A. Perepeczko: Nie pozostaje mi nic innego, jak dziękować opatrzności

Wtorek, 24 września 20131
W miniony piątek, 20 września, w Piotrkowie gościła aktorka i autorka wielu książek Agnieszka Perepeczko. Na spotkaniu autorskim z publicznością, podczas którego promowała swoją najnowszą książkę „Myśl, tańcz i kochaj... siebie”.

Aktorka dzieliła się wspomnieniami z planów filmowych, swoich podróży oraz opowiadała o swoim życiu u boku męża, znanego aktora, Marka Perepeczki. Przybyłych na spotkanie ujęła swoją bezpośredniością, poczuciem humoru, w tym także autoironią oraz zachwyciła niespożytą energią.


Pani Agnieszko jest pani dla Polaków kobietą - chodzącym wulkanem energii. Skąd pani czerpie tę energię?


 Agnieszka Perepeczko: Myślę, że to w jakimś dużym stopniu geny po mojej mamie i babci. Obie były bardzo energiczne, bardzo pogodne i pozytywnie nastawione do świata. Były również bardzo energetyczne, co jest niezmiernie ważne. W dużym stopniu, tak sądzę, dostałam także w genach, po tacie, dość dobry mózg, tzn. dobrze pracujący. To połączenie spowodowało, że stałam się taką, można tak rzec, w naszym kraju jedynaczką, która w takim wieku, a ten mój wiek jest rzeczywiście powalający (aktorka urodziła się w 1942 roku, przyp. aut.), prowadzi życie jakby miała lat 30. Mój tryb życia teraz nabrał niesamowitych kolorów. Robię to, co chcę. To, o czym każdy człowiek marzy tylko nie wszystkim udaje się taki stan osiągnąć. Zazwyczaj kiedy ludzie dochodzą do takiego etapu, kiedy mogą nie pracować tylko poddawać się urokom życia, to albo im się już nie chce realizować własnych pomysłów albo są obciążeni obowiązkami rodzinnymi. W moim przypadku zaś jest tak, że ja do tych genów dołożyłam sobie bardzo kolorowy program życiowy. Oczywiście bardzo ważnym punktem tego programu życiowego jest mieszkanie na dwóch kontynentach – w Australii i w Europie. Ta mieszanka, dwa razy lato w ciągu roku (aktorka w Polsce spędza lato, zaś na zimę wyjeżdża do Australii, gdzie wówczas panuje lato; przyp. aut.) nastraja mnie tak optymistycznie, że nie wiem, co by się działo ja wstaję rano, i gdy nawet nic specjalnego się nie dzieje, mam już w głowie plan, że zaraz spotkam się z koleżankami, że pójdziemy na lunch albo, że sama powędruję po świetnych miejscach, które znam i realizuję to wszystko, co sobie zamierzę. (…) Sądzę jednak, że ten kolor życia każdy z nas może sam wywołać, jeśli tylko bardzo chce. Zawsze starałam się to czynić. I teraz, kiedy bardzo dużo osób myślało, że z racji wieku w końcu się uspokoję to wcale tak się nie stało. Wreszcie osiągnęłam taką możliwość, żeby być w Australii w ciągu tamtejszego lata, gdzie mieszkam w ładnym miejscu nieopodal morza, przyjmuję na werandzie gości, mam wielu przyjaciół – ale to wszystko ułożyłam sobie wcześniej w głowie i teraz realizuję. W Polsce chodzę szlakiem wspomnień, piszę książki, jeżdżę na spotkania autorskie, spotykam miłych ludzi. Nieustannie cieszę się z tego, że w moim wieku, który jest wiekiem zaawansowanym emerytalnie można tak spędzać czas, mieć na to siłę i energię, ale to też wynika ze spotkań z ludźmi. Oni oczekują tej energii ode mnie, a ja oczekuję od nich nowych doświadczeń, rozmów. I to jest takie wzajemne przenikanie się energii.  

 

Jest pani jedną z tych aktorek, którym w okresie PRL-u udało się wyjechać kilkakrotnie zagranicę. Jak trafiła pani do Australii?


 (…) Każda dekada przynosiła mi wiele barwnych, niesamowitych wydarzeń i doświadczeń. W latach 70. dwukrotnie wyjechałam z teatrem, w którym wtedy miałam angaż (był to Teatr Komedia, przyp. aut.), do Stanów Zjednoczonych. Byłam również na 8-tygodniowym tournée z Anią German po Związku Radzieckim i Mongolii – zapowiadałam ją i śpiewałam z nią jedną piosenkę. Wyjazd z Anią to była niezwykła przygoda, pojechałyśmy w takie regiony Rosji, jak Syberia, byłyśmy nad jeziorem Bajkał. Później zaś trafił mi się wyjazd do Australii na zaproszenie Australian Woolf Corporation w 1976 roku, gdzie prezentowałam wełnianą kolekcję Mody Polskiej, specjalnie przygotowaną na tamtejszy rynek. Ta kolekcja miała pokazać Australijczykom, że z wełny można zrobić nie tylko swetry, szaliki czy skarpety, ale również cudownie cienkie suknie. Większość strojów prezentowały modelki australijskie, ja stroje narodowe. Ta kolekcja odniosła ogromny sukces. Już wtedy pałałam ogromną miłością do tego kontynentu, a po wyjeździe wybuchła ona jeszcze większym płomieniem. Dziś śmieję się, że wtedy biznes jaki Polska zrobiła na tej kolekcji także musiał zapłonąć dużym płomieniem, bo rok później, po raz drugi zostałam poproszona, by ponownie reprezentować nasz kraj na tamtym kontynencie. Lata 70. przyniosły mi więc i poprawę stanu materialnego i rozeznanie, jak to naprawdę jest na świecie. Jak jest w Ameryce, jak w Australii, jak są traktowani Polacy za granicą. Sama też uczyłam się egzystować w tym świecie. W Australii przyniesiono mi na pokazy pudło rajstop, jakieś 150 sztuk. Dla kogoś kto pochodził z kraju, gdzie praktycznie niczego nie można było dostać i był przyzwyczajony do tzw. podnoszenia oczek to był prawdziwy szok. Także fakt, że w hotelach schodziłam do restauracji, podpisywałam rachunek i mogłam jeść co tylko chcę czy zapraszać gości – to wszystko musiało się poukładać odpowiednio w mojej głowie. Tak jak wspomniałam, każda dekada przynosiła mi coś niesamowitego.


Dla wielu kobiet w Polsce jest pani kobiet wzorem do naśladowania, bowiem przełamuje  pokutujące w naszym kraju przekonanie, że ludziom, zwłaszcza kobietom, które osiągną wiek bardziej dojrzały to już czegoś nie wypada albo nie powinny już niczego od życia oczekiwać. Pani pokazuje, że kobieta może być, a właściwie powinna, być aktywna także, gdy jest już na emeryturze. Ten wzorzec rodził się jednak etapami, na przestrzeni lat...


 Rzeczywiście tak się stało. Bardzo dużo poza mają naturą dało mi wychowaniem przez rodziców – ojciec był lekarzem ginekologiem, a mama pielęgniarką, więc wyrastałam w kulcie zdrowia i tego co jest zdrowe. Ponadto moi rodzice byli ludźmi szalenie dowcipnym więc również i tym poczuciem humoru nasiąkałam aż do momentu kiedy mając 18 lat spotkałam mojego przyszłego męża Marka, który to nauczył mnie bardzo dużo rzeczy w kwestii autoironii i tolerancji do ludzi (choć on zawsze twierdził, że zdołał to uczynić w zaledwie 20%). Później kiedy już przyjechałam do Polski, po długim okresie australijskim, zostałam redaktorem naczelnym ekskluzywnego pisma „Magiczna Kuchnia”, następnie magazynu „Weranda”, do tego jeszcze dwa lata później otrzymałam rolę w serialu („M jak miłość”, przyp. Aut.). Początkowo to miała być mała rólką, ale wtedy wpadłam na pomysł napisania książki o serialu, nie zważając na to, że mogę w jego obsadzie być zaledwie kilka dni. Scenarzystka Lidia Puchała, która mnie poznała, gdy przeprowadzałam z nią wywiad do książki, stwierdziła jednak, że ja jestem gotowym materiałem na scenariusz, że moją Simona powinna być taka jak ja, przerysowana, czyli nie zwracająca uwagi na swój wiek, flirtująca, ulegająca krasie mężczyzn, strzelająca na boki spojrzeniami, gimnastykująca się – ucząca Barbarę, tę wiejską kobietę, gimnastyki, dbania o siebie, o dietę. Dodatkowo sceny z Simoną zaczęły być nasączone humorem, a jednocześnie stały się dla kobiet jakimś wzorcem do naśladowania. Grałam kobietę przed 60-tką, sama zaś już ten wiek wtedy przekroczyłam. Musiałam się więc przed kamerą odmłodzić. Początkowo miałam być taką teściową nie do zniesienia, a z czasem stałam się ulubienicą kobiet w Polsce. Nie wszystkim jednak to się podobało, niektórzy (...) mieli mi za złe, że po latach niebytu w Polsce, nagle po przyjeździe zdobyłam serca publiczności. Rolę w końcu straciłam. Niemniej przez 5 lat byłam w tym serialu i ludzie bardzo się do tej mojej postaci przywiązali. Co z kolei szalenie mi pomogło, choć o to się nie starałam. Co się stało? Polska, w znaczeniu kobiety, zatęskniły za Simoną, wyraziły chęć spotkań z nią. Przez kolejne dwa czy trzy lata jeździłam po Polsce, po najróżniejszych miejscach, po bibliotekach, ratuszach, po festynach (byłam nawet gościem na Dniu Wieprza czy Dniu Gęsi), odbywałam spotkania z młodzieżą, a co najlepsze także i z dziećmi, które jak się okazywało szalały za Simoną. Miałam także spotkania z młodymi kobietami, które się mnie radziły co robić w sprawach osobistych. Na te spotkania jeździłam z moimi książkami. To wszystko – i pisanie książek i popularność, wybuchło po serialu ze zdwojoną siłą. Miałam znów wielkie szczęście – choć nie było mnie już w serialu zachowałam sympatię widowni, zachowałam także dom w Australii, starałam się to wszystko przekuć na zadowolenie i energię, i do tej pory to mi się udaje. Jestem teraz przed wyjazdem do Australii, zawsze tam wyjeżdżam w listopadzie, tutaj jednak ma tak miłe spotkania z ludźmi, takie niespodzianki od losu, że nie pozostaje mi nic innego, jak dziękować opatrzności.


Ostatnia książka „Myśl, tańcz i kochaj siebie”, napisana przeze mnie wspólnie z młodszą  o 40 lat bioterapeutką, Leną Świadek, poświęcona jest kobietom i omawia wiele problemów, z jakimi spotykają się kobiety na co dzień. Ponieważ została tak przemyślana, że rozdziały pisałyśmy na zmianę, także spektrum wiekowe kobiet jest tu różne i znacznie szersze. Każdy temat jest omawiany z dwóch punktów widzenia – kobiety młodszej i kobiety starszej. Ponadto moja pierwsza książka, napisana w 1997 roku, zatytułowana „Babie lato”, będąca takim moim życiem w pastylce, stała się takim wzorcem dla kobiet, że na ich życzenie do dziś doczekała się już trzeciego wydania.

 

Nawiązując do pracy przed kamerą – w Australii pracowała pani w zawodzie, grała w filmach i serialach. Czym różni się australijski plan filmowy od polskiego planu?


 To jest bardzo szeroki temat. W Australii grałam min. w serialu „Więzień”, co było dla mnie ogromną przygodą, chociażby z uwagi na panującą na planie atmosferę życzliwości wobec mojej osoby, która w jakimś stopniu wynikała z faktu, że pochodziłam z kraju, w którym był ciężki problem polityczny. Koleżanki z planu chciały mi pomagać, zdawały sobie sprawę, że byłam osobą, która wydostała się z reżimu, ale w Polsce pozostali jej bliscy. Cały tamten plan się mną opiekował. Tego samego nie mogę powiedzieć o serialu, w którym zagrałam po powrocie do Polski. Istotna różnica to także taka, że w Australii na planie wszyscy, począwszy od reżyserów, poprzez aktorów i producentów, pracowali z uśmiechem na twarzy. 


Na zakończenie chciałam zapytać – przed nami zima, pani wyjeżdża niebawem do Australii, ale może ma pani jakiś sposób na to, jak z uśmiechem i dobrym stanem ducha przetrwać tę trudną, dla wielu z nas, porę roku?


Dużo zim w Polsce przeżyłam, Z Markiem, moim mężem, mówiliśmy wtedy, że będziemy udawać, że gdzieś idziemy, a w rzeczywistości zagrzebywaliśmy się w naszym mieszkanku, przy herbatce z rumem czy wiśnióweczce, toczyliśmy rozmowy, czytaliśmy książki, po prostu staraliśmy się ten czas trudny za oknem spędzać ze sobą, u swego boku. Za oknem szalała śnieżyca, a nam ze sobą było dobrze. Trzeba wyrobić w sobie takie poczucie, że zawsze jest wyjście z sytuacji. Człowiek może zrobić sobie wszędzie przytulny kącik tylko musi chcieć.

 

Agawa

POLECAMY


Zainteresował temat?

8

5


Komentarze (1)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

P51 ~P51 (Gość)25.09.2013 10:31

Siła i moc pozytywnego myślenia!

01


reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat