Według ludzi, którzy przekazali nam te papiery, to dziecinnie proste. I żadną przeszkodą nie jest fakt, że wyniesienie takich danych to poważne przestępstwo.
Zaczęło się jak w sensacyjnym filmie. Od tajemniczego telefonu. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki twierdził, że może nam dostarczyć szczegółowe listy osadzonych we wszystkich więzieniach i aresztach w Polsce. Nie chciał się przedstawić.
- Chcę uniknąć kłopotów. Wyciek tych dokumentów podniesie ciśnienie wymiarowi sprawiedliwości. Ale chcę pokazać, że system zabezpieczeń w służbie więziennej to fikcja - mówił. Dzień później zadzwonił po raz drugi. - Dokumenty zostawię w budce telefonicznej przed marketem na osiedlu Bugaj w Pabianicach. Proszę przyjechać o godzinie 23. Przy aparacie postawię plastikową butelkę. W niej będą poufne dane należące do Polskiej Służby Więziennej. Proszę wyjąć papier, a butelkę wyrzucić - instruował mężczyzna.
To nie był głupi żart. Okazało się, że dokument zawiera imiona i nazwiska więźniów z aresztu w Piotrkowie. Są tam informacje o tym, którzy osadzeni siedzą w celach z całodobowym monitoringiem, gdzie umieszcza się wyjątkowo niebezpiecznych przestępców. Są nawet numery akt i informacje, które sądy i prokuratury prowadzą postępowania przeciw każdemu z osadzonych z listy. Na dole widnieje pieczątka psychologa działu penitencjarnego aresztu w Piotrkowie.
Dyrekcja aresztu w Piotrkowie nie chciała komentować sprawy. Sprawą zainteresowaliśmy też Krzysztofa Kwiatkowskiego, ministra sprawiedliwości. Zażądał on wyjaśnień od Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Zobowiązał też dyrekcję Okręgowej Służby Więziennej w Łodzi do wszczęcia postępowania w sprawie przecieku w Piotrkowie.
Jakub Kusiak
POLSKA Dziennik Łódzki