Na uroczystości obecni byli Jan i Kazimierz Wójcik oraz ich siostra Jadwiga Leśniewska – dzieci Weroniki i Józefa z pozostałą rodziną, którzy odebrali medal. Wraz z ocaloną Chaną do Piotrkowa przybyły również jej dzieci oraz wnuk.
- Wręczenie tego medalu jest dla mnie świętą misją. Czynem tym zasłużyli sobie na naszą wdzięczność i szacunek. W Talmudzie jest mowa o tym, że kto ratuje jedno życie, jakby ratował cały świat - mówiła Ruth Cohen-Dar, która podziękowała także władzom za zorganizowanie uroczystości w naszym mieście.
Medalem odznaczono rodziców państwa Wójcików pośmiertnie, ponieważ małżeństwo to podczas II wojny światowej udzieliło schronienia żydowskiej dziewczynce, wówczas jeszcze Chanie Mordkowicz we wsi Taraska, w gminie Aleksandrów. Podczas uroczystości szczęśliwie ocalona odczytała list w języku hebrajskim, w którym streściła swoją historię.
Urodziła się w styczniu 1936 w Sulejowie. Po wybuchu wojny rodzice postanowili oddać czteroletnią wtedy dziewczynkę, aby mogła przetrwać, rodzinie państwa Wójcików. Nie mieli oni wówczas jeszcze własnych dzieci.
- Przyjęli mnie z największą miłością i otoczyli najwspanialszą opieką, na jaką mogłam tylko liczyć. Podczas tego okresu, kiedy się ukrywałam u tej rodziny wielokrotnie zdarzało się, że Niemcy przychodzili do wioski i poszukiwali ukrywających się Żydów. Musiałam wówczas często długie godziny ukrywać się w niewielkim pomieszczeniu, czasami też poza domem, w lesie. Przez wiele godzin leżeć czy siedzieć bez ruchu. Nie mogłam ani nic jeść, ani skorzystać z toalety. Nasi sąsiedzi, którzy mieszkali w tej wiosce nie wiedzieli, że w tej rodzinie ukrywa się mała, żydowska dziewczynka i dlatego to, co najlepiej zapamiętałam z tego okresu to jest wielki strach, że zostanę odnaleziona - mówiła Chana Hausler. - Mimo tego strachu i tego niebezpieczeństwa wspominam życie w rodzinie Wójcików bardzo dobrze. Kiedy wojna się skończyła, miałam już 9 lat, ale tak zżyłam się i pokochałam rodzinę Wójcików, że nie chciałam ich już opuszczać. Podczas zagłady straciłam całą swoja najbliższą rodzinę. Zginęli moi rodzice, moi dziadkowie i babcie. Nie wiedziałam, co miałabym ze sobą począć. Odnalazł mnie daleki krewny, który zabrał mnie od tej rodziny.
Następnie Chana trafiła do sierocińca dla dzieci żydowskich we Francji. Po kolejnych kilku miesiącach wraz z grupą żydowskich sierot wyjechali do Izraela. Tam poznała swego męża, również ocalałego z Holocaustu i założyli rodzinę. - Jestem ogromnie wzruszona, że dziś mogę znowu spotkać się z dziećmi Wójcików. Nigdy tego nie zapomnę i będę zawsze wdzięczna – mówiła uratowana kobieta.
Dziesięć lat temu Chana odwiedziła Polskę wraz z rodziną. Wtedy pierwszy raz spotkała się z dziećmi Weroniki i Józefa Wójcików. - Dziś mam prawie 80 lat i wydaje mi się, że ta podróż do Polski jest dla mnie zamknięciem kręgu.
- Jest to dla nas zaszczyt - mówił syn Weroniki i Józefa, Kazimierz Wójcik. - Ona mnie nosiła, bawiła. Po trzech dniach już Żydów w Sulejowie nie było, wszyscy byli wywiezieni z Sulejowa. A ona ocalała. Najpierw mówiła do rodziców ciociu, wuju, a później to już mówiła tatuś, mama. Bardzo dobrze po polsku umiała. Pisała listy, pisała dopóki mama nie umarła. Jak mama umarła, to się wszystko skończyło. Jeszcze siostra odpisała na list, ale wojna wybuchła w Izraelu i to się skończyło - wspominał mieszkający obecnie w Rudzowicach koło Siewierza syn odznaczonych.