Przedstawiamy Wam kolejny odcinek cyklu "A pamiętacie, jak w 97 r. w Piotrkowie...", który aż do naszych 20. urodzin będzie ukazywał się na łamach TT.
Był rok 1997. Sytuacja zakładu była fatalna, Metalplast był w stanie likwidacji. - Powinienem to zamknąć na kłódkę. Nie ma pieniędzy na nic. Nie ma na wypłaty, na wodę, na energię elektryczną, nie ma na telefony – mówił 20 lat temu likwidator spółki Piotr Murawski.
Zgłoszono wniosek o upadłość. Sąd nie uwzględnił wniosku tylko dlatego, że nie było pieniędzy na prowadzenie upadłości.
W zakładzie przy Próchnika likwidator pojawił się 31 stycznia 1997 r. Zanim powstała spółka Metalplast Magnus (później Metalplast Piotrków), zakład był przedsiębiorstwem państwowym. 20 listopada 1994 zakład został wydzierżawiony na 10 lat za 953 tys. Utworzona została spółka, w której 16% mieli pracownicy Zakładu Okuć Budowlanych Metalplast. Pozostałe akcje były w rękach kilku strategicznych udziałowców. Spółka wynajęła majątek od Skarbu Państwa i za określone pieniądze (co kwartał) miała pracować na tym majątku.
Z punktu widzenia Skarbu Państwa rola wojewody sprowadzała się do pilnowania, czy ten majątek nadal jest, funkcjonuje i czy nie jest rozsprzedawany. Służby wojewody nadzorowały także, czy opłaty za dzierżawę wpływają w terminie.
Okazało się, że spółka płaciła wojewodzie nieregularnie. Coraz trudniej było wydobyć pieniądze od Metalplastu Piotrków.
Pamiętacie, kto był wówczas wicewojewodą? Tak, tak, to późniejszy prezydent Piotrkowa Trybunalskiego Waldemar Matusewicz, który wtedy – w 97 r. spotykał się wielokrotnie z Zarządem Spółki, rozmowy nie dawały jednak efektów, a kolejne opłaty dzierżawne nie wpływały. Wojewoda wystąpił do spółki z żądaniem zwrotu majątku do 31 grudniu 1996 r. Część zaległości zostało jednak spłaconych, więc odstąpiono od zamiaru odebrania majątku. Wojewoda czekał aż wprowadzony zostanie w życie jakiś program naprawczy. Styczeń 1997 pokazał jednak, że spółka nie daje sobie rady. Właściciele podjęli decyzję o likwidacji.
„Dysponentem majątku jest od 1 października Ministerstwo Skarbu. Wicewojewoda wystąpił do ministerstwa o udzielenie mu pełnomocnictw, aby mógł odebrać ten majątek. Jeszcze w tym tygodniu wicewojewoda ma spotkać się w tej sprawie z wiceministrem Kowalczykiem” – pisał w marcu 1997 roku „Tydzień Trybunalski”.
Prowadzono rozmowy z trzema potencjalnymi inwestorami, którzy byli zainteresowani kupnem przedsiębiorstwa. Po odzyskaniu majątku miał odbyć się przetarg. - Przez miesiąc nie spotkałem żadnej osoby zainteresowanej tą firmą, niż nowego właściciela tej nowej spółki, która wydzierżawiła część majątku. Nikt do mnie nie przyszedł. Może pan przewodniczący Zarządu Regionu NSZZ Solidarność Zbigniew Mroziński ma dla państwa jakiś dobry projekt czy człowieka z dużą teczką pieniędzy – mówił w wypowiedzi dla TT likwidator Piotr Murawski.
W 1997 na terenie zakładu działała nowa spółka Sezam Export, której właścicielem był były udziałowiec Metalplast Piotrków. 150 pracowników przejęła nowa spółka. 50 osób dostało wypowiedzenia, w tym przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność Andrzej Fila. - Gdyby likwidacja nastąpiła rok temu, to by świadczyło, że ci ludzie chcieli zapewnić jakiś ratunek dla zakładu, a w tej chwili jest to zwykły manewr taktyczny, żeby odciąć się od długów i przekształcić się w drugą firmę – mówili wówczas zrozpaczeni pracownicy.
Podczas spotkania pracowników z wicewojewodą Matusewiczem, przewodniczącym Zarządu Regionu Solidarności oraz likwidatorem, które odbyło się 7 marca 1997 na terenie zakładu, przedstawiciele załogi mieli uwagi, co do sposobu ich zatrudnienia w nowej spółce. Twierdzili, że powinni otrzymać wypowiedzenie pracy, a dopiero później zatrudnienie. Tego nie zrobiono. Likwidator twierdził, że nie ma pieniędzy na odprawy. - Przede wszystkim powinienem spłacić podatki, a nie martwić się Państwa wynagrodzeniem. Powinienem działać na korzyść właścicieli, a największym zmartwieniem właścicieli jest to, żeby komornik nie przyszedł zabierać podatków Metalplastu z ich majątku prywatnego. A ja robię coś innego – mówił ludziom likwidator.
Pracownicy mieli pretensje, że od wielu lat nie zapewniano im podstawowych warunków pracy. - Ogrzewanie nie istnieje. Przy dużych mrozach było palone tylko po to, żeby woda nie zamarzła. Rozsadzało rury, a ludzie pracowali. Nie dostawaliśmy obuwia i ubrań roboczych – żalili się przedstawiciele załogi.
Średnie wynagrodzenie w zakładzie wahało się w granicach 400 zł – mówił szef Solidarności. - Płaci się w sposób nieciekawy, to tak jakbym oglądał komedię. Ktoś chce swoje wynagrodzenie, to mu się każe przyjść za tydzień, a w tym momencie wynagrodzenie dostają inni pracownicy z innego działu.
- Dlaczego nikt nie zabierał głosu na spotkaniu z nowym właścicielem? Nie było pytań, nikt nie miał nic do powiedzenia? - pytał likwidator. Pracownicy twierdzili za to, że na spotkaniu z narzędziownią nowy właściciel mówił, że jeśli komuś nie odpowiadają warunki, to może oddać przepustkę i powiedzieć „do widzenia”.
W związku z tym, że w Metalplaście mieliśmy do czynienia z zaległościami w wypłatach, na spotkaniu zastanawiano się, czy nie można skorzystać z Funduszu Gwarancyjnego Świadczeń Pracowniczych. Wg likwidatora było to niemożliwe, ponieważ firma posiadała środki na wynagrodzenia u swoich odbiorców. - W takim razie, dlaczego sąd nie ogłosił upadłości, skoro firma ma środki? - pytał wicewojewoda Matusewicz.
Dziś o Metalplaście, i o innych zakładach pracy takich jak Sigmatex czy huty, już dawno zapomnieliśmy. Choć o starych zakładach przy ul. Próchnika 25 nie do końca, bo cyklicznie wracamy do tematu ruin tyle, że już w zupełnie innym kontekście. Od lat piszemy o tym, że teren jest niezabezpieczony, co stawarza zagrożenie dla zdrowia i życia osób przebywających na terenie nieruchomości.
Latem zrobiło się jeszcze bardziej niebezpiecznie, bo zawalił się strop, pojawiło się zagrożenie, że 12-metrowa ściana może runąć. Na terenie przebywał bezdomny. Strażacy wspólnie z inspektorem nadzoru budowlanego podjęli decyzję o wyłączeniu jednego pasa ruchu ulicy oraz chodnika. Powiadomiono również właściciela tej nieruchomości, który przyjechał na miejsce. Wspólnie ustalano sposób zabezpieczenia budynku przed zawaleniem.
Patowa sytuacja trwa do dziś. Właścicielem nieruchomości jest jeden z piotrkowskich przedsiębiorców, który nabył teren od Skarbu Państwa. Swego czasu biznesmen chciał tam urządzić miejskie targowisko, z pomysłu nic jednak nie wyszło.