Zarzut znęcania nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem usłyszy właściciel dzikiej hodowli zwierząt, jaką ujawnili stróże prawa wraz pracownikami schroniska. Właściciel trzymał po kilka czworonogów w ciasnych kojcach.
Niepokojące sygnały z Jagodowej docierały do pracowników schroniska już kilka dni wcześniej. Obrońcy praw zwierząt prosili o dowody w postaci zdjęć. Długo na ich interwencję nie trzeba było czekać. Kilka minut po 9, w środę (18 września) do piotrkowskiego schroniska zatelefonowała Straż Miejska z informacją o tym, że w tym samym rejonie miasta mieszkańcy słyszeli straszliwy skowyt zwierząt. Podejrzewano, że jakieś zwierzę przechodzi przez wielkie cierpienia. Właściciele posesji nie chcieli wpuścić funkcjonariuszy na swój teren. Ostatecznie o 10.16 doszło do siłowego wejścia na teren podwórka. - Widok był makabryczny. Dwa boksy. Jeden 2 metry na 2,5 metra. Drugi nieco tylko większy. W pierwszym była suka, możliwie „szczenna” i trzy młode pieski – około roczne – prawdopodobnie jej dzieci. Do tego jedna buda – w dodatku dziurawa. W drugiej zagrodzie cztery owczarki żywe i jeden zagryziony (prawdopodobnie przez współtowarzyszy - z głodu), którego tamte wciągnęły za budę. Błoto, miski tylko dwie i poza osłoniętymi wkoło boksami. Zwierzęta wychudzone, brudne i wygłodniałe – opowiada Maria Mrozińska, kierownik piotrkowskiego schroniska. - Pierwsze co zrobiliśmy, to kupiliśmy kaszankę i nakarmiliśmy psy, żeby móc wyciągnąć tego, który już nie żył. Owczarki rzuciły się na jedzenie i wodę. Piły bezustannie. Te psy z pewnością jeść nie dostawały. Poprosiłam właścicielkę, żeby podała mi osiem misek – dla każdego pieska osobną, co dla mnie było rzeczą oczywistą. Ta spojrzała się na mnie jak na przygłupa. Poprosiłam o karmę. W worku było tyle, co wystarczyłoby na raz dla jednego owczarka. Tłumaczyła się tym, że to nie są jej zwierzęta – załamuje ręce pani Maria.
- Na miejscu policjanci przeprowadzili niezbędne czynności i przyjęli zawiadomienie o przestępstwie z ustawy o ochronie zwierząt - mówi Ewa Drożdż z Biura Prasowego Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie. Pracownicy schroniska podejrzewają, że trafili na dziką hodowlę psów. Wskazywać ma na to tatuaż w uchu nieżyjącego już psa. Jeżeli znak jest autentyczny, schronisko wystąpi do Związku Kynologicznego o cofnięcie licencji na hodowlę. Kierownik schroniska wystąpiła także do prezydenta miasta o odebranie zwierząt właścicielowi. Grożą mu trzy lata pozbawienia wolności.
Janusz Kaczmarek