Na lotnisku nie zawsze bezpiecznie
Ciekawscy podchodzą pod latające śmigłowce, parkują auta na pasie startowym i uszkadzają zaparkowane samoloty. Ignacy Goliński robi wszystko, by poprawić bezpieczeństwo na lotnisku. To jedno z głównych przedsięwzięć, jakimi zamierza się zająć w najbliższym czasie. Okazuje się, że to nie takie proste zadanie.
- Ludzie, którzy przychodzą na lotnisko, w ogóle nie dbają o swoje bezpieczeństwo i postępują bardzo bezmyślnie, narażając życie swoje i innych. Pchani ciekawością, wchodzą tam, gdzie nie powinni, np. pod latające szybowce. Nie wiedzą, że taki samolot po starcie zrzuca stalowa linę długości ok. 1,5 kilometra, która ma swoją wagę i spada z wysokości 400 m. Potem dopiero jest ściągana przez odpowiedni samochód. Któregoś razu lotnisko odwiedziła rodzina z dwójką dzieci i lina spadła w odległości 30 metrów od nich. Gdyby któreś z nich zostało trafione tą liną, to mogło dojść do tragedii. Któreś z nich mogło nawet stracić głowę, zginąć lub zostać trwale okaleczone. Ludzie nie zdają sobie sprawy, na co się narażają, wchodząc na teren lotniska. Drugi przypadek, też mógł skończyć się tragedią. Pewien człowiek, chcąc popatrzeć sobie na latające, samoloty wjechał samochodem i zaparkował na pasie startowym. Nad tym autem samolotem latał uczeń, a ten człowiek zablokował mu pas i ten nie miał jak wylądować. Uczeń, gdyby wykonywał wszystkie manewry po kolei, tak jak go uczono, rozwaliłby siebie i tego gapia. To był dobry uczeń, który odbył już kilka lekcji i potrafił zareagować na taką sytuację. Gdyby nie to, doszłoby do tragedii - mówi Ignacy Goliński.
Mimo niebezpieczeństw, odwiedzający lotnisko piotrkowianie mają pretensję do zarządu, że są czasem wypraszani z niektórych przestrzeni na lotnisku. Tłumaczą, że nie ma znaków informujących zakaz wchodzenia.
- Często sam muszę doglądać bezpieczeństwa na lotnisku, chociaż nie jestem w stanie upilnować wszystkich, a szczególnie złomiarzy, którzy ukradli tabliczki informujące o zakazie wchodzenia na plac. Pilnuję również, żeby odwiedzający piotrkowianie nie wchodzili do hangaru z samolotami, bo w ubiegłym roku miałem przez nich uszkodzone samoloty. Pilot przychodzi, wsiada do samolotu i nie zawsze jest w stanie zauważyć uszkodzenia, którego sprawcami są odwiedzający. Ludziom czasem brakuje wyobraźni. Przychodzą tatusiowie z małymi dziećmi i na przykład stawiają swoje pociechy na skrzydłach samolotu. Potem mamy problemy: uszkodzenia na lotce, powyrywane zamki (bo ktoś próbował dostać się do środka samolotu) i wiele innych. Co innego, jeśli przychodzą ludzie grupą i proszą, by pokazać im lotnisko, oprowadzić i pokazać samoloty, jakie posiadamy. Jeśli zbiera się taka grupa kilkuosobowa, wtedy proszę mechanika samolotowego lub pilota, którzy dzielą się swoją wiedza z zainteresowanymi - mówi Ignacy Goliński.
Niewykorzystane hektary?
Piotrkowskie lotnisko to teren o powierzchni 65 ha. Zatem piotrkowski aeroklub posiada niemałą przestrzeń do wykorzystania, ale nie ma funduszy, by tę przestrzeń zagospodarować.
- Mam pretensje do piotrkowskich władz miasta, że nie chcą mnie wesprzeć. Nie mówię tu nawet o pomocy finansowej, bo miasto właścicielem lotniska nie jest (wszystkie regionalne aerokluby podlegają Polskiemu Aeroklubowi). Mamy prawo zarządzania piotrkowskim aeroklubem w porozumieniu oczywiście z architekturą miejską. Liczyłem, że władze miasta mogą nas wesprzeć chociażby zwykłymi ławkami czy metalowymi przęsłami, których w ubiegłym roku pozbywały się z terenów między dwupasmowymi drogami. Obiecano mi, ale nie dotrzymano słowa. Przecież byłaby to korzyść wzajemna, bo miasto mogłoby swobodnie z lotniska korzystać. Miałbym nawet taki pomysł stworzenia na piotrkowskim lotnisku kina samochodowego. Ludzie przyjeżdżaliby na filmy, płaciliby za bilety. Miasto nie ponosiłoby kosztów za dzierżawę, a miałoby dochód z biletów. Taka inwestycja byłaby dobra. Wystarczyłby ekran, bramka i pomysł, by dobrze wykorzystać ten teren. Jednak ze względu na brak funduszy ten plan zostaje w sferze marzeń. Podobnie jak kilka innych przedsięwzięć - mówi Ignacy Goliński.
Przesuniemy strefę zrzutów
- W najbliższym planie mamy przesunięcie strefy zrzutów, która układana była dla spadochroniarzy. Wszystko po to, by piotrkowianin, który przyjeżdża z żoną i dziećmi i chce zobaczyć, co pasjonaci wyczyniają w powietrzu, mógł to bezpiecznie i spokojnie oglądać. W tej chwili stojący tam namiot należący do dzierżawcy klubokawiarni „Odlot” przeszkadza i zasłania widok. Strefę chcemy przesunąć wzdłuż ulicy Przemysłowej. Chcemy też strefę na stałe przywiązać do Piotrkowa, by powstał prężny i silny ośrodek szkolenia spadochronowego. Nawet nie na Polskę, ale taki międzynarodowy, bo u nas są warunki. Mamy pas betonowy, dużo przestrzeni, czego nie mają inne regionalne lotniska np. w Ostrowcu Świętokrzyskim. Mają gorsze lotnisko, a wiele tam się dzieje. Ostatnio nawet bili rekord, tworząc figurę w powietrzu składającą się ze stu spadochroniarzy. Co prawda Irlandczyk spóźnił się i stworzyli z 99 (trochę im się to nie udało), ale dlaczego w Piotrkowie nie miałoby się organizować tego typu przedsięwzięć - mówi Ignacy Goliński.
Płot i baza dla samolotów przeciwpożarowych
Od momentu, kiedy Ignacy Goliński został dyrektorem piotrkowskego aeroklubu (mimo ciągłego braku finansów) udało się kilka przedsięwzięć.
- Udało się zorganizować bazę dla samolotów przeciwpożarowych, która została w dużej mierze dofinansowana przez Lasy Państwowe. Dla bezpieczeństwa postawiony został betonowy płot (na razie długości 130 m), jest brama. Poza tym kupiłem dwa samoloty i motoszybowiec. To bardzo dobra inwestycja, bo z tego mamy zarobek. Jest dużo kandydatów do nauki latania motoszybowcami, mniej jest na samoloty. Poza tym razem z ajentem gastronomii panem Drogoszem chcemy zrobić ogródek. Taki z zabawkami, zjeżdżalniami dla dzieci, żeby biegały bezpiecznie, bawiły się, podczas gdy rodzice podziwiają loty samolotowe czy skoki ze spadochronem. Chcemy, by lotnisko stało się miejscem spotkań ludzi - tłumaczy Ignacy Goliński.
Lotnisko nie dla wszystkich
Okazuje się, że nie każde wykorzystanie przestrzeni lotniska jest dobre. Może zdarzyć się, że zniszczenia mogą być większe niż zarobek.
- Mamy złe doświadczenia po współpracy z jedną z fundacji, która zajmuje się organizację zjazdów starych samochodów. Nie da się z nimi współpracować. Po ostatnim zlocie zostawili ruinę zamiast lotniska. Koleiny, porozjeżdżany teren i zepsute stoisko samolotów. To wszystko zastałem po zakończeniu imprezy. Stoisko, które założyłem we współpracy z Lasami Państwowymi dla samolotów gaśniczych, które było naszym oczkiem w głowie. Tam samoloty mogły lądować i pobierać wodę w razie pożaru. Pasjonaci starych aut zniszczyli to. Mamy nauczkę. Lotnisko nie na każdą imprezę się nadaje - mówi Ignacy Goliński.
Ewa Tarnowska