List jednak nie doszedł na czas, mało tego, nie dotarł do wczoraj. A rodzina Zielonków szuka go po urzędach pocztowych i w Łodzi, i w Piotrkowie.
- Syn w końcu napisał podanie do PFRON i, w drodze wyjątku, przesunęli mu termin dostarczenia dokumentów. Mąż zdobył kopię orzeczenia i ja już osobiście zawiozłam je do Łodzi. Jakbym wiedziała, że to tyle będzie kosztować nerwów i pieniędzy... to w ogóle bym listu nie wysyłała - denerwuje się pani Małgorzata.
Poczta Polska poinformowała, że jednak dopiero dziś będzie mogła rozpocząć poszukiwania poleconego listu, bo zgodnie z przepisami klient może reklamować usługi pocztowe najwcześniej po 14 dniach od nadania listu.
- Co to za przepisy, że zaginionego listu zaczynają szukać po dwóch tygodniach? Przecież nikogo w urzędach, np. w PFRON, nie obchodzą ich terminy - zżyma się Zdzisław Zielonka, któremu w poniedziałek na poczcie głównej w Piotrkowie zaproponowano odpłatne sprawdzenie przebiegu przesyłki. Za ekstra- usługę miał zapłacić poczcie 4,50 zł.
Dwutygodniowa droga listu poleconego z Piotrkowa do Łodzi dziwi rzecznika Poczty Polskiej. Jak zapewnia Michał Dziewulski, 80 procent wszystkich przesyłek dochodzi na czas. Ale gdy słyszy, skąd dokąd miał dotrzeć list, zmienia ton wypowiedzi.
- Z Piotrkowa do Łodzi? To bardzo blisko, po drodze jest tylko jedna sortownia przy ul. Włókniarzy... - mówi rzecznik. Deklaruje też, że od momentu złożenia reklamacji pracownicy urzędów pocztowych będą szukać zaginionego poleconego.
Czy go znajdą, nie wiadomo, bo jak dodaje Dziewulski, na 4 miliardy przesyłek nadawanych za pośrednictwem Poczty Polskiej, zdarzają się zagubienia. W sytuacji, gdy list się nie znajdzie, państwo Zielonkowie mogą liczyć na finansową rekompensatę ze strony Poczty Polskiej. Jej wysokość może dojść do 50-krotności opłaty pobranej za nadanie listu poleconego, która wynosi 2,20 zł.
Karolina Wojna POLSKA Dziennik Łódzki