“Co ty robisz młody człowieku? Tak się nie lata !” Te słowa reprymendy słyszałem od młodszego o ponad 20 lat Maćka Jaśkiewicza za każdym razem, kiedy coś mi nie wychodziło i manewr nie był wykonany jak trzeba. Na piotrkowskim lotnisku nie ma chyba nikogo, kogo Maciek nie uczyłby latać. Próbowaliśmy go naśladować, ale bezskutecznie. On po prostu był najlepszy z nas.
Wiadomość o wypadku samolotu Skyvan SC7 (jednego z dwóch na piotrkowskim lotnisku do transportu skoczków) rozeszła się w lotniczym środowisku z prędkością błyskawicy. Do dzisiaj trudno w nią uwierzyć. Co zawiodło? Człowiek czy maszyna?
Jest zbyt wcześnie, by znaleźć odpowiedź na takie pytanie, jednak Maciek Jaśkiewicz był, w opinii pilotów, ostatnią osobą, którą można by podejrzewać o błąd w pilotażu. Wszyscy, którzy go znali, wiedzieli jak surowy i konsekwentny był w przestrzeganiu lotniczych zasad. Wymagał tego od siebie i od innych. To chyba właśnie dlatego nazywano go “Hansem“. Z czasem stało się tak, że ten przydomek zastąpił mu prawdziwe imię.
Kiedy około 14:00, w sobotę, siadał za sterami Skyvana nie mógł wiedzieć, że jest to jego ostatni lot. Towarzyszyła mu Marta - od wielu lat stojąca przy jego boku, z którą postanowił ułożyć sobie przyszłe życie. Wcześniej, około 9:00 skoczyli razem na jednym spadochronie w tzw. tandemie. Ten skok był wielkim marzeniem Marty…
Maciek niezbyt pochlebnie wyrażał się o Skyvanie. “To wredne redło, które może coś odwalić”. Miał do tego samolotu dystans, ale i wielki szacunek. Może coś przeczuwał…?
Przygoda Maćka z lotnictwem trwała od ponad 20 lat. Jednak zanim został zawodowym pilotem i instruktorem musiał przejść długą drogę. Rozpoczął ją Aeroklubie Łódzkim, zaliczając jeden po drugim kolejne szczeble lotniczych umiejętności. Jednak wtedy nie myślał o tym, aby potraktować lotnictwo jako zawód i miejsce stałej pracy.
Chociaż studiował geografię, to po zakończeniu nauki postanowił… zostać strażakiem . Jako strażak wysokościowy przepracował w jednostce na łódzkich Bałutach wiele lat, aż do strażackiej emerytury.
Energiczny i wysportowany czterdziestolatek-emeryt postanowił zrealizować w końcu swoje marzenie i zostać pilotem pasażerskich odrzutowców. Ten pomysł Maćka był dla nas wszystkich dość kłopotliwy. Od kilku lat Maciek był już związany z Aeroklubem Ziemi Piotrkowskiej (m.in. jako Szef Wyszkolenia). Zdobywanie nowych certyfikatów i zdawanie egzaminów odciągało go od codziennego latania i także od nas. Ale jak Hans coś postanowił, to tak musiało się stać. I stało się. Wymarzoną pracę zdobył poza granicami kraju. Bywało tak, że dwa tygodnie latał na odrzutowcach krążących po świecie, a kolejne dwa spędzał w Piotrkowie na lotnisku.
Talent lotniczy Maćka od dłuższego obserwował Piotr Jafernik - armator dwóch Skyvanów i właściciel piotrkowskiego centrum spadochronowego. Składając mu propozycję wykonywania dodatkowej pracy, pozyskał dobrego i odpowiedzialnego pilota do realizacji swych dalekosiężnych planów…
Od tego momentu Hans, nie kryjąc niekiedy braku entuzjazmu do tego nowego zajęcia, siadał za sterami samolotu Skyvan SC 7 (przez piotrkowian nazywanego “buczydłem“).
Jako skoczek i instruktor spadochronowy doskonale wiedział, jak wykonywać powierzone zadanie. Przeprowadził się też na stałe z Łodzi do Piotrkowa, bo chciał mieszkać bliżej swojego lotniska.
Ale prawdziwą pasją Maćka były szybowce. W tej dyscyplinie nie miał sobie równych. Ostatni lot swoim prywatnym Jantarem wykonał tydzień temu. Pamiętam doskonale, bo podziwiałem jego “rundę honorową” przed budynkiem Aeroklubu, pionową “świecę”, szybki wywrót i lądowanie.
Na Maćka, my szybownicy patrzyliśmy z podziwem i bardzo liczyliśmy się z jego zdaniem. Jako jeden z niewielu mógł pochwalić się złotą odznaką szybowcową z trzema diamentami.
3. września coś poszło nie tak. Nikt rozsądny dzisiaj nie rozstrzygnie co było tego przyczyną. Na wyniki dochodzenia musimy cierpliwie poczekać.
Dla mnie Maciek "Hans" na zawsze będzie niedoścignionym wzorem pilota i przesympatycznym człowiekiem, z którym uwielbiałem w lotniskowym “Odlocie” (u Grubego) toczyć zabawne polityczne spory. Żałuję razem z innymi, że tam już się nie spotkamy. Ale… latając pomiędzy chmurami, będę go mocno wypatrywał, bo wiem, że gdzieś tam z pewnością jest.
Tomasz Stachaczyk