- Podsumowali tegoroczną kwestę
- Kto zostanie mistrzem gminy Sulejów?
- Problem mieszkańców bloków w Woli Krzysztoporskiej
- Szukali ciała w dawnym szpitalu
- Lubisz jazz? Wpadnij na dwa dni do Sulejowa
- Budowa tężni solankowej w Piotrkowie oficjalnie zakończona
- Policja ukarała Antoniego Macierewicza. Czy poseł straci prawo jazdy?
- Jazda elektryczną hulajnogą kosztowała go łącznie 2700 zł. Wszystko przez alkohol
- Od jutra rozpocznie się budowa chodnika. Będą utrudnienia na Wierzejskiej
Bezdomni : Każdy ma swoją historię
Godzina pierwsza w nocy. Piotrków od dłuższego czasu pogrążony we śnie. Na ulicach pustki. Odwiedzam dworzec PKP, stałe schronienie dla bezdomnych. Pustki. Na peronie drugim, na ławce nieruchoma, dziwna postać. Nie ulega wątpliwości, że to osoba idealnie pasująca do stereotypu człowieka bezdomnego. Podchodzę do niej. Śpi z głową na kolanach. Biała chustka na głowie, warstwy brudnych szmat na ciele, nogi zawinięte bandażem. Przy stopach sześć par starych butów i brudny, wełniany, pomarańczowy tobołek z wystającą butelką po wodzie mineralnej. Okazuje się, że starsza kobieta ma problemy ze słuchem. Boi się obcych, ale z czasem zaczyna odpowiadać na pytania. Lucyna. Tak brzmi jej imię. Twierdzi, że jest z Wrocławia. Tam ma siostrę. Jednym zdaniem odpowiada, że nie ma domu. Tej nocy będzie spała tu, na dworcu. Wygląda na to, że to nie pierwszy i nie ostatni nocleg w takim miejscu. Nie jest zbyt rozmowna. W kilku zdaniach wypowiadanych rzadko i obojętnie padło kluczowe: bezdomność to cierpienie, to straszne cierpienie. Oprócz biszkoptów nie przyjęła innej pomocy…
Ludzie bezdomni nikogo nie obchodzą
Dla pana Waldka nie było miejsca w rodzinie. Ma ponad 50 lat. Jest stałym bywalcem schroniska dla bezdomnych. Twierdzi, że 32 lata temu miał wypadek w pracy. Ciężki sprzęt zniekształcił mu rękę. Osiem lat temu przeżył, poważnie potrącony przez samochód. Jest starym kawalerem. – A kto by mnie tam chciał - mówi. Przez wiele lat pił, mył się w lokalnych kąpieliskach i całe dnie spędzał, leżąc półprzytomny w parku na ławce lub w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Chwali się, że od 18 lipca tego roku nie pije i chociaż bardzo go kusi, nie chce wrócić do nałogu.
- Namawiają mnie czasem koledzy, ale nie chcę. Jak mnie czasem ciągnie do napicia się, to wypalam papierosa. Ludzie bezdomni nikogo nie obchodzą. To pani Ela mnie uratowała. Pan Waldek z niecierpliwością czeka na mieszkanie z TBS-u. Nie chce wracać do poprzedniego życia. Nawet wymyślił hobby dla siebie: - Będę zbierał małe samochodziki.
Kiedy otwieram furtkę do schroniska dla bezdomnych, wita mnie właśnie on. Sprawia wrażenie spokojnego mężczyzny, który w życiu wiele przeżył. Chętnie rozmawia i nie wstydzi się swojej przeszłości.
Każdy ma swoją historię
- W naszej placówce mieszkali bardzo różni bezdomni. Każdy z nich ma swoją własną historię. Są to ludzie, którzy się pogubili, nie radzą sobie w życiu, piją. Schodzą się, żeby spać na dworcu ok. 12:00 w nocy. Moi bezdomni, którzy nadużywają alkoholu, też koczują na stacji. Chodzę po dworcu PKP, rozglądam się, nierzadko sprowadzam ich z powrotem. Ostatnio zabrałam stamtąd takiego trzydziestolatka. Był w strasznym stanie. Zanim przekroczył próg ośrodka, odwiedził fryzjera, osobiście wylałam mu na głowę półtora litra denaturatu by zlikwidować wszy - zaczyna swoja opowieść Elżbieta Gańczak, specjalista-koordynator Schroniska dla Bezdomnych Polskiego Czerwonego Krzyża. W placówce pracuje już jedenaście lat i życiorys każdego pensjonariusza zna bardzo dobrze. - Wcale jednak nie jest regułą, że bezdomnym musi być człowiek pochodzący z rodziny patologicznej. Bez dachu nad głową był kiedyś ojciec znanego, piotrkowskiego przedsiębiorcy. Bezdomnym okazał się również ojciec dziennikarzy telewizyjnych. Był doktorem nauk i wykładał na Akademii Górniczo-Hutniczej. Na to nie ma reguły, kto z powodu różnych potyczek życiowych stanie się osobą bezdomną. W Piotrkowie jednak nie ma tzw. bezdomnych z wyboru. Ludzi, którzy świadomie wybierają bezdomność, by czuć się wolnym albo uciec przed rachunkami za czynsz i wizytami w urzędach. Jeżeli już zdarzają się takie osoby w Piotrkowie, to są to ludzie przejeżdżający przez nasze miasto. Czasem przychodzą do schroniska, by się umyć lub dostać coś do jedzenia. To są często indywidualiści, ludzie, którzy nie udźwignęli ciężaru naszej rzeczywistości. Ci wędrownicy podróżują pociągami. Nierzadko konduktorzy wysadzają ich na przypadkowej stacji. W takich sytuacjach wspólnie z MOPR-em staramy się odnajdywać ich rodziny i odsyłać do nich - mówi Elżbieta Gańczak.
Niech mnie pani ratuje!
Pan Stefan to kolejny stały bywalec schroniska dla bezdomnych. Wychodzi, potem wraca. Po odsiedzeniu połowy wyroku za morderstwo i wyjściu na warunkowe zwolnienie dostał mieszkanie, pani Ela pomogła mu w urządzaniu nowego lokum, organizacji mebli itp. Mimo zarzekania się, długich rozmów na ten temat, znów zaczął nadużywać alkoholu. Z mieszkania zrobił melinę. Dziś przyszedł do schroniska z malutką reklamówką i łzami w oczach: - Pani Elu, niech mnie pani ratuje, co ja ze sobą zrobiłem - błaga o organizację leczenia odwykowego w bełchatowskim szpitalu.
- Siedziałem w więzieniu osiem lat - zaczyna swoją historię pan Stefan. Za morderstwo. Mieszkałem kiedyś z konkubiną, na imprezie przewróciła się na schodach, uderzyła w głowę i wszystko było na mnie, za to siedziałem. Jak wyszedłem, byłem bezdomny. Nie piłem. Dostałem mieszkanie, bo – kobito - ja mam zawód malarz-tapeciarz i pracowałem kiedyś. Pani Ela mi pomogła. Dostałem mieszkanie. Kupiłem sobie panasonica, ale nie umiałem go ustawić. Przyszedł kolega z koleżanką. Pili piwo i mnie też poczęstowali… To był koniec, co ja ze sobą zrobiłem, mówię pani to tragedia - płacze zakrywając twarz.
- O Boże, o Boże, jak wrócę z Bełchatowa, to ani kropli... Mówię pani, pijak to nie jest człowiek. Nie wolno takiemu wierzyć. Pani Elu, niech mi pani pomoże, bo sam sobie nie dam rady - szlocha.
Z alkoholu w bezdomność
- Główną przyczyną bezdomności w naszym regionie jest nadużywanie alkoholu. Dotyczy to głównie mężczyzn, jednak kobiety też się zdarzają. Ostatnio w naszej placówce pojawiła się kobieta z Grabicy, która jest typową traperką. Nie rozstaje się ze swoim tobołkiem i nabiera ludzi, że jest głodna. Lubi wędrować, przemieszczać się z miejsca na miejsce. Poinformowała mnie, że wzięła rentę i teraz wyjeżdża za granicę. Nigdy nie chciała korzystać z naszego ośrodka. Nocleg w takim miejscu to nie dla niej – mówi kierownik schroniska..
Pani Elżbieta walczy o każdego bezdomnego. Nigdy nie traktuje ich jak ludzi gorszej kategorii. Nie wstydzi się, kiedy ratuje ich po raz kolejny, zbierając z ulicy i prowadząc cuchnących pod rękę do ośrodka, zmusza do kolejnej próby powrotu do normalnego życia. Kiedy trzeba, potrafi być dla nich bardzo surowa. Stworzyła wewnętrzny regulamin ośrodka, który egzekwuje od swoich pensjonariuszy. - Jeżeli któryś z moich mieszkańców złamie regulamin i przemyci na przykład alkohol, nie ma wstępu do placówki przez trzy tygodnie. Czasem tej cierpliwości brakuje, bo to są zazwyczaj ludzie nieodpowiedzialni, którymi rządzi alkohol - mówi pani Elżbieta.
Piotrkowscy bezdomni mieszkający w schronisku zazwyczaj utrzymują kontakty ze swoimi rodzinami. Te odwiedzają ich, ale nie potrafią znieść takiego człowieka w domu. - Pomagamy im wziąć się w garść. Czasem się to udaje, ale bardzo często, mimo ciągłych rozmów, pracy z terapeutą, po pewnym czasie wracają. Zaprzepaścili to, co dostali, i wszystko zaczynamy od początku - mówi pani Elżbieta. Są jednak tacy, którzy nie wyglądają zupełnie na bezdomnych. Jeden z mieszkańców schroniska, którego nazywany jest Dziadkiem. Schludnie ubrany w niczym nie przypomina wizerunku klasycznego bezdomnego. Spytany o powód pobytu w takim miejscu nie chce rozmawiać. Przytakuje tylko zapytany o problemy z rodziną. Każdy bezdomny, który potrzebuje pomocy i chce ją przyjąć, może ją uzyskać w Schronisku dla Bezdomnych przy ulicy Belzackiej 48. Niepozorny budynek, przypominający niewielki dom jednorodzinny, mieści 21 miejsc dla mężczyzn i 9 miejsc dla kobiet. Jedyny warunek pobytu, to przestrzeganie wewnętrznego regulaminu.
- Do grudnia ubiegłego roku mieszkało tu na dłużej 15 osób, już w styczniu było ich 39 i brakowało miejsc. Jednak latem jest ich trochę mniej. Przez 11 lat istnienia placówki przewinęło się przez nią 355 osób. Każdy zapisywany jest w przeznaczonym do tego celu zeszycie - mówi Elżbieta Gańczak. Jej zdaniem, żeby móc rozwiązywać problemy bezdomności na naszym terenie, placówka musi zacząć od pomocy w walce z alkoholizmem. Ich zadaniem jest działać tak, by ci ludzie wyszli z bezdomności i alkoholizmu i nauczyli się normalnie żyć. -To placówka przejściowa, ale są tacy, którzy mieszkają w niej już 10 lat i nie chcą nic zrobić ze swoim życiem.
Chcesz pomóc – nie pomagaj!
Jak zwykli przechodnie mogą pomóc bezdomnym, których mijają na ulicy czy dworcu? Nie dawać pieniędzy, bo zdaniem pracowników schronisk dla bezdomnych, to pozorna pomoc. Jeżeli proszą o pieniądze, oznacza to, że zbierają je na jeden cel. Alkohol. Jeśli mają taką „opiekę” społeczeństwa, dużo trudniej jest im zacząć normalnie żyć. Jak widać, nasi miejscy bezdomni to ludzie, którym nie udało się w życiu. Opuszczeni przez rodziny, zniszczeni przez alkohol. Niektórym po długiej walce z sobą udaje się wyjść „na prostą”.
Ewa Tarnowska