodziła. - Kupowałam same chemiczne rzeczy i owoce. Zezłościłam się, kiedy do zakupów doliczono mi wędlinę za ponad 7 zł. Nie zorientowałabym się, gdybym w porę przy kasie nie zerknęła na paragon. - Ja tego nie kupowałam, czemu to jest na rachunku? - spytałam od razu. Kasjerka, zaskoczona, powiedziała, żebym pokazała paragon. - Rzeczywiście, przepraszam bardzo, musiało mi się wbić przez przypadek - tłumaczyła się i oddała pieniądze.
Za ciężka kiełbasa
Nie tylko takie wędliniarskie wpadki zdarzają się w piotrkowskich sklepach. - Trzy tygodnie temu kupowałem parówki „Martynki". Do tego kupiłem jeszcze kiełbasę tradycyjną. Zapłaciłem, nic nie podejrzewając. W domu okazało się, że cenę parówki liczono mi za kilogram tak samo, jak za kiełbasę tradycyjną - czyli 19,99 zł (zamiast 9,99). Wziąłem „Martynki", poszedłem do sklepu i zapytałem, jak to możliwe. Usłyszałem od sklepowej, że to przypadek. Sklepowa zważyła mi te same kiełbaski na drugiej wadze. Zapłaciłem. Ale co się później okazało - z wagi 156 g zrobiło się 196 g. Dołożyła mi wagę na ten sam towar. Wszedłem do innego sklepu, poprosiłem o zważenie i okazało się, że rzeczywiście waga powinna wynosić ok. 156 g. Żona namówiła mnie, żebym tego nie darował, bo świadomie mnie oszukali. Zauważyli starszego człowieka i liczyli na to, że nie spostrzegę przekrętu - opowiada pan Ryszard Bednarek z Piotrkowa.
- Poszedłem na następny dzień. Zapytałem, tym razem inną sklepową, jak to możliwe, że na jednym urządzeniu elektrycznym waga wskazuje mniej niż na drugim. Ta szybko odpowiedziała mi, że to możliwe, bo wagi im coś „fiksują" i trzeba to zgłosić. - Poprosiłem o kolejną porcję „Martynek". Było w porządku. Kolejny raz w sklepie byłem za tydzień. Kupiłem „Głogowską" i „Martynki". W domu na wadze analogowej wykazywało, że wędliny ważą mniej niż w sklepie. Poprosiłem po raz kolejny panią z innego supermarketu, żeby zważyła mi towar. Wynik był taki, jak na domowej wadze. Poszedłem znowu do sklepu, gdzie kupiłem „Martynki". Zapytałem, czy pani świadomie oszukuje? Ekspedientka stwierdziła: - To prawda te wagi fiksują, ale my to zgłosimy. Odpowiedziałem ze złością, że mieli to zrobić już ponad tydzień temu. Na to usłyszałem, że wagi można zresetować. Ponownie zważony przez panią towar był lżejszy. Pytam jak to możliwe? Ekspedientka odpowiedziała tylko - to nie nasza wina, tylko wagi. Musimy to koniecznie zgłosić - dodała - denerwuje się piotrkowianin.
Lepiej zważyć dwa razy
Chcąc sprawdzić, czy przypadki z wagą się nie powtarzają, udałem się na ulicę Kostromską, do sklepu wskazanego przez naszego czytelnika - pana Ryszarda. Po krótkim namyślę poprosiłem o cztery parówki. Pani ekspedientka zapakowała kiełbaski w folię, położyła na wagę i nakleiła cenę. Spodziewając się oszustwa, bez wahania powiedziałem, a dlaczego tak dużo ważą? Przecież to tylko kilka parówek. Sklepowa bez głębszego zastanowienia wróciła do wagi, mówiąc przepraszam. Zresetowała ją i położyła parówki na tacy. Okazało się, że ważą niemal 100 g mniej niż poprzednio. - Był tutaj pan od tych wag. Coś tam sprawdzał. Myślałam, że już jest wszystko dobrze. Na pytanie, czy często się to zdarza, kobieta odpowiedziała, że coś się w tych wagach psuło, ale świadomie nie wykorzystują niewiedzy kupujących. Zaznaczyła również, że trzeba będzie znowu kogoś do sprzętu wezwać.
Z pytaniem o „przekręt" zwróciłem się do przedstawiciela firmy wędliniarskiej. - Nie słyszałam o żadnych takich przypadkach. Powinniśmy być o tym poinformowani, a nie byliśmy. Na pewno to sprawdzimy. Jest to niedopuszczalne, żeby towar ważył w rzeczywistości mniej, niż pokazuje waga w sklepie. Urządzenia są nowe i jedne z lepszych na rynku. Trzeba koniecznie to sprawdzić i problem szybko rozwiązać. Zamiast 1,74 zł zapłaciłby pan 2,42 zł? Na takiej sumie różnica w cenie jest bardzo duża - przyznała przedstawicielka zakładów.
Chwyty „dozwolone"
Sklepy stosują przeróżne chwyty po to tylko, aby zyskać jak najwięcej. Ofiarami stają się sami klienci, którzy często już nawet kilka chwil po zakupie stwierdzają, że wybór wcale nie był taki dobry, jak mógł się wydawać w czasie spaceru między kolorowymi półkami. Piotrkowski psycholog Michał Szulc wyjaśnia, że markety uciekają się do wielu ukrytych chwytów. - Jednym z nich jest wielkość koszyków. Kiedy włożymy doń dwa czy trzy artykuły, stwierdzamy, że wygląda on skromnie i zawstydzająco. Kusi, aby coś do niego dołożyć, żeby nie czuć się gorszym. Zwłaszcza, kiedy widzimy obok siebie klientów z wypełnionymi po brzegi wózkami, które czasami są wynajęte przez właściciela w celu wywoływania właśnie takich reakcji wśród osób w sklepie przebywających. Dlatego lepiej nie brać dużego kosza na kółkach, tylko mniejszy, do ręki, bądź w ogóle nie przywiązywać wagi do posiadania takiego „narzędzia". Rzadko zdarza się element przymuszenia, kiedy przed wejściem za bramkę kosz musimy mimo wszystko ze sobą zabrać - opowiada psycholog.
Istotnym elementem marketingu jest manipulowanie ceną. - Ze statystyk wynika, że o towarze, który kosztuje np. 4,99 zł, 8 na 10 zapytanych osób powie, że kosztował 4, a nie 5 zł. Ostatnio zaczęto zmieniać końcówki cen na 4,97 zł. Ta „siódemka" symbolizuje liczbę lepszą, szczęśliwą - i to też w jakiś sposób zachęca, żeby kupić droższy towar. Kolejna rzecz to rozkład towaru w sklepie. Rzeczy najbardziej potrzebne znajdują się na końcu, takie jak np. pieczywo. Istnieje realna szansa, że podczas spaceru alejkami klient zapakuje wcześniej koszyk kilkoma innymi artykułami. Towary mniej „chodliwe" znajdują się oczywiście na wysokości oczu. Okazuje się, że nawet długość alejek jest precyzyjnie obliczona, aby klient nie zdążył się zmęczyć spacerem w przeciągającej się alejce, nim dotrze do jej końca - dodaje Michał Szulc.
- Ciekawym i chyba najmniej uczciwym elementem sprzedaży są „fałszywe" promocje. Widzimy przekreśloną cenę produktu, a pod nią cenę promocyjną, często wiele mniejszą. To sprawia wrażenie niebywałej szansy kupienia przedmiotu, bez którego tak naprawdę moglibyśmy się obejść. Bardzo często okazuje się, że cena promocyjna jest tak naprawdę tą wyjściową, a wyższa - przekreślona - została sztucznie wymyślona w celu robienia odpowiedniego wrażenia, zachęcenia. Badania wykazały, że podobne metody (heurystyki) oddziaływały na ludzi nawet wówczas, gdy ci wiedzieli, że metoda była wykorzystywana podczas testów. Jednymi słowy, możemy wiedzieć o tym, że markety przekreślają ceny i robią „fałszywą" promocję, a i tak ulegamy sugestiom sklepu. Takie zachowanie ma też często związek z bilansem emocjonalnym. Czujemy się lepiej, kiedy wiemy, że kupiliśmy towar po promocyjnej cenie. Skuteczną techniką są różnego rodzaju promocje kulinarne. Degustując produkt, cieszymy się, że otrzymaliśmy coś „za darmo", często w zamian za to odwdzięczamy się większymi niż planowane zakupami- zaznacza psycholog.
- Techniki marketingowe występują w zasadzie przez cały rok, ale w okresie świątecznym ich skala może się zdecydowanie nasilać. Z tymi zakupami jest tak, jak kiedyś z polowaniem. Idąc do sklepu, wyruszamy na łowy. Zatem w okresie, kiedy mamy mieć suto zastawiony stół, punktem honoru jest dla nas powrót do domu z „wielkim łupem". Czy chwyty wykorzystywane przez supermarkety można nazwać oszustwami - trudno stwierdzić. Psycholog na pewno takiej oceny dokonać nie może, ale osobiście jako człowiek, jako mieszkaniec tego miasta czuję się wykorzystywany i manipulowany przez nieuczciwe „triki" i marketing sklepowy - stwierdza Michał Szulc.
***
Czy można zrobić coś, żeby nie paść ofiarą marketingowej machiny czy świadomych oszustw? Wydaje się, że tak. Przede wszystkim zachować zdrowy rozsądek i dbać o swoją kieszeń. Przynajmniej warto spróbować.
jkc