Można stwierdzić, że początek 2018 roku należy do Ciebie. Pod koniec stycznia w internecie zadebiutował utwór "Mamo". Sądząc po słowach tej piosenki, utwór bardzo osobisty.
Oczywiście wiadomo, że jest to utwór dla mojej mamy i opowiada o relacji syna, który musi już odciąć pępowinę i zamierza iść sam naprzód tego życia. Utwór jest bardzo ciekawy, chociaż w planach był dopiero jako późniejszy singiel. Plany często się zmieniają w naszej ekipie, która przygotowuje ten materiał i debiutancki album. Utwór "Mamo" poszedł jako pierwszy.
Integralną częścią tej piosenki jest klip, a całość to tzw. live session (sesja na żywo). Piosenka oraz teledysk były rejestrowane jednocześnie. Wszystko składa się w pewną opowieść i potęguje zawarte w piosence emocje.
Pierwsza koncepcja tego utworu była taka, aby go nagrać live (na żywo). Myśleliśmy o ulicy, o drodze albo o wyjściu gdzieś w pole z instrumentem. Skończyło się na lesie pod Warszawą, gdzie warunki mieliśmy dość spartańskie, bo na termometrach były 3 stopnie poniżej zera. Byliśmy daleko od cywilizacji, aczkolwiek to zdecydowało o tym, że utwór nabrał większej dramaturgii. Para lecąca z ust, to wszystko widać jak na dłoni. Wykonaliśmy to za pomocą techniki mastershot, czyli żadnego cięcia, jedziemy na żywioł.
Na tym właśnie polega urok sesji na żywo. Ponadto realizacja tego klipu była dla Was nie lada wyzwaniem logistycznym. Grasz tam na pianinie akustycznym, a to instrument słusznych gabarytów.
Sam je dźwigałem, więc wiem, ile to wyrzeczeń dla kręgosłupa, żeby unieść coś takiego (śmiech). Daliśmy jednak radę. Najtrudniejszą opcją w tym wszystkim było to, że pianino często się rozstraja. Nawet w domu, przenosząc je z pokoju do pokoju, trzeba je nastroić. Gdy wynieśliśmy je ze studia do lasu, to różnica temperatur była kolosalna. Stroiliśmy je na bieżąco, mieliśmy ekipę 10 osób i staraliśmy się to wszystko zgrabnie ująć. Efekt, który udało się uzyskać jest taki, jaki chcieliśmy.
Utwór "Mamo" to była tak naprawdę zapowiedź tego, co wydarzyło się dwa tygodnie później, kiedy to zadebiutował utwór "Dym" - Twój pierwszy oficjalny singiel. Przyznam, że byłem bardzo ciekawy, co zaserwujesz tym razem, bo wiem, że bagaż muzycznych doświadczeń masz olbrzymi i osobiście słyszałem Cię w repertuarze rockowym, jazzowym czy nawet w poezji śpiewanej. Tymczasem kawałek "Dym" strzelił wyszukanym popowym brzmieniem.
To chyba jest średnia tych wszystkich stylów, które uprawiałem wcześniej. Na początku było tak, że chciałem się skłonić w kierunku alternatywy i może przez to, że w tej alternatywie siedzę poprzez współpracę z zespołem Xxanaxx, gdzie jestem instrumentalistą i współtwórcą piosenek. Naprawdę było mi blisko do tego nurtu, aczkolwiek zobaczyłem, że nadal lubię popowe utwory. Podobają mi się proste harmonie, melodie, które najbardziej trafiają do ludzi. Wydaje mi się, że utwór "Dym" jest właśnie takim złotym środkiem w tym momencie.
A jak sam opisałbyś ten utwór, chodzi mi o jego warstwę tekstową, jakie jest jego przesłanie?
Przesłanie jest dość proste. Dym jest konsekwencją ognia, a ogień to żywioł, który jest pomiędzy dwójką ludzi opisywaną w tekście. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale finalnie wszystko się wypala i prosta historyjka opowiada o tym, że między nimi jest jakaś relacja, która się "dymi".
Wiemy, że twój debiutancki album ukaże się w tym roku, a wiadomo już w którym miesiącu na sklepowych półkach będzie można wypatrywać świeżutkiej płyty Baranovskiego?
Tak, album na pewno w tym roku, ale jeszcze nie mogę zdradzić daty premiery. Powiem tylko, że to będzie między latem a jesienią. Podobnie nazwa płyty jest jeszcze owiana tajemnicą, ale na pewno będzie to tytuł jednego z utworów.
Rozmawiał Paweł Kwiatkowski