Nie są agresywne, ale sprawiają niemały kłopot. Wałęsają się po okolicy. Jak relacjonują pracownicy schroniska w Piotrkowie, wzrasta liczba porzuconych zwierząt. Coraz więcej osób traktuje je w sposób bestialski.
- Kilka dni temu przyszły pod nasze budki, wychudzone i półdzikie. Śpią tu w pobliżu, bo ludzie zaczęli je dokarmiać. Zadzwoniłam do piotrkowskiego schroniska. Natychmiast przyjechały pracownice i próbowały złapać zwierzęta, lecz półdzikie, przerażone psy uciekały. Zadzwoniłam do mediów, bo pomyślałam, że może ktoś by je przygarnął, zabrał do domu, spróbował zaopiekować się. Robi się coraz zimniej, a one śpią tu biedne na betonie. Sama bym je zabrała, ale mam już trzy przygarnięte psy, a mieszkam w bloku - mówi pani Ela, właścicielka, budki z kwiatami przy ulicy Spacerowej.
Pracownicy piotrkowskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt przestrzegają przed takim zachowaniem. Twierdzą, że opieka nad bezdomnym psem nie może tak wyglądać. Są procedury i trzeba je spełnić.
- Doceniamy reakcje pań, które powiadomiły nas o porzuconych psach, ale pomoc zwierzętom nie może tak wyglądać. Dobrze, że panie dokarmiają te wycieńczone psy, ale kończą pracę i idą do domu, a psy zostają same. Robi się coraz zimniej. Umówiliśmy się z nimi, że kiedy psy przyjdą, zadzwonią po nas i pomogą nam je schwytać. Do nich zaczynają podchodzić, bo dostają jedzenie - mówi Grażyna Fałek, prezes piotrkowskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
- Jeśli ktoś chce adoptować psa, to musi to zrobić zgodnie z procedurami. Nie ma zabierania zwierzęcia z ulicy. Ktoś weźmie, a gdy pies się znudzi albo nie jest taki jak chciałby tego właściciel, wyrzuca zwierzę. A my później zbieramy te biedactwa. Musi być umowa z nami, pies wtedy ma czip, książeczkę zdrowia i my jako pracownicy schroniska w każdej chwili mamy prawo skontaktować się z właścicielem, a nawet sprawdzić, w jakich warunkach mieszka zwierzę. Pies to nie zabawka, którą - jak się znudzi - można wyrzucić na ulicę. Przez to, że niektórzy mają takie podejście, wzrasta liczba porzuconych zwierząt - mówi Maria Mrozińska, pracownik schroniska. Okazuje się, że jednak w Piotrkowie coraz więcej osób właśnie tak traktuje zwierzęta. Zdarzają się też drastyczniejsze przypadki.
- W naszym schronisku nie ma dnia, by nie podrzucono nam zwierzęcia. Codziennie też zbieramy czworonogi z ulicy. Średnio dziennie trafia do nas od jednego do pięciu czworonogów - mówi Grażyna Fałek.
- Ludzie podrzucają nam zwierzęta. Po cichu, kiedy jest już ciemno podjeżdżają autem na zgaszonych światłach i stawiają pudło np. z sześcioma szczeniakami, jak ostatnio, lub wieszają na bramie reklamówkę z kociętami. Gorzej, jak ludzie znęcają się nad zwierzętami. Nigdy nie zapomnę Dżekiego, nad którym człowiek pastwił się przez kilka dni, albo Bryzy, którą ktoś przywiązał do drzewa i splątał jej nogi drutem. Ostatnio pojechaliśmy interweniować w sprawie suczki. Ktoś zgłosił, że zwierzę bez przerwy potwornie piszczy. Pojechaliśmy na ulicę Krasickiego i zastaliśmy wychudzoną sunię z wielkimi pazurami. Znaczy to, że w ogóle nie była wypuszczana na dwór. Nazwaliśmy ją Dżesika. Jest bardzo przestraszona. Kuli się i chowa. Ktoś jej robił krzywdę - mówi Maria Mrozińska. - Przestrzegam innych przed krzywdzeniem zwierząt. Zdaniem pracowników schroniska, kary dla oprawców czworonogów są zdecydowanie za małe. Stąd tak wiele osób pozwala sobie na taki czyn.
- Jako prezes stowarzyszenia jestem często wzywana na sprawy sądowe o znęcanie się nad zwierzętami. W Piotrkowie nie zapadł ani jeden wyrok bezwzględnej kary pozbawienia wolności. Zazwyczaj kończy się na karze pieniężnej - mówi Grażyna Fałek.
E.T.