W jaki sposób Krzysztof Kiersznowski został „Nutą”, szopenfeldziarzem w „Vabanku” Juliusza Machulskiego, komedii uchodzącej dziś za kultową i obowiązkową klasykę nie tylko wśród filmowych koneserów?
Krzysztof Kiersznowski: To się stało można rzec po znajomości, ponieważ z Juliuszem Machulskim, reżyserem, poznaliśmy się na studiach w Łódzkiej Filmówce. Zagrałem nawet w jego etiudzie dyplomowej i właśnie krótko po realizacji tej etiudy, podczas jednego z naszych spotkań Juliusz opowiedział mi, że ma pomysł na film, którego akcja toczy się przed wojną i że chciałby abym ja w tym zagrał. Odpowiedziałem, że oczywiście zrobię to z przyjemnością, także wyszło tak, że jeszcze filmu nie było, nawet skonkretyzowanego scenariusza, a ja już wiedziałem, że w tym zagram.
Pana filmowym przyjacielem, drugim z szopenfeldziarzy w „Vabanku” był nieżyjący już aktor Jacek Chmielnik, podobno na początku realizacji filmu panowie wcale nie pałaliście do siebie sympatią?
Krzysztof Kiersznowski: Fakt, tak było.Na pierwszym roku studiów doszło miedzy nami do przykrej sytuacji, o której nie sposób mówić, i od tamtego czasu w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy, owszem tolerowaliśmy swoją obecność, ale nie podejmowaliśmy wspólnych rozmów. Staraliśmy się unikać siebie w promieniu co najmniej 10 metrów, aż co było zaskoczeniem dla nas obu na kilka tygodni przed rozpoczęciem zdjęć dowiedzieliśmy się, że pierwszy dzień zdjęciowy „Vabanku” (wówczas noszącego jeszcze roboczy tytuł „Kwinto”, przyp. aut.) to będzie dzień, w którym my gramy razem. Trzeba było zatem jakoś te nasze relacje ułożyć, ale już od realizacji sceny awantury między Moksem a Nutą, kiedy to w warsztacie samochodowym obaj strasznie na siebie krzyczeliśmy, od tego momentu wręcz się zaprzyjaźniliśmy.
Wiem, że na planie „Vabanku” spotkała też Pana całkiem niesamowita historia z Witoldem Pyrkoszem, podobno Pan Witold „zemścił się” na Panu po 20 latach?
Krzysztof Kiersznowski: Tak. Z Pyrkoszem było z kolei tak, ze miał do mnie pretensje że zająłem mu miejsce w autobusie, którym dowożono nas z Łodzi na plan w Piotrkowie. Ja nie wiedziałem, że to jego miejsce, nikt mi nie zwrócił też na to uwagi, ale on miał mi to za złe. A zemścił się 20 lat później, kiedy spotkaliśmy się na planie innej produkcji. Kiedy przyjechałem na plan to udałem się do charakteryzatorni. Wchodzę, patrzę a na fotelu siedzi Witold Pyrkosz a jedna z charakteryzatorek nakłada mu make-up. Mówię więc „Dzień dobry”, a w odpowiedzi słyszę z ust Witolda, że charakteryzatornia dla statystów jest drzwi obok. Oczywiście wycofałem się. Po jakimś czasie wyszedł Pyrkosz, uśmiechnął się do mnie i mówi: „Teraz jesteśmy kwita”. Ja wszedłem na make-up, pani charakteryzatorka, która nie słyszała naszej rozmowy i nie znała sytuacji sprzed lat powiedziała do mnie – Panie Krzysztofie nie powinien Pan dawać tak się traktować. Ledwie skończyła mówić drzwi się otwierają, stoi w nich Witold, i jak gdyby nigdy nic mówi – Krzysiek idę do bufetu, przynieść Ci pączka? A może dwa chcesz? Proszę sobie wyobrazić minę tej kobiety… Od tamtej pory przyjaźnimy się, mało od 10 lat wspólnie gramy w teatrze u Marka Rębacza. Tak to się ułożyło.
Jest Pan aktorem, który jak się okazuje najczęściej zagrał u Juliusza Machulskiego?
Krzysztof Kiersznowski: Grając ostatnio w jego „Kołysance”, pewnego dnia na planie Juliusz podszedł do mnie i powiedział mi – Czy Ty wiesz, że grałeś u mnie już razem, w różnych produkcjach, już 11 razy, właśnie to policzyłem?
Jest Pan tym aktorem, który właśnie tu w Piotrkowie jesienią 1980 roku kręcił sceny do „Vabanku”, jak to jest wrócić po Tylku latach w takie miejsca? Czy wracają jakieś wspomnienia?
Krzysztof Kiersznowski: Tak naprawdę pierwszy raz byłem w Piotrkowie właśnie wówczas podczas pracy na planie filmu, potem przejeżdżałem obok Piotrkowa trasą katowicką chyba setki razy, ale nigdy nie zajrzałem do Piotrkowa. Wstyd powiedzieć, tak jakoś wyszło. Teraz z kolei, z uwagi na remont trasy jechałem jakby dookoła, przez Nowe Miasto, Końskie, zgubiłem się zupełnie, wiedziałem że mam być na piotrkowskiej Starówce, w pewnym momencie kiedy już tu dojechałem ujrzałem te stare lampy i jakoś wiedziałem, że to tutaj. Mało tego trafiłem na miejsce spotkania bezbłędnie, tak jakbym co najmniej raz w miesiącu tu bywał.
Rozmawiała: Agawa