A jak się to wszystko zaczęło? Początkowo nie ze wszystkimi sąsiadami pani Kowalska* miała zatargi. Nie wszystkim też, jak mówią o tym sąsiedzi, zatruwała życie. Łatwo było jednak z przyjaciela stać się wrogiem.
(…)
Niektórzy sąsiedzi pani Kowalskiej nie chcą już rozmawiać na ten temat. Twierdzą, że wiele przeszli i teraz, kiedy mają względny spokój, nie potrafią o tym opowiadać. Niektórzy jednak decydują się na rozmowę, chociaż ta kosztuje ich wiele wysiłku i nerwów. Po wysłuchaniu ich historii okazuje się, że to właśnie ci państwo mieli najwięcej do czynienia z panią Kowalską. Z jej powodu ze łzami w oczach myślą o sprzedaży wymarzonego i w trudzie wybudowanego domu. Twierdzą, że zdrowie i rodzina są ważniejsze, choć tak naprawdę nie stać ich na wynajęcie mieszkania w bloku (musieliby sprzedać dom).
- Policja jest elementem stałym w naszym życiu. Ciągle jesteśmy w stresie, że za chwile przyjadą funkcjonariusze i będziemy oskarżeni o coś, czego nigdy nie zrobiliśmy. Po pani Kowalskiej wszystkiego można się spodziewać – mówią. - Wszystko zaczęło się około trzech lat temu, kiedy Kowalska zaczęła interesować się życiem sąsiadów. Nie podobało jej się, że my spotykamy się z innymi. Punktem zapalnym było zaproszenie jednych sąsiadów do naszego domu. Mąż pani Barbary zakładał nam elektrykę w domu, potem żona dawała mu zastrzyki, kiedy był chory, i tak się bliżej poznaliśmy. Zaprosiliśmy ich do siebie. Po tym otrzymaliśmy anonim do skrzynki, który nakazywał zerwanie kontaktów z tymi sąsiadami, bo… to nie są ludzie, których powinniśmy zapraszać do domu. Potem Kowalska uznała, że podpisaliśmy pismo skierowane do komendanta policji w Sulejowie czy w Piotrkowie, które sporządzili inni sąsiedzi nie mogąc znieść jej zachowania. Myśmy wtedy nawet o tym piśmie nie wiedzieli, ale to już nie jest ważne - tłumaczy pan Krzysztof.
Historia kontaktów pana Krzysztofa i jego żony z panią Kowalską i jej mężem jest bardzo długa i skomplikowana. Jest kilka wątków tego konfliktu.
- Jednym z „problemów” jest stawianie przeze mnie mojego auta w nieodpowiednim, jej zdaniem, miejscu, zbyt blisko posesji Kowalskich (rzekomo zastawiam im wyjazd). To jest nieprawda. Mimo to policja była u nas kilkanaście razy w tej sprawie. Kowalska twierdziła, że rozjeżdżam jej drzewka rosnące przy drodze, którą to drogę publiczną uważa za swoją własność. Fotografuje nas. Nasz samochód ma osobny album ze zdjęciami na komendzie w Sulejowie - tłumaczy pan Krzysztof.
(…)
- Przychodziła do mnie do pracy i składała pisma moim pracodawcom zawierające negatywne, nieprawdziwe opinie na mój temat. Pisała też pod moim adresem: „Kobieto, zmień się, bo cię zwolnią” i ja w pracy miałam ustosunkować się do tych słów na piśmie. To był koszmar. Ona nie ponosi żadnych konsekwencji. Boimy się, że w każdej chwili może przyjechać policja z nowymi oskarżeniami, bo albo źle się spojrzało, albo się nie spojrzało - mówi żona pana Krzysztofa.
- Pani Kowalska składała pisma do kuratorium, że udzielam korepetycji w czasie urlopu zdrowotnego, co było nieprawdą. Do Urzędu Skarbowego, że kupuję działki za nielegalnie zarobione pieniądze. Składała pisma z opinią, oczywiście bardzo złą, o mnie moim kolejnym dyrektorom szkoły, w której pracuję. Do Komendy Głównej Policji, do służb ONZ, do szkoły, do zakładu pracy, do kuratorium, do Starostwa Powiatowego. Pani Kowalska nawiązała kontakt z moim dyrektorem w szkole. O każdej zmianie dyrekcji wiedziała i wysyłała jej negatywne, przez siebie wymyślone opinie na mój temat. Pierwszy dyrektor mojej szkoły potraktował te opinie poważnie. Miałem kłopoty. Pani Kowalska fotografuje nas bez naszej wiedzy i załącza fotografie do pism do naszych pracodawców. W jednym roku mieliśmy kilka instytucji na głowie. Mimo że nie czułem się winny, to był niesamowity stres. Cały czas musieliśmy udowadniać, że nie zrobiliśmy nic złego. W tej chwili posiadam akt oskarżenia. Sąd uznał mnie za winnego. Dał wiarę temu, co powiedziała ta kobieta. Do tej pory moje kontakty z sądem wyglądały tak, że miałem sprawę spadkową. I tyle. Teraz ja stałem się kryminalistą. Pani trafiła wszędzie. Sąd uznał mnie za winnego, a ja niczego złego nie zrobiłem. Będę się odwoływał od wyroku, ale my musimy wyprowadzić się stąd, bo my życia nie mamy. Nawet nie wiem, o co tak naprawdę zostałem oskarżony, bo żadne z opisanych przez panią Kowalską zdarzeń nie miało miejsca. Przyszła do nowego dyrektora szkoły, w której pracuję, by opowiedzieć mu o mnie. Zajrzałem do gabinetu dyrektora, kiedy ona tam była, ale wycofałem się. Wtedy stwierdziła, że pobiłem ją i znieważyłem. Ona wezwała swoich świadków. Dyrektor zaprzeczył temu, ale Kowalska powiedziała, że i tak mnie załatwi. To jest paranoja. Czujemy, się bezradni i zdruzgotani, że nikt nie może nam pomóc - kończy wypowiedź pan Krzysztof.
*Wszystkie imiona i nazwiska zostały zmienione.
Ewa Tarnowska
Janusz Kaczmarek
Więcej w najnowszym numerze „Tygodnia Trybunalskiego”.