Kiedy zostawiali swoje mieszkania i wprowadzali się do kawalerek, słyszeli, że w Dziennym Domu Pomocy Społecznej, będącym łącznikiem między dwoma blokami, otrzymają pomoc medyczną, posiłki, będą mogli korzystać z zajęć na świetlicy. Spółdzielnia mieszkaniowa stworzyła skupisko starszych ludzi w wieku od 55 lat do ponad 90, ale nie zabezpieczyła tego, co wydawało się oczywiste. Okazało się, że dziennego domu pomocy nie łączy ze spółdzielnią nic poza umową najmu lokalu, w którym działa.
- O godz. 15.30 zamykane są drzwi prowadzące z bloków do łącznika, a wtedy ludzie zostają odcięci od siebie, praktycznie zamknięci w tych blokach - mówi Elżbieta Pabisiak, która do Domu Seniora wprowadziła się niedawno. Jest sprawna, ale, jak sama podkreśla, serce jej się kraje, kiedy widzi, jak bardzo sytuację przeżywają ci starsi, zniedołężniali.
W miarę, jak rozmawiamy, na świetlicy pojawia się coraz więcej seniorów. W oczach niektórych czai się rozpacz.
- Tak prosimy, żeby tego nie robić, nie zamykać tego łącznika, ja nigdzie dalej nie przejdę, tylko tu na stołówkę, albo posiedzieć z innymi w korytarzu, to człowiek taki się samotny nie czuje - z oczu 89-letniej Aleksandry Kasprzak, która porusza się z pomocą pchanego przed sobą wózka, płyną łzy. W zdenerwowaniu drży cała. Dopóki dla mieszkańców był dostępny lekarz, pielęgniarki na dwie zmiany, czuła się bezpiecznie. Teraz cały jej świat się zawalił.
- Nikt państwa nie zamyka, przecież każdy blok ma klatkę schodową, po zamknięciu naszych drzwi można wyjść - próbuje uspokajać Monika Wojtania, nowa kierownik Dziennego Domu Pomocy Społecznej w Piotrkowie.
Ktoś z zebranego w świetlicy już tłumu rzuca z gorzkim śmiechem: - Wyjść? Ha, nie każdy da radę, bo przecież nie ma zrobionego podjazdu dla niepełnosprawnych.
- Nikt nie winien, spółdzielnia mówi, że dom pomocy ma nam pomagać, dom pomocy, że my nie pod nich należymy, a pod spółdzielnię, czy ktoś tu sobie jakiegoś strasznego żartu nie robi ze starych ludzi - pyta 84-letni Stanisław Skalczyński.
Dom Seniora utworzyła Piotrkowska Spółdzielnia Mieszkaniowa prawie 20 lat temu. Przez długi czas funkcjonował w pełnej symbiozie z dziennym domem pomocy. Do dyspozycji mieszkańców był lekarz, pielęgniarki przez całą dobę, które mierzyły ciśnienie, robiły zastrzyki. O każdej porze można było zejść na świetlicę i uczestniczyć w zajęciach socjalnych.
Sytuacja nieco zmieniła się po 2000 roku, kiedy dzienny dom pomocy stał się samodzielną jednostką samorządu. Ale nadal był lekarz, nadal były pielęgniarki. Łącznik był otwarty od godz. 7 rano do 21.
- W miarę jak zmieniały się przepisy ustawy o pomocy społecznej, dom stawał się typową placówką pobytu dziennego - mówi Monika Wojtania. - Za ten pobyt, korzystanie z zajęć świetlicowych, wsparcia, trzeba zapłacić i trzeba mieć skierowanie Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Pod tym względem mieszkańcy Domu Seniora nie różnią się od pozostałych piotrkowian.
Drastyczne zmiany zaczęły wchodzić w życie w 2005 roku, ale zwyczajowo mieszkańcy Domu Seniora byli traktowani przez dzienny dom pomocy, jako "swoi". W tym roku nowe kierownictwo dziennego domu zaczęło patrzeć na wydatki i dążyć do unormowania sytuacji. Łącznik zamykany jest o godz. 15.30, bo też o tej godzinie pracownicy dziennego domu kończą pracę. Lekarz już nie przychodzi, a pielęgniarka nie może robić zastrzyków.
- Usługi medyczne kontraktuje Narodowy Fundusz Zdrowia, ale nie kontraktuje ich dla dziennych domów pomocy - wyjaśnia Marek Krawczyński, pełnomocnik prezydenta Piotrkowa do spraw profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych, zdrowia i pomocy społecznej. - W związku z tym żadne usługi medyczne nie mogą być świadczone w dziennym dom.
- Jesteśmy odrębną jednostką samorządu miasta, od spółdzielni wynajmujemy tylko pomieszczenia i spółdzielnia nie może czynić tym ludziom żadnych gwarancji za nas - podkreśla Wojtania.
Włodzimierz Rochala, prezes Piotrkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, jest zaskoczony sytuacją. Podkreśla, że bloki Domu Seniora nie są domem opieki, ale przez lata mieszkańcy mogli bez ograniczeń korzystać z dobrodziejstwa Dziennego Domu Pomocy Społecznej.
- Zasadą zawsze było, że mieszkają tam ludzie starsi, ale sprawni, dla których udogodnieniem była bliskość dziennego domu pomocy - wyjaśnia Rochala. Przyznaje, że spółdzielni, poza umową najmu, żadna inna umowa, czy porozumienie nie wiąże z dziennym domem pomocy, ale zwyczajowo ten dom służył mieszkańcom Domu Seniora.
- Prawo zwyczajowe to też prawo - przekonuje Rochala. - Jeśli ktoś nagle zmienia takie prawo, powinien uprzedzić, uzasadnić, zawiadomić nas powinien przynajmniej. Po to wynajęliśmy pomieszczenia tej placówce, by była dla naszych mieszkańców.
Prezes Rochala zaprzecza, jakoby spółdzielnia oszukiwała starszych ludzi.
- Nie mówiliśmy, że to dom opieki, wskazywaliśmy tylko, że dzienny dom pomocy, będący łącznikiem między blokami, jest udogodnieniem. Zawsze był tam lekarz, pielęgniarka, świetlica, stołówka. Z tego zawsze można było korzystać. Dziwię się, że nagle komuś zaczęło to przeszkadzać, że tak traktują tych starszych ludzi - stwierdza.
Rochala zapowiada, że skoro sprawy zaszły tak daleko i to w niekorzystnym kierunku, to będzie chciał spotkać się z kierownictwem piotrkowskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, pod który podlega DDPS i spróbować znaleźć jakieś rozwiązanie.
Ryszard Szubański, zastępca dyrektora wydziału polityki społecznej Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego, nie ma wątpliwości, że miasto ma problem.
- Jeśli spółdzielnia mieszkaniowa stworzyła skupisko starszych ludzi, a nie zabezpieczyła im opieki i pomocy medycznej, to w miarę, jak będą się oni starzeć i stawać coraz bardziej niesprawni, sytuacja będzie stawać się dla nich niebezpieczna - ostrzega Szubański. - Dom Seniora to tylko nazwa, to nie dom opieki, bo aby taki stworzyć, trzeba spełnić szereg wymogów. Zupełnie więc niezrozumiałe jest utrzymywanie takiego tworu i kwaterowanie tam ludzi według kryterium wieku.
Szubański zapowiada interwencję urzędu w tej sprawie. Jest zdania, że przyjrzeć się sytuacji powinny władze miasta.
- To dotyczy członków spółdzielni, ale przede wszystkim piotrkowian, samorząd powinien pomóc - podkreśla Ryszard Szubański.
Krawczyński nie zaprzecza, że dostrzega problem, ale: - Ci ludzie są członkami spółdzielni, płacą czynsz i należy ich traktować jako samodzielne jednostki. Trudno nawet powiedzieć jak traktować Dom Seniora, bo to są tylko dwa bloki, w których kwateruje się ludzi starszych. Stają się jednak oni coraz starsi i jak słyszę, wielu potrzebuje pomocy. Dlatego też będziemy rozmawiać z zarządem spółdzielni.
Wygląda na to, że udało się uruchomić cała machinę... rozmów, ale trudno powiedzieć, w jakim mogą one pójść kierunku i czy przyniosą konkretne rozwiązania. Od sprawy, niestety, odcina się Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie. Zofia Antoszczyk, zastępca dyrektora MOPR, nie chce zajmować stanowiska.
- Robimy wszystko, by potrzebujący pomocy w Piotrkowie, otrzymali ją - mówi Antoszczyk. - Dajemy usługi opiekuńcze, tym którzy wymagają większego wsparcia, w kontakcie z wieloma mieszkańcami Domu Seniora są też nasi pracownicy socjalni.
Ponieważ jednak najwyraźniej pracownicy socjalni nie dostrzegają, w jakich warunkach mieszkają osoby z Domu Seniora, oni sami podpowiadają, czym odpowiedzialni za pomoc społeczną powinni się zainteresować.
- Nie tylko nie mamy podjazdów do klatek, ale na korytarzach są powyrywane klepki - skarży się 61-letnia Janina Sadura, która poważnie się potłukła kilka dni temu. - Sprawnemu człowiekowi trudno byłoby przejść przez taki korytarz, a co dopiero nam, starym.
Teresa Komar, która w Domu Seniora mieszka od początku, ze smutkiem kiwa głową: - Już nieważne, że nas oszukano, ważne, żeby ktoś zobaczył, że tak naprawdę żyjemy w domu starców, tylko zaniedbanym pod każdym względem.
Aleksandra Tyczyńska Polska Dziennik Łódzki