Od kilku lat mówi się i pisze (głównie w internecie), że zachodnia żywność, ubrania, a przede wszystkim środki piorące kupowane u nas są gorszej jakości niż te sprzedawane w Europie Zachodniej. Stąd tak duża popularność sklepów oferujących "oryginalną chemię z Niemiec". Mimo zapewnień przedstawicieli koncernów zagranicznych, że wszystko jest w porządku i produkty niczym się nie różnią, wielu z nas i tak wiedziało swoje: na nasz rynek miały i mają trafiać towary niższej, gorszej jakości.
Potwierdzenie tej teorii znalazło się w słowach dyrektora sieci Tesco w Wielkiej Brytanii, który w jednym z wywiadów przyznał, że artykuły pierwszego gatunku trafiają do sklepów angielskich, a te drugiego sortu do sklepów polskich, czeskich czy słowackich. Zdaniem dyrektora klient z Europy Wschodniej jest po prostu mniej wymagający. No skoro tak, to po co się starać?
Potwierdził to w Maglu Cezar Zieliński, piotrkowski przedsiębiorca zajmujący się przez kilka lat sprzedawaniem towarów z Niemiec. - Oczywiście, że to prawda. Środki chemiczne przeznaczone na rynek polski mają inny skład i inny kod. Ich jakość jest gorsza, piorą i czyszczą słabiej, są mniej wydajne. Dlaczego? Mamy mniejszą świadomość jakości, a przynajmniej tak kiedyś uznano. Dla nas przez lata najważniejszym kryterium zakupu była cena. A ta dla produktów gorszych jest oczywiście niższa. Rzadko kto sprawdza skład produktu.
Te, wydawałoby się, spiskowe teorie znalazły odzwierciedlenie w badaniach naukowców z Wyższej Szkoły Chemiczno-Technicznej w Pradze. Wynika z nich, że np. ten sam sok sprzedawany w Niemczech słodzony jest cukrem, a w Polsce np. słodzikiem. Paluszki rybne przeznaczone dla Niemców zawierają o 7% więcej ryb niż te same paluszki sprzedawane np. w Czechach. Przykładów jest znacznie więcej.
Część krajów zamierza ukrócić podobne praktyki. Minister rolnictwa Czech zapowiedział, że będzie dążył do wprowadzenia zakazu sprzedaży w krajach tzw. Nowej Unii artykułów gorszej jakości pod takimi samymi nazwami i markami, co w krajach Unii Starej. Powodzenia.