Siódmoklasiści nie dają rady?

Tydzień Trybunalski Niedziela, 12 listopada 201796
Siedem godzin w szkole. Codziennie. Potem powrót do domu. Obiad i odrabianie lekcji, nawet do 22.00. Co ma z życia przeciętny siódmoklasista? Niewiele, poza stresem i przemęczeniem. O basenie, tenisie czy beztroskiej zabawie od poniedziałku do piątku może zapomnieć. Czy po reformie systemu edukacji życia ucznia klasy siódmej rzeczywiście jest nie do zniesienia? Sprawdziliśmy, jak to wygląda w Piotrkowie.

Ładuję galerię...

Na los uczniów podstawówek poskarżył się do minister edukacji rzecznik praw dziecka Marek Michalak. Szkoła nie jest miejscem przyjaznym dla dziecka – ogrom materiału sprawia, że uczniowie są przeciążeni pracą, zwłaszcza siódmoklasiści, bo to właśnie ich rodzice najczęściej skarżą się rzecznikowi. Podstawówkom przybył jeden rocznik – zamiast I klasy gimnazjum, mamy przecież siódmą klasę, a efektem są przepełnione szkoły i dwuzmianowość. Więcej klas to mniej miejsca, w wielu szkołach zajęcia wychowania fizycznego odbywają się na korytarzach. Kolejny problem to przeładowany program nauczania i ogrom prac domowych, nad którymi dzieci ślęczą często do późnego wieczora. - Tak ogromny wysiłek nie może pozostać dla młodego organizmu bez negatywnych skutków zdrowotnych. Życie rodzinne zostało podporządkowane wyłącznie szkole – pisze rzecznik praw dziecka Marek Michalak do minister edukacji Anny Zalewskiej.

 
Czy siódmoklasiści z Piotrkowa również są u kresu sił?

Dominik, uczeń Szkoły Podstawowej nr 16, ma 35 godzin tygodniowo, każdego dnia spędza więc w szkole 7 godzin. Do domu wraca około godz. 16. Najgorzej jest we wtorki, kiedy lekcje kończy o 16.10. Na nieszczęście właśnie tego dnia Dominik ma dodatkowy angielski. Chłopiec wraca do domu około 19. Szkolnych przedmiotów jest tak wiele, że lekcje trzeba odrabiać z dnia na dzień, bo np. geografia jest i we wtorek, i w środę. - Nie ma opcji, żebyśmy skończyli lekcje przed 22.00 – mówi mama Dominika. - O jakichkolwiek dodatkowych zajęciach w tygodniu nawet nie ma mowy. Żaden tenis, żaden basen! Wielu rodziców z tego zrezygnowało, bo po prostu… nie ma jak, nie ma kiedy. Syn jest wykończony, on już po prostu... nie chce, nie ma siły. Wszystko trzeba po prostu jakoś „odbębnić”, bo czas biegnie. Żeby było szybciej dzieci zżynają z internetu, gdzie są dostępne rozwiązania zadań. Robią pewne rzeczy bezmyślnie. Wg mnie skarga rzecznika jest zasadna. Nawet nauczyciele mówią, że uczniowie muszą przez 2 lata (VII i VIII klasa) przerobić trzyletni program – 3 lata gimnazjum w 2 lata podstawówki.

Siódmym klasom doszły nowe przedmioty. Fizyki czy chemii wcześniej nie mieli. Mama kolejnego z uczniów uważa, że w tej sytuacji muzyka i plastyka (do której też jest podręcznik i ćwiczeniówka!) są zbędne. - Przecież to jest jakiś absurd! Po co im dwie religie? 2-3 godziny mniej w tygodniu to byłaby ulga dla takiego dzieciaka – mówi piotrkowianka.

Przy takim ogromie materiału o chorowaniu nawet mowy nie ma, wszystko trzeba nadrobić samodzielnie. Do tego dochodzą jeszcze lektury, i to nie tylko „Latarnik” czy „Siłaczka”, ale też „cegły”, jak „Krzyżacy” czy „Quo vadis”. - Kiedy oni mają to przeczytać? A jak syn miałby znaleźć czas na czytanie tego, co lubi? Nie ma szans! - denerwuje się mama Dominika.

Kolejna mama siódmoklasisty zwraca uwagę na inny problem - nieprawdopodobnie ciężkie plecaki. - Na początku nie nosili do szkoły ćwiczeniówek, ale później nauczyciele jednak sobie tego zażyczyli, chociaż nie wiadomo po co, bo w szkole i tak z nich nie korzystają. Jeśli ćwiczeniówek nie przyniosą, to mają nieprzygotowanie – mówi.

Sam Dominik zauważył, że w jego szkole we wrześniu zrobiło się jakoś ciaśniej. Na stołówce ścisk, co drugi wf na korytarzu, w dodatku razem z dziewczynkami. Do tego jeszcze źle wydrukowane ćwiczeniówki, w których brakuje kilkudziesięciu stron, bo przecież wszystko drukowane było na szybko. - 1/3 klasy tak ma. Wysłana była skarga do wydawnictwa, mają przysłać nowe, ale nie wiadomo kiedy – mówi nam mama chłopca.

Julek chodzi do szóstej klasy w SP 12 w Piotrkowie. Na naszą prośbę jego mama spytała go, czy wg niego prac domowych jest za dużo. - Powiedział mi, że nie czuje, że tego wszystkiego jest więcej – mówi Karolina. - Chociaż ostatnio pani od matematyki zadała im… 18 stron ćwiczeń, oczywiście nie z dnia na dzień, mieli na to tydzień. Jeżeli chodzi o odrabianie lekcji, to zdarza się, że kończymy późno, nawet o 21.00, ale to wynika z mojego trybu życia, późno wracam z pracy. Za to rzeczywiście daje się odczuć, że w szkole jest o wiele tłoczniej.

Inne spostrzeżenia ma pani Anna, której córka to uczennica klasy siódmej w SP 12. - Uważam, że zarówno siódme, jak i ósme klasy są przeciążone pracą. Mimo że akurat moje dziecko jest zdolne i chce się uczyć, to zdecydowanie jest przemęczone – mówi piotrkowianka. - O ile jestem za likwidacją gimnazjów, to uważam, że ta reforma została opracowana „na kolanie”. Nie było czasu na wprowadzenie zmian do programu nauczania czy ułożenie nowego dla klas VII i VIII. Dzieci po VI klasie zakończyły pewien etap, były przygotowane do kontynuowania nauki w gimnazjum. Program nie został dostosowany do tego, by nasze dzieci kontynuowały później naukę już w 4-letnim liceum. Materiał z trzech klas gimnazjum został po prostu wciśnięty w 2 lata. Na tym polegało utworzenie nowego programu dla siódmo- i ósmoklasistów. Nauczyciele po prostu gonią z materiałem. Pani minister jakoś nie chce powiedzieć, kto ten program układał.

Julia jest przemęczona, choć zbiera piątki i szóstki. - Był nawet taki moment, kiedy codziennie leciała jej krew z nosa. Było to spowodowane nie tyle stresem, co właśnie przemęczeniem. Kiedy odsypiała w weekend, te objawy ustępowały. Dzieci mają bardzo dużo nauki, codziennie są sprawdziany i kartkówki – mówi mama Julii.

Dziewczynka spędza w szkole 7 godzin dziennie. Jeśli zostanie na jakimkolwiek kółku zainteresowań, kończy zajęcia nawet o 16. Wraca do domu, je obiad, siada do lekcji, kończy o 19, nawet 20. Julia chodzi na dodatkowy angielski (wciśnięty jakimś cudem w środek tygodnia), niemiecki ma w weekend. - Tłoczno wg mnie nie jest, a to z tego powodu, że pod koniec ubiegłego roku szkolnego wśród rodziców wytworzyła się jakaś paranoja, wszyscy obawiali się, że w szkole będzie ścisk, w efekcie duża grupa przepisała dzieci do SP 2, która przeniosła się do budynku Gimnazjum nr 5 przy Kostromskiej – mówi pani Anna. - Jeśli chodzi o klasę siódmą, do której chodzi moja córka, właściwie ta grupa też się rozpadła, duża część przeszła właśnie do SP 2. Pierwszych klas również nie ma specjalnie dużo. Kiedyś było nawet 11 oddziałów klas pierwszych, dziś jest chyba 5. Dzieci kończą lekcje maksymalnie o 15.15, a wiem, że są szkoły, gdzie lekcje kończą się nawet o 17.00.

Zgadza się, są takie szkoły. Dyrektor SP 13 (ul. Dmowskiego 11) przyznaje, że zdarza się, choć sporadycznie, że uczniowie kończą zajęcia o godz. 17 (zazwyczaj jest to jednak 16.10). W „Trzynastce” obowiązuje dwuzmianowość. - To chyba ten najgorszy skutek reformy - mówi nam Magdalena Majos. - Przed rokiem również mieliśmy dwuzmianowość, ale jedynie w trzeciej klasie.

Dyrektor przyznaje, że rzeczywiście w szkole zrobiło się od września ciaśniej. - Ale musimy sobie jakoś radzić - dodaje. - Przyznam, że o wiele trudniejsza sytuacja była, kiedy do szkoły poszły sześciolatki, w efekcie dziś mam pięć klas czwartych i pięć klas trzecich. Jeśli chodzi o ostatnie zmiany w oświacie, to przeszliśmy przez nie w miarę łagodnie. Na pewno jest to jakieś obciążenie dla szkół, bo zwiększyła się liczba uczniów, nam akurat przybyły trzy klasy siódme, a to jest ok. 70 osób.

Magdalena Majos zapewnia nas za to, że nie dotarły do niej żadne sygnały o tym, że siódme klasy są przeciążone materiałem. - Jak dotąd nie skarżyli się ani uczniowie, ani ich rodzice - mówi.

Nie ma wątpliwości, że prace domowe od zawsze były zmorą każdego ucznia. Każdy licealista, gimnazjalista czy uczeń podstawówki z całą pewnością przyzna, że nauczyciele nie powinni zadawać do domu absolutnie nic. Jednak właśnie teraz dyskusja na ten temat zdaje się szczególnie gorąca, tym bardziej, że - jak twierdzą niektórzy - prace domowe są... niezgodne z ustawą. - Prace domowe nie są w myśl ustawy o szkolnictwie obowiązkowe dla ucznia - mówi Krzysztof Olędzki, redaktor naczelny portalu Prawaucznia.pl. - Nauczyciel ma prawo je zadawać, ale uczeń nie ma obowiązku ich odrobić, a dokładniej - ocena niedostateczna za brak pracy domowej nie może wpływać na ocenę semestralną. W naszym systemie jest oczywiście o wiele więcej do poprawy, choćby status szkół niepublicznych. Rodzice powinni mieć pełną swobodę w zapisywaniu swoich dzieci. I gdyby tak było, to jestem przekonany, że 98% zapisałoby swoje dzieci właśnie do szkoły niepublicznej. Tam też są prace domowe, ale zadawane znacznie rzadziej.

Na nadmiar pracy narzekają nie tylko uczniowie, ale też ich rodzice. Spora część z nich uważa, że nauczyciele nie nadążają z realizacją programu na lekcji, zrzucają więc odpowiedzialność za przyswojenie wiedzy na rodziców. A ci po prostu nie dają rady. - Przy kolejnych etapach nauki, jeśli są to przedmioty, z którymi uczeń liceum wiąże poważne plany, czyli studia, zadawanie pracy domowej jest koniecznością - mówi Henryk Michalski, dyrektor I LO w Piotrkowie. - Nie dzieje się tak z powodu kaprysu czy złośliwości nauczyciela, ale dla dobra uczniów - przyszłych studentów. Są jednak nauczyciele - przyznam, że spotkałem się z takimi przypadkami w gimnazjum - że nauczyciel stosuje zasadę: mój przedmiot jest najważniejszy. I wtedy zdarzają się prace domowe z muzyki, plastyki itp.

Co na to nauka? Z analizy Instytutu Badań Edukacyjnych wynika, że co prawda praca domowa podwyższa oceny i osiągnięcia uczniów, ale jednak niekoniecznie idzie to w parze z czasem spędzonym nad lekcjami. - Wręcz przeciwnie, im więcej czasu dzieci poświęcają na odrabianie lekcji, tym mniejszy jest przyrost ich wiedzy w zakresie umiejętności matematycznych, pisania i czytania - mówił dr Paweł Grygiel, jeden z autorów analizy w rozmowie z PAP. Wskazywał także, że lepsze efekty uzyskują nauczyciele, u których praca domowa pojawia się nie częściej niż raz w tygodniu. - Prace domowe nie powinny być zadawane machinalnie; jeśli mają przynieść dobre efekty, muszą być dla uczniów wyzwaniem intelektualnym – podkreślił.

Problem dostrzegł też rzecznik praw dziecka, który w piśmie do minister edukacji stwierdził: „Ilość zadawanych prac domowych niejednokrotnie powoduje, że dzieci i młodzież mają ograniczoną możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu rodzinnym, w tym kultywowania tradycji wspólnego spędzania czasu z rodzicami i rodzeństwem”.

 


Zainteresował temat?

11

9


Zobacz również

reklama

Komentarze (96)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

gość ~gość (Gość)02.12.2017 21:47

Niech grają na komputerze a szkoła w nosie.

17


gość ~gość (Gość)01.12.2017 19:08

Cytuję:Mama kolejnego z uczniów uważa, że w tej sytuacji muzyka i plastyka (do której też jest podręcznik i ćwiczeniówka!) są zbędne. - Przecież to jest jakiś absurd!
Zgadzam się z tym przecież to jakiś horror! W siódmej klasie te przedmioty są zbędne bo i tak niema tam czegoś czego by uczono,co by sie miało przydać na życie.Przepraszam bardzo ale rysowanie farbkami czy kredkami a na muzyce śpiewanie jakiś piosenek to przegięcie w siódmej klasie! To jest poprostu strata czasu! Ale naszczęście w ósmej klasie juz niebędzie muzyki i plastyki :)

12


gość ~gość (Gość)22.11.2017 12:09

Przede wszystkim na tym forum powinny wypowiadać się rodzice dzieci 7 i 8 klas. Rozumiejący problem, czy też ci rodzice dzieci 7 i 8 klas którzy mają zdanie inne niż autor w/w klas. Tylko Ci rodzice mają pełny obraz jak się sprawy maja. Wszystkie wypowiedzi typu ...niech się dzieci wezmą do nauki zamiast śleczeć przed kompem itp. Powinny być ignorowane. Dzieci powinny mieć czas dla siebie . choć godzinę dziennie....Powinny też jakieś obowiązki drobne w domu wykonywać...aby się uczyć życia i praktycznych rzeczy.nie tylko kuc od rana do 22 łącznie z weekendami. Czasem odpocząć sobie w weekend. A tu nie ma opcji .....nie rzadko jest tak że fizycznie nie ma możliwości na przygotowanie się ...sprawdzian za sprawdzianem...KRZYWDZICIE NASZE DZIECI SA CHRONUCZNiE PRZEMĘCZONE, ZESTRESOWANE...ZNIECHECAJA SiE DO NAUKI...CORAZ MNIEJ ZAPAMUĘTUJA...A NAUCZYCIELE GONIĄ Z MATERIAŁEM ..NIE CHCĄC DOSTRZEC OGROMNEGO PROBLEMU. TO JEST ZNĘCANiE SIE NAD DZIECMI. liczy się realizacja materiału .. opamiętajcie się a nie chrzańcie o przyszłych studiach.. I że to dla dobra dziecka...wielka bzdura.

90


gość ~gość (Gość)22.11.2017 11:54

Przede wszystkim na tym forum powinny wypowiadać się rodzice dzieci 7 i 8 klas. Rozumiejący problem, czy też ci rodzice dzieci 7 i 8 klas którzy mają zdanie inne niż autor w/w klas. Tylko Ci rodzice mają pełny obraz jak się sprawy maja. Wszystkie wypowiedzi typu ...niech się dzieci wezmą do nauki zamiast śleczeć przed kompem itp. Powinny być ignorowane. Dzieci powinny mieć czas dla siebie . choć godzinę dziennie....Powinny też jakieś obowiązki drobne w domu wykonywać...aby się uczyć życia i praktycznych rzeczy.nie tylko kuc od rana do 22 łącznie z weekendami. Czasem w odpocząć sobie w weekend. A tu nie ma opcji

20


olo ~olo (Gość)18.11.2017 14:12

Nikt nie wspomina o klasie 4 szkoły podstawowej nowa podstawa programowa jest taka sama historia co z klasą 7 jest bardzo dużo nauki w porównaniu z klasą 1-3.Rodzice zaczynają od nowa przerabiać szkołę podstawową.Dzieci nie dają rady opanować materiału i prac domowych.

53


Mańka ~Mańka (Gość)16.11.2017 21:32

I dlatego nie byłam od początku za wprowadzeniem tak szybko i w ogóle klas VII i VIII. W porównaniu do książek moich z gimnazjum jakei miałam, moja siostra w 6 klasie podstawówki miała to samo co my!!! Nie pojmuję tego trochę... Nie rozumiem jak można tak bagatelizować dobro uczniów, zwłąszcza gdy dochodzą cielesne problemy... I tym o to sposobem zniechęca się ludność do nauki... Wg. mnie najlepszym etapem nauki dla mnie jest szkoła ponadgimnazjalna - technikum. Nie chodzi o rodzaj szkoły, a sposób nauki. Na lekcjach nie mamy TAK DUŻO zadawane, mimo rozszerzenia ( w moim przypadku ) chociażby matematyki i biologi.. . Występuje dużo zajęć praktycznych, prezentacje, oglądanie tematycznych filmów edukacyjnych, dużo wyjazdów na uniwerystety i uczelnie na pikniki naukowe czy też wykłady i pokazy doświadczeń czy to fizycznych jak i chemicznych. MAtematyka mimo rozszerzenia - brak zadań domowych, przymajmniej u mnie zadawane są rzadko. Przy czym materiał wyrabiamy, sporo liczymy na lekcji, a jeśli ktoś chce się pouczyć, to w domu oblicza zadanie już zrobione w szkole, na zasadzie: Przepisujemy przykład z podręcznika (nie posiadamy ćwiczeń) obliczamy, a następnie sprawdzamy czy zrobiliśmy dobrze. Jeśli czegoś nie rozumie kilka osób to nie ma problemu - zajęcia wyrónawcze, są wtedy kiedy te osoby się zintegrują i poproszą o godzinę zajęć na wytłumaczenie. Jeżeli cała klasa nie rozumie - tu też brak problemu. Nauczycielka jest w stanie poświęcić jeszcze jedną godzinę lekcyjną na temat. A jeśli nadal ktoś nie umie to zwraca się do osób rozumiejących lub starszych ucznió. I tak powinno być wszędzie. I jestem za zrezygnowaniem z religii lub zatwierdzeniem religii jako zajęć dodatkowych(pomijając okres do czasu komunii). Plastyka i muzyka - tu też dałabym jako przedmiot dodatkowy, nieobowiązkowy.

01


Marca ~Marca (Gość)14.11.2017 22:33

A jednak coś jest inaczej. Gdy ja chodziłam do szkoły podstawowej, a potem liceum, tez miałam po 6-7, a nawet 8 godzin dziennie. Wracałam do domu, odrabiałam lekcje i miałam czas dla siebie, żeby poczytać książkę, wyjść do koleżanki, czy po prostu wyjść na dwór. Też miałam dodatkowe obowiązki - na przykład ugotować obiad czy posprzątać, ale wszystko to godziłam. Były to czasy (20-25 lat temu), gdy nie chodziło się raczej na żadne dodatkowe zajęcia. Korepetycje były czymś wręcz wstydliwym. Jeśli ktoś chodził, to może w liceum. Teraz każde dziecko na "coś chodzi". Są licea, że bez tych korepetycji uczeń nie da sobie rady. Moje dziecko wraca ze szkoły o 16-17, odrabia lekcje i pada. Nigdy szkoła nie była też tak teoretyczna, jak teraz. W szkołach są komputery, tablice multimedialne itp., zdawałoby się wszystko, czego potrzeba, a dzieci uczą się na pamięć definicji, nie mając okazji zobaczyć czy dotknąć tej rzeczy.

121


www ~www (Gość)14.11.2017 10:49

Nauczycieli powinno się scignać zęby wzięli się za uczciwa prace a nie tylko żeby odbębnić

66


Pierre Dolevas ~Pierre Dolevas (Gość)13.11.2017 00:19

No tak, straszne, bo dawniej w siódmej klasie był luzik, a teraz TYLE! nauki. Nie wiem, jak wygląda program szkolny obecnie, być może faktycznie trzyletni program gimnazjum upchnięto w dwóch latach. A przecież chyba można było wziąć stary program klasy siódmej, skoro średnie szkoły też mają być przywrócone na "starą modłę". Nie jestem ministrem, być może gdybym się kompletnie na niczym nie znał i zapisał się do odpowiedniej partii, to bym nim był. Ministrem, znaczy się.
Na pocieszenie siódmoklasistom powiem, że już w 3 klasie podstawówki w jeden dzień tygodnia miałem 7 lekcji, a w starszych klasach 6-7 lekcji było normą.
Nie wiem, czy mam im współczuć, że muszą przeczytać

Cytuję:
lektury, i to nie tylko "Latarnik" czy "Siłaczka", ale też "cegły", jak "Krzyżacy" czy "Quo vadis"


bo kiedy w czwartej klasie podstawówki przejęła nas pani od polskiego, to na lekcji organizacyjnej zapowiedziała, że uczeń ma dziennie czytać 50 (słownie: pięćdziesiąt) stron książki, i nie było to jedyne jej wymaganie. I skrupulatnie tego przestrzegała rozdając książki, i zaznaczając w specjalnym zeszycie, kiedy mają być zwrócone. Dni "weekendowe" też były przeznaczone na czytanie. Na szczęście sam lubiłem czytać, więc aby poczytać też inne książki dla przyjemności, musiałem czytać średnio troszkę więcej. A w czwartej klasie co prawda nie było już przedmiotu o nazwie "środowisko społeczno-przyrodnicze", ale za to doszła biologia, geografia i historia. W piątej doszedł rosyjski, w szóstej fizyka, w siódmej chemia i niemiecki, w ósmej jeszcze WOS. Aha, książki nadal trzeba było czytać we wspomnianym tempie, bo polonistka była ta sama. Tak swoją drogą - mimo wszystko - po latach z sympatią ją wspominam, choć była wymagająca i lała linijką po łapach. Nad ciężarem tornistra nie miałem czasu się zastanawiać.
Nie wiem, czy kogoś pocieszyłem tym wpisem, czy raczej nikt mi w to nie zechce uwierzyć.
Słusznie natomiast jedna z matek wytknęła pewien absurd:

Cytuję:
Po co im dwie religie? 2-3 godziny mniej w tygodniu to byłaby ulga dla takiego dzieciaka – mówi piotrkowianka.


Też nie wiem, po co tyle religii w całym cyklu nauczania, i uważam, że powinna ona powrócić do salek katechetycznych przy kościołach. Zresztą, gdy była ona jeszcze nauczana w salkach, wystarczała jedna godzina tygodniowo (jedynie w klasie drugiej, "komunijnej", były dwie) - odkąd trafiła do szkół, okazuje się, że dwie godziny tygodniowo to "niezbędne minimum". No ale ministerstwo przecież płaci za każdą godzinę, więc dlaczegóż mieliby poprzestać na jednej, co nie?
Dziwią mnie jeszcze pretensje tego typu:

Cytuję:
Najgorzej jest we wtorki, kiedy lekcje kończy o 16.10. Na nieszczęście właśnie tego dnia Dominik ma dodatkowy angielski. Chłopiec wraca do domu około 19


Obecnie angielskiego uczą już w przedszkolach, a w podstawówkach jest od pierwszej klasy, i to chyba w ilości nie mniejszej niż dwie godziny tygodniowo. Na kiego grzyba zatem jeszcze komu "dodatkowy angielski", skoro w publicznej szkole będzie się go uczył przez co najmniej 12 lat?
***
A tak w ogóle, to przymus obowiązku szkolnego powinien zostać natychmiast zniesiony, wtedy nie trzeba będzie debatować nad tym, jak to uczniom jest ciężko.
Facetowi, który na siłowni robi przysiady z ważącą 300 kg sztangą na barkach też niewątpliwie jest cholernie ciężko, ale nikt nie płacze nad jego ciężkim losem w mediach. Dlaczego? Ano pewnie dlatego, że ciężkie treningi na siłowni nie są przymusowe, a chodzenie do szkoły już tak. I to powinno się zmienić - niech chodzenie do szkoły będzie po prostu dobrowolne. Bo dlaczego niby nie mogłoby tak być, skoro czytam, że:

Cytuję:
Prace domowe nie są w myśl ustawy o szkolnictwie obowiązkowe dla ucznia - mówi Krzysztof Olędzki, redaktor naczelny portalu Prawaucznia.pl. - Nauczyciel ma prawo je zadawać, ale uczeń nie ma obowiązku ich odrobić


152


jakitaki ~jakitaki (Gość)14.11.2017 10:26

mało wiedzy

30


reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat