Siódmoklasiści nie dają rady?

Tydzień Trybunalski Niedziela, 12 listopada 201796
Siedem godzin w szkole. Codziennie. Potem powrót do domu. Obiad i odrabianie lekcji, nawet do 22.00. Co ma z życia przeciętny siódmoklasista? Niewiele, poza stresem i przemęczeniem. O basenie, tenisie czy beztroskiej zabawie od poniedziałku do piątku może zapomnieć. Czy po reformie systemu edukacji życia ucznia klasy siódmej rzeczywiście jest nie do zniesienia? Sprawdziliśmy, jak to wygląda w Piotrkowie.

Ładuję galerię...

Na los uczniów podstawówek poskarżył się do minister edukacji rzecznik praw dziecka Marek Michalak. Szkoła nie jest miejscem przyjaznym dla dziecka – ogrom materiału sprawia, że uczniowie są przeciążeni pracą, zwłaszcza siódmoklasiści, bo to właśnie ich rodzice najczęściej skarżą się rzecznikowi. Podstawówkom przybył jeden rocznik – zamiast I klasy gimnazjum, mamy przecież siódmą klasę, a efektem są przepełnione szkoły i dwuzmianowość. Więcej klas to mniej miejsca, w wielu szkołach zajęcia wychowania fizycznego odbywają się na korytarzach. Kolejny problem to przeładowany program nauczania i ogrom prac domowych, nad którymi dzieci ślęczą często do późnego wieczora. - Tak ogromny wysiłek nie może pozostać dla młodego organizmu bez negatywnych skutków zdrowotnych. Życie rodzinne zostało podporządkowane wyłącznie szkole – pisze rzecznik praw dziecka Marek Michalak do minister edukacji Anny Zalewskiej.

 
Czy siódmoklasiści z Piotrkowa również są u kresu sił?

Dominik, uczeń Szkoły Podstawowej nr 16, ma 35 godzin tygodniowo, każdego dnia spędza więc w szkole 7 godzin. Do domu wraca około godz. 16. Najgorzej jest we wtorki, kiedy lekcje kończy o 16.10. Na nieszczęście właśnie tego dnia Dominik ma dodatkowy angielski. Chłopiec wraca do domu około 19. Szkolnych przedmiotów jest tak wiele, że lekcje trzeba odrabiać z dnia na dzień, bo np. geografia jest i we wtorek, i w środę. - Nie ma opcji, żebyśmy skończyli lekcje przed 22.00 – mówi mama Dominika. - O jakichkolwiek dodatkowych zajęciach w tygodniu nawet nie ma mowy. Żaden tenis, żaden basen! Wielu rodziców z tego zrezygnowało, bo po prostu… nie ma jak, nie ma kiedy. Syn jest wykończony, on już po prostu... nie chce, nie ma siły. Wszystko trzeba po prostu jakoś „odbębnić”, bo czas biegnie. Żeby było szybciej dzieci zżynają z internetu, gdzie są dostępne rozwiązania zadań. Robią pewne rzeczy bezmyślnie. Wg mnie skarga rzecznika jest zasadna. Nawet nauczyciele mówią, że uczniowie muszą przez 2 lata (VII i VIII klasa) przerobić trzyletni program – 3 lata gimnazjum w 2 lata podstawówki.

Siódmym klasom doszły nowe przedmioty. Fizyki czy chemii wcześniej nie mieli. Mama kolejnego z uczniów uważa, że w tej sytuacji muzyka i plastyka (do której też jest podręcznik i ćwiczeniówka!) są zbędne. - Przecież to jest jakiś absurd! Po co im dwie religie? 2-3 godziny mniej w tygodniu to byłaby ulga dla takiego dzieciaka – mówi piotrkowianka.

Przy takim ogromie materiału o chorowaniu nawet mowy nie ma, wszystko trzeba nadrobić samodzielnie. Do tego dochodzą jeszcze lektury, i to nie tylko „Latarnik” czy „Siłaczka”, ale też „cegły”, jak „Krzyżacy” czy „Quo vadis”. - Kiedy oni mają to przeczytać? A jak syn miałby znaleźć czas na czytanie tego, co lubi? Nie ma szans! - denerwuje się mama Dominika.

Kolejna mama siódmoklasisty zwraca uwagę na inny problem - nieprawdopodobnie ciężkie plecaki. - Na początku nie nosili do szkoły ćwiczeniówek, ale później nauczyciele jednak sobie tego zażyczyli, chociaż nie wiadomo po co, bo w szkole i tak z nich nie korzystają. Jeśli ćwiczeniówek nie przyniosą, to mają nieprzygotowanie – mówi.

Sam Dominik zauważył, że w jego szkole we wrześniu zrobiło się jakoś ciaśniej. Na stołówce ścisk, co drugi wf na korytarzu, w dodatku razem z dziewczynkami. Do tego jeszcze źle wydrukowane ćwiczeniówki, w których brakuje kilkudziesięciu stron, bo przecież wszystko drukowane było na szybko. - 1/3 klasy tak ma. Wysłana była skarga do wydawnictwa, mają przysłać nowe, ale nie wiadomo kiedy – mówi nam mama chłopca.

Julek chodzi do szóstej klasy w SP 12 w Piotrkowie. Na naszą prośbę jego mama spytała go, czy wg niego prac domowych jest za dużo. - Powiedział mi, że nie czuje, że tego wszystkiego jest więcej – mówi Karolina. - Chociaż ostatnio pani od matematyki zadała im… 18 stron ćwiczeń, oczywiście nie z dnia na dzień, mieli na to tydzień. Jeżeli chodzi o odrabianie lekcji, to zdarza się, że kończymy późno, nawet o 21.00, ale to wynika z mojego trybu życia, późno wracam z pracy. Za to rzeczywiście daje się odczuć, że w szkole jest o wiele tłoczniej.

Inne spostrzeżenia ma pani Anna, której córka to uczennica klasy siódmej w SP 12. - Uważam, że zarówno siódme, jak i ósme klasy są przeciążone pracą. Mimo że akurat moje dziecko jest zdolne i chce się uczyć, to zdecydowanie jest przemęczone – mówi piotrkowianka. - O ile jestem za likwidacją gimnazjów, to uważam, że ta reforma została opracowana „na kolanie”. Nie było czasu na wprowadzenie zmian do programu nauczania czy ułożenie nowego dla klas VII i VIII. Dzieci po VI klasie zakończyły pewien etap, były przygotowane do kontynuowania nauki w gimnazjum. Program nie został dostosowany do tego, by nasze dzieci kontynuowały później naukę już w 4-letnim liceum. Materiał z trzech klas gimnazjum został po prostu wciśnięty w 2 lata. Na tym polegało utworzenie nowego programu dla siódmo- i ósmoklasistów. Nauczyciele po prostu gonią z materiałem. Pani minister jakoś nie chce powiedzieć, kto ten program układał.

Julia jest przemęczona, choć zbiera piątki i szóstki. - Był nawet taki moment, kiedy codziennie leciała jej krew z nosa. Było to spowodowane nie tyle stresem, co właśnie przemęczeniem. Kiedy odsypiała w weekend, te objawy ustępowały. Dzieci mają bardzo dużo nauki, codziennie są sprawdziany i kartkówki – mówi mama Julii.

Dziewczynka spędza w szkole 7 godzin dziennie. Jeśli zostanie na jakimkolwiek kółku zainteresowań, kończy zajęcia nawet o 16. Wraca do domu, je obiad, siada do lekcji, kończy o 19, nawet 20. Julia chodzi na dodatkowy angielski (wciśnięty jakimś cudem w środek tygodnia), niemiecki ma w weekend. - Tłoczno wg mnie nie jest, a to z tego powodu, że pod koniec ubiegłego roku szkolnego wśród rodziców wytworzyła się jakaś paranoja, wszyscy obawiali się, że w szkole będzie ścisk, w efekcie duża grupa przepisała dzieci do SP 2, która przeniosła się do budynku Gimnazjum nr 5 przy Kostromskiej – mówi pani Anna. - Jeśli chodzi o klasę siódmą, do której chodzi moja córka, właściwie ta grupa też się rozpadła, duża część przeszła właśnie do SP 2. Pierwszych klas również nie ma specjalnie dużo. Kiedyś było nawet 11 oddziałów klas pierwszych, dziś jest chyba 5. Dzieci kończą lekcje maksymalnie o 15.15, a wiem, że są szkoły, gdzie lekcje kończą się nawet o 17.00.

Zgadza się, są takie szkoły. Dyrektor SP 13 (ul. Dmowskiego 11) przyznaje, że zdarza się, choć sporadycznie, że uczniowie kończą zajęcia o godz. 17 (zazwyczaj jest to jednak 16.10). W „Trzynastce” obowiązuje dwuzmianowość. - To chyba ten najgorszy skutek reformy - mówi nam Magdalena Majos. - Przed rokiem również mieliśmy dwuzmianowość, ale jedynie w trzeciej klasie.

Dyrektor przyznaje, że rzeczywiście w szkole zrobiło się od września ciaśniej. - Ale musimy sobie jakoś radzić - dodaje. - Przyznam, że o wiele trudniejsza sytuacja była, kiedy do szkoły poszły sześciolatki, w efekcie dziś mam pięć klas czwartych i pięć klas trzecich. Jeśli chodzi o ostatnie zmiany w oświacie, to przeszliśmy przez nie w miarę łagodnie. Na pewno jest to jakieś obciążenie dla szkół, bo zwiększyła się liczba uczniów, nam akurat przybyły trzy klasy siódme, a to jest ok. 70 osób.

Magdalena Majos zapewnia nas za to, że nie dotarły do niej żadne sygnały o tym, że siódme klasy są przeciążone materiałem. - Jak dotąd nie skarżyli się ani uczniowie, ani ich rodzice - mówi.

Nie ma wątpliwości, że prace domowe od zawsze były zmorą każdego ucznia. Każdy licealista, gimnazjalista czy uczeń podstawówki z całą pewnością przyzna, że nauczyciele nie powinni zadawać do domu absolutnie nic. Jednak właśnie teraz dyskusja na ten temat zdaje się szczególnie gorąca, tym bardziej, że - jak twierdzą niektórzy - prace domowe są... niezgodne z ustawą. - Prace domowe nie są w myśl ustawy o szkolnictwie obowiązkowe dla ucznia - mówi Krzysztof Olędzki, redaktor naczelny portalu Prawaucznia.pl. - Nauczyciel ma prawo je zadawać, ale uczeń nie ma obowiązku ich odrobić, a dokładniej - ocena niedostateczna za brak pracy domowej nie może wpływać na ocenę semestralną. W naszym systemie jest oczywiście o wiele więcej do poprawy, choćby status szkół niepublicznych. Rodzice powinni mieć pełną swobodę w zapisywaniu swoich dzieci. I gdyby tak było, to jestem przekonany, że 98% zapisałoby swoje dzieci właśnie do szkoły niepublicznej. Tam też są prace domowe, ale zadawane znacznie rzadziej.

Na nadmiar pracy narzekają nie tylko uczniowie, ale też ich rodzice. Spora część z nich uważa, że nauczyciele nie nadążają z realizacją programu na lekcji, zrzucają więc odpowiedzialność za przyswojenie wiedzy na rodziców. A ci po prostu nie dają rady. - Przy kolejnych etapach nauki, jeśli są to przedmioty, z którymi uczeń liceum wiąże poważne plany, czyli studia, zadawanie pracy domowej jest koniecznością - mówi Henryk Michalski, dyrektor I LO w Piotrkowie. - Nie dzieje się tak z powodu kaprysu czy złośliwości nauczyciela, ale dla dobra uczniów - przyszłych studentów. Są jednak nauczyciele - przyznam, że spotkałem się z takimi przypadkami w gimnazjum - że nauczyciel stosuje zasadę: mój przedmiot jest najważniejszy. I wtedy zdarzają się prace domowe z muzyki, plastyki itp.

Co na to nauka? Z analizy Instytutu Badań Edukacyjnych wynika, że co prawda praca domowa podwyższa oceny i osiągnięcia uczniów, ale jednak niekoniecznie idzie to w parze z czasem spędzonym nad lekcjami. - Wręcz przeciwnie, im więcej czasu dzieci poświęcają na odrabianie lekcji, tym mniejszy jest przyrost ich wiedzy w zakresie umiejętności matematycznych, pisania i czytania - mówił dr Paweł Grygiel, jeden z autorów analizy w rozmowie z PAP. Wskazywał także, że lepsze efekty uzyskują nauczyciele, u których praca domowa pojawia się nie częściej niż raz w tygodniu. - Prace domowe nie powinny być zadawane machinalnie; jeśli mają przynieść dobre efekty, muszą być dla uczniów wyzwaniem intelektualnym – podkreślił.

Problem dostrzegł też rzecznik praw dziecka, który w piśmie do minister edukacji stwierdził: „Ilość zadawanych prac domowych niejednokrotnie powoduje, że dzieci i młodzież mają ograniczoną możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu rodzinnym, w tym kultywowania tradycji wspólnego spędzania czasu z rodzicami i rodzeństwem”.

 


Zainteresował temat?

11

9


Zobacz również

Komentarze (96)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

Pik ~Pik (Gość)12.11.2017 15:42

Kończyłam 8-klasową podstawówkę, miałam po 7, 8 godzin, nikt nie stęka, w LO to samo, jeszcze zajęcia dodatkowe. Dzisiaj najlepiej wszystko krótko, za darmo, bez wysiłku i nos w komputerze albo w telefonie.

245


gość ~gość (Gość)12.11.2017 15:20

Religia powinna być w kościele. W szkole i tak jest na zasadzie: ,,byle odbębnić". Strata 2 godzin tygodniowo. A komu tak bardzo zależy na religii to niech do kościoła idzie.

162


gość ~gość (Gość)12.11.2017 14:49

To jest g.... a nie reforma!!!

1313


dyd ~dyd (Gość)12.11.2017 14:26

Ale w gimnazjum nie mieliby problemów ?

132


gość ~gość (Gość)12.11.2017 14:26

Z dużej chmury mały deszcz. Zawsze sie trzeba uczyc. Gdy dzieci szly z sp do gimnazjum, tez narzekaly, ze jest wiecej pracy.
W sp 10 jest luz- malo klas i duży budynek. Można dziecko przepisac.

1210


reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat