Z o. Andrzejem Lemieszem superiorem klasztoru oo. Jezuitów w Piotrkowie i honorowym obywatelem miasta rozmawia Anna Warych.
- Jak Ojciec czuje się jako honorowy obywatel Piotrkowa Trybunalskiego?
- Jeszcze to do mnie nie dotarło (uśmiech). Jak to mężczyzna, staram się tym nie egzaltować i żyć normalnie. Niemniej grono honorowych obywateli, w którym się znalazłem, to zacne osoby - sam Jan Paweł II, zasłużeni mieszkańcy Piotrkowa. To daje radość i dumę, ale staram się zachowywać normalnie i robić to, co do tej pory, bo przecież honor ten otrzymałem za dotychczasową działalność.
- Jakie miasto jest Ojca miastem rodzinnym, jaki jest stały adres zamieszkania?
- Przyjąłem zasadę meldowania się w miejscach, gdzie przychodzi mi pracować i żyć, a więc tytuł honorowego obywatela otrzymałem, będąc mieszkańcem tego miasta. Moje rodzinne strony to piękna, malownicza wioska położona na ziemi łużyckiej i pałuckiej. Czasem tam bywam i zawsze czuję ten sam sentyment - w końcu chodziło się po tych polach (uśmiech).
- Jakim był Ojciec dzieckiem i jakie ma najwcześniejsze wspomnienia?
- Rodzice na chrzcie św. dali mi imię Andrzej. Człowiek o tym imieniu jest energiczny, a dziecko skore do psot i tak też było w moim przypadku. Nigdy nie byłem aniołkiem - zawsze coś w moim kochanym, rodzinnym domu rozrabiałem. Kiedyś mało co nie poraniłem mojej siostry, bo grając w piłkę, zbiłem szybę, która na siostrę spadła. Na szczęście nic się nie stało, ale ja dostałem od ojca reprymendę. w odpowiednie miejsce (uśmiech). Pamiętam też, że jako dziecko z upodobaniem wchodziłem na najwyższe w okolicy, około dwudziestometrowe drzewo i na samym jego czubku przechylałem się w różne strony. Coś mnie tak właśnie od początku ciągnęło do "góry" (uśmiech). Choć wtedy na pewno nie odczytywałem tego w takich kategoriach. Natomiast nie przerażało mnie ryzyko, co się teraz w mojej pracy bardzo przydaje. Nawet jeśli nie ma na coś pieniędzy, to ja z uporem staram się zrealizować odpowiednie remonty i przedsięwzięcia i doprowadzam je do końca.
- Czy myślał Ojciec już jako dziecko o tym, żeby zostać duchownym?
- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w dzieciństwie i najmłodszych latach o tym myślał. Jest nawet w mojej rodzinie siostra zakonna, ale mnie to nie pociągało. Wszystko zaczęło się wraz z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego. Byłem już wtedy w oazie, czyli w Ruchu Światło - Życie i tam spotykałem się z Pismem Świętym, różnymi formami modlitwy. To były pierwsze chwile, kiedy Pan Bóg próbował mi coś powiedzieć. Kiedy zaś wybuchł stan wojenny, było dużo czasu - kiedy wracało się z pracy, nie było co robić. Pewien jezuita z naszej bydgoskiej oazy uświadamiał nas, że ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, trzeba się modlić, więc codziennie chodziliśmy na msze święte. To na mnie podziałało jak krople wody spadające na skałę. Bóg powoli kruszył moje bardziej lub mniej oporne serce. Po pięciu takich miesiącach stanąłem na rozdrożu i wiedziałem, że muszę wybrać, czy poświęcę się życiu zakonnemu, czy rodzinnemu.
Anna Warych
Więcej w nr 20
- Groźny wypadek przy dworcu PKP w Piotrkowie. Mężczyzna po zderzeniu z volkswagenem wpadł w wiatę autobusową
- Konferencja prasowa prezydenta Piotrkowa
- Jesienny koncert w piotrkowskim MOK-u
- 17 mln na Centrum Świętego Mikołaja w Wolborzu
- Dzień Pracownika Socjalnego. Statuetki dla MOPR i PCPR w Piotrkowie
- Podsumowali tegoroczną kwestę
- Kto zostanie mistrzem gminy Sulejów?
- Problem mieszkańców bloków w Woli Krzysztoporskiej
- Szukali ciała w dawnym szpitalu