W tym roku obchodzi pan z żoną 15. rocznicę ślubu. Jaka jest pana zdaniem recepta na udane małżeństwo?
Będą też moje 50. urodziny i 30-lecie pracy artystycznej! Jeśli chodzi o udany związek, to nie mam pojęcia, chyba nie ma jednej recepty dla wszystkich. Myślę, że najważniejszy jest wspólnie spędzany czas - od rozmów przy porannej filiżance kawy po dalekie podróże. Czasem trzeba wyrwać się na randkę, tylko we dwoje, bez dzieci. My akurat lubimy chodzić do teatru i na koncerty muzyki poważnej. Jednak nie we wszystkim się zgadzamy, wiele rzeczy nas bardzo różni. Kłócimy się wybuchowo, ale krótko. Obrażanie się na dłużej niż kwadrans żadnemu z nas się nie opłaca, na fochy mamy za mało czasu.
I jeszcze 18-stka zespołu Leszcze. Jak układa się współpraca po przerwie?
No właśnie, już wróciłem z urlopu. Wykorzystałem go na grę w teatrze i zrealizowanie kilku projektów muzycznych. Zresztą wciąż gram w Teatrze Kamienica w Warszawie i w Teatrze Stu w Krakowie. Wydałem 4 solowe płyty: z utworami autorskimi „Będzie z nami dobrze”, „Tribute to Nat King Cole”, „Wyśpiewać 100 lat niepodległości” i „Moje ulubione kolędy”. To wszystko sprawiło mi dużo radości. Jesteśmy z Leszczami w trakcie pracy nad dwuczęściowym projektem poświęconym twórczości Wojciecha Młynarskiego, który nie tylko jest autorem wielkich przebojów rozrywkowych, ale też wspaniale tłumaczył z francuskiego i włoskiego światowe hity. Tak chcemy uczcić nasze 18. urodziny.
Jakiej muzyki, utworów i wykonawców pan słucha?
Ostatnio zaciekawiła mnie Sarah Jarosz, amerykańska młoda wokalistka z Teksasu, grająca na mandolinie i na gitarze. Lubię bluesa, country, jazz i oczywiście muzykę klasyczną. Słucham czegoś niemal na okrągło i cały czas poszukuję.
Czym w wolnym czasie zajmuje się Maciej Miecznikowski?
Grzebaniem w ziemi (śmiech). Naprawdę bardzo lubię wszelkie prace w ogródku - pielenie, sadzenie roślinek, podlewanie ich i pielęgnowanie. Oprócz tego uwielbiam piec ciasta, szczególnie jabłecznik z kaszą manną i orzechami. Lubię gotować zdrowe rzeczy i przyrządzać sałatki. Jestem smakoszem, trudno mi dogodzić (śmiech).
Czy jest pan szczęśliwy w życiu?
Ciężko być tak do końca szczęśliwym, kiedy widzimy, ile wokół dzieje się zła. To jest przygnębiające. Ale mnie osobiście niczego nie brakuje, choć marzę już o tym, żeby mieć więcej czasu na przebywanie z rodziną, czytanie, ogródek… Na tworzenie muzyki wyłącznie dla przyjemności. Chciałbym już trochę zwolnić, nacieszyć się tym, co jest. Tego sobie i każdemu życzę, bo kolejne cele można sobie wyznaczać bez końca i ciągle odczuwać frustrację, że jest jeszcze tyle do zrobienia. Wszyscy zamęczamy się w ten sposób.
Gra pan na pianinie, gitarze, akordeonie, trąbce i flecie. Czy planuje pan kiedyś naukę gry na jeszcze jakimś instrumencie?
Być może, nie wykluczam tego! (śmiech) Poznawanie nowych instrumentów traktuję jako poszerzanie swoich muzycznych horyzontów. Bardzo podoba mi się flet japoński. Może kiedyś wybiorę się w podróż do Japonii i tam znajdę nauczyciela?
Jaki jest Maciej Miecznikowski?
Nudny (śmiech).
Dlaczego nudny? Nie sprawia pan wrażenia nudnego człowieka.
No jak to! Nie palę papierosów, nie biorę narkotyków, nie wywołuję skandali (śmiech). I nie lubię wypowiadać się na każdy temat z miną znawcy. W ogóle nie za bardzo mi zależy na mojej racji. Wolałbym mieć restauRację. (śmiech)
W takim razie jaki chciałby być Maciej Miecznikowski?
Jeszcze nudniejszy! (śmiech) I wieść nudne życie na uboczu. Choć jak o tym głębiej pomyślę… Mógłby to być dom na odludziu, ale widokiem na morze lub jezioro. Może to jednak nie nuda, tylko ekstrawagancja, hmmm….
Podróżuje pan teraz po kraju z repertuarem polskich kolęd i pastorałek. Która z nich najbardziej przypadła panu do gustu i dlaczego?
Nie gram utworów, których nie lubię. Ale przyznam, że poznaję na nowo kolędę „Mędrcy świata”, uwielbiam ją. Lubię też „Bóg się rodzi”, oprócz muzyki działają na mnie te niesamowite przeciwieństwa w tekście: ogień krzepnie, blask ciemnieje… Rzadziej wykonuję utwory liryczne, takie jak „Cicha noc”, wydają mi się zbyt kobiece. Ale są wyjątki, na przykład „Nie było miejsca dla Ciebie” czy „Nad Betlejem w ciemną noc”, to akurat francuska kolęda, ale pięknie przetłumaczona. Wszystkie oczywiście są na mojej płycie kolędowej.
Czy robi pan sobie postanowienia noworoczne?
W tym roku postanowiłem pisać dziennik. Chcę też dokończyć swoje nowe kompozycje. Piosenki, które rozgrzebałem, a których nie dokończyłem. Jest ich sporo. Planowanie jest pożyteczne, warto sobie wszystko zapisać i starać się systematycznie realizować w określonym czasie. Traktuję to dość poważnie. Wolny zawód to trudna sprawa. Trzeba samemu narzucić sobie reżim, a to jest najtrudniejsze.
A czy udało się panu zrealizować swoje poprzednie postanowienia?
Jednym z takich celów długoterminowych była i jest na przykład codzienna gra na gitarze. Lubię to na szczęście, ale i tak często muszę się zmuszać. Najważniejsza jest systematyczność, ćwiczenie każdego dnia. Tylko wtedy na koncertach pojawia się luz, a wraz z nim prawdziwa radość płynąca z grania i muzyki.
Dziękuję bardzo za rozmowę.