Były gwiazdami, lokalnymi celebrytkami, ludzie zaczepiali je na ulicach Piotrkowa... choć kasa za Mistrzostwo wystarczyła jedynie na telewizor i magnetowid. Piłkarki Piotrcovii Anna Kalinowska, Ewa Więcek i Marzena Kubera opowiedziały nam, nie tylko o tym, jak zostały mistrzyniami, ale też jak bolesne było rozstanie z drużyną. - Kiedyś grało się dla przyjemności, kochałyśmy ten sport, byłyśmy ekipą i do tańca, i do różańca, dziś piłka to biznes - mówią dziś.
Ile miałyście lat w 1993 roku?
Anna Kalinowska: 28
Ewa Więcek (kiedyś Szafnicka): 29
Marzena Kubera: 24
Jak wspominacie tamte czasy?
AK: Było rewelacyjnie! Przygoda życia, sukces życia, radość życia, najwięcej szczęścia.
EW: Był to najlepszy okres dla naszej drużyny, jeśli chodzi o przyjaźń, koleżeństwo i poczucie wspólnoty, może właśnie dlatego możliwy był ten sukces. To był... jeden, wielki kolektyw.
MK: Tworzyłyśmy rodzinę, bardzo dobry zespół. To była jedyna, niepowtarzalna chwila, której nie zapomni się do końca życia.
Jaka była wtedy atmosfera w mieście wokół klubu, wokół piłkarek? Czy byłyście lokalnymi celebrytkami? Wszyscy nosili Was na rękach?
AK: Może nie wszyscy, mężowie tak. Rzeczywiście, byłyśmy troszkę celebrytkami. Ciężko było przejść ulicą (pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłam), zaczepiali nas przechodnie, ludzie, których nie znałam, ale oni nas znali, pytali, co będzie w kolejnych sezonach, gratulowali. To było niesamowicie ciepłe, fajne, miłe przeżycie.
EW: Nie zapominajmy, że do sezonu, w którym zdobyłyśmy Mistrzostwo przygotowywałyśmy się przez 2 - 3 lata, więc właśnie wtedy tworzyła się istota naszej drużyny, również... może nie sława, ale popularność, rozpoznawalność.
MK: To częściowo trwa do dziś. Ludzie, których się nie zna mówią ”dzień dobry”, „cześć”. Często nawet nie wiem, z kim rozmawiam, ale oni pamiętają. Im na pewno jest łatwiej pamiętać moją twarz sprzed lat, mnie gorzej, bo na trybunach bywało po 2 tysiące osób.
EW: Wyjazdy, co tydzień był turniej. Nie tylko Polska. Kiedy inni musieli siedzieć w kraju, my mogłyśmy jeździć. Były zupełnie inne czasy. Tak bardzo się zżyłyśmy, bo cały czas byłyśmy razem.
MK: Czasami wręcz był przesyt, co tydzień torby i w drogę. Jak nie Polska, to zagranica, ale dzięki temu zwiedziłyśmy całą Europę.
Nie miałyście jeszcze trzydziestki. Była woda sodowa?
EW: To był okres bez wielkich pieniędzy, jak w tej chwili. Wtedy nie o to chodziło. Zebrało się paru fajnych ludzi i fajna atmosfera. Do tego super trener. To wszystko pozwoliło nam odnosić sukcesy. Nie uderzyło nam do głowy, po prostu było fajnie.
Czy to Mistrzostwo Wam się po prostu trafiło, czy miałyście świadomość, że pracujecie na złoty medal?
MK: Może nie było to zaplanowane, ale był to efekt ciężkiej pracy, nie przez rok, ale przez dłuższy okres. Do tego doszły wzmocnienia - uzupełnienia zawodniczek na odpowiednich pozycjach. Zgrałyśmy się, potrzebowałyśmy trochę czasu, aby ten sukces osiągnąć.
EW: Te wzmocnienia to nie było 10 osób, ale 3 - 4 zawodniczki, które do nas dołączyły. Reszta to były rodowite piotrkowianki i może właśnie dlatego atmosfera była inna, bo ludzie przychodzili, żeby oglądać „swoich”, najbliższe osoby, bo przecież każdy miał rodzinę, znajomych, ta otoczka rosła coraz bardziej.
Dlaczego Pani kręci głową?
AK: Bo na pewno nie było to nastawienie na sukces, na I miejsce. Rozpoczynając pracę w okresie przygotowawczym, nikt z nas nie myślał o takim sukcesie. Każdy myślał, żeby zająć jak najlepsze miejsce w tabeli, ale zdarzały się przecież potknięcia, przegrane, stąd ten najważniejszy mecz wcale nie odbył się jako ostatni, tylko wcześniej. Wtedy nie było play-offów, każdy mógł grać z każdym. Bali się nas, ale nie byłyśmy faworytkami, po prostu.
Z jakimi profitami wiązała się wtedy wygrana? Jaka to była kasa?
MK: Tego nie da się porównać do dzisiejszych czasów. Dziś to biznes, kiedyś grało się dla przyjemności. Było stypendium, ale takie „na przeżycie”, a nie, żeby móc cokolwiek z tego odłożyć. Teraz to jest zawód, bardzo opłacalny. My trenowałyśmy, bo kochałyśmy ten sport.
EW: Każda z nas musiała mieć jakieś zaplecze finansowe. Tamto stypendium było z góry określone, uzależnione od średniej krajowej. Nie można było mówić o dużych pieniądzach.
Co kupiłyście sobie za kasę z Mistrzostwa?
AK: Telewizor, magnetowid i już. Chociaż chodziły plotki, że każda z nas dostała pieniądze na poloneza.
Najfajniejszy wyjazd?
AK: Turcja, głęboka Turcja, bo to była już Azja, Puchar Europy, rok... 1996 albo 97.
MK: Na Ukrainę też był wspaniały wyjazd, miałyśmy tam wysokie zwycięstwo.
EW: Pamiętam, kiedy weszłyśmy do rozgrywek pucharowych, pojechałyśmy do Hiszpanii, to był zupełnie innych świat. 1991 rok.
MK: Dobrze to pamiętam, bo w planach miałam ślub i trener bardzo mnie namawiał, żebym tak szybko dziecka nie miała.
EW: Wyjazdów było mnóstwo, a my byłyśmy taką ekipą, że... i do tańca, i do różańca.
Najgorszy mecz?
MK: Bardzo utkwił mi w pamięci finał Pucharu Polski w Piotrkowie. To była jedyna, niepowtarzalna szansa na zdobycie tego Pucharu. W dramatyczny sposób w ostatnim meczu przegrałyśmy. Ja po prostu płakałam jak bóbr.
EW: To był wariacki mecz.
MK: Nie mogłam się pozbierać. Jedyna szansa, która nigdy się już nie powtórzyła.
EW: Szykowałyśmy się, żeby to wygrać. Tak do kompletu.
MK: …no po prostu usiadłam i płakałam.
AK: Mnie utkwiło coś innego, rozgrywki europejskie. Puchar EHF, wygrana we Francji i rewanżowa przegrana na naszym terenie. We Francji wygrałyśmy wysoko 6 - 7 bramkami. U siebie przegrałyśmy jeszcze wyżej i odpadłyśmy z dalszych rozgrywek. Przegrana u siebie bardzo boli.
Co się czuje, kiedy przegrywa się mecz o tak wysoką stawkę?
EW: Jedne ze złości czymś rzucały. Drugie siadały i w skupieniu coś obserwowały. Inne płakały.
AK: To jest kobiecy odruch – płacz. Płakałyśmy ze złości na siebie, na wszystkich dookoła. Jest moment obwiniania wszystkich. Pamiętam, że wracałam do domu i przez 2 dni nie było ze mną rozmowy, bo i tak cały czas byłam na boisku.
EW: Wtedy grało się drugi mecz – rozmowa z mężem i od nowa się analizowało.
AK: Dokładnie! I koniecznie różnica zdań. „Bo ty nie byłeś na boisku i ty nie wiesz!”
MK: Ale trzeba było to wszystko przegadać, żeby tych samych błędów nie popełniać.
Kiedyś piłka ręczna to nie był zawód, więc czym zajmowałyście się zawodowo?
AK: Nauczyciel wychowania fizycznego.
EW: Ja też, wtedy w SP 12.
MK: Ja zajmowałam się tylko sportem. Wiązało się to z częstym powoływaniem do kadry, musiałam wyjeżdżać.
W którym roku i w jakich okolicznościach wyszłyście ze sportu?
AK: 1998 rok, ostatnie mecze... niemiło wspominam odejście z klubu. Wiązało się to z osobą trenerki. Niezgodność charakterów, zły odbiór mojej osoby. Może trochę strach o zabranie miejsca, bo też jestem trenerem. Tak to odbierałam, tak przekazała mi to trenerka. Przygoda się skończyła. Zdrowie jeszcze było, ale brakło tej atmosfery, którą się pamiętało. Było tak fajnie, tak dobrze, że później brak tej atmosfery był bardzo odczuwalny.
EW: Moje oficjalne pożegnanie było chyba rok przed Anią, miałam 33 lata. Potem były jeszcze 2 lata roztrenowania, więc za Safiny (trener Piotrcovii Julia Safina – przyp. as) jeszcze chodziłam na treningi. Zostałam pożegnana podczas jednego z meczów. Zaczęły odzywać się kontuzje. Grałam na rozegraniu, na tej pozycji trzeba było grać agresywnie. Do tego „młode” już wtedy parły.
33 lata to nie aż tak wiele, najlepsza zawodniczka Superligi Iwona Niedźwiedź ma 36.
EW: Wtedy byłam już po operacji z powodu kontuzji, którą nabyłam w wieku 15 lat. 5 lat grałam z taką trochę zepsutą nogą, w wieku 18 lat miałam pierwszą operację. Z czasem to wszystko zaczęło się odzywać.
MK: U mnie było trochę podobnie jak u Ewy. Trafiło mi się trochę kontuzji, parę przerw, operacja na otwartym kolanie. Jesienią 2005 miałam kolejną artroskopię kolana, po której przez 2 miesiące musiałam chodzić bez obciążenia, tylko i wyłącznie o kulach. W międzyczasie dawało o sobie znać lewe biodro. Niby po tych 2 miesiącach miałam wrócić do sportu, ale... tu kolano, tam biodro, pomyślałam, że czas pożegnać się ze sportem. Na wiosnę 2006 podczas ostatniego meczu sezonu miałam oficjalne pożegnanie, które bardzo miło wspominam.
Ciężko było znieść rozstanie ze sportem? Jak wyglądały pierwsze miesiące bez treningów?
AK: Puste, długie dni, nie było co ze sobą zrobić po południu. Kiedyś wracało się do domu, rzucało torbę, brało się drugą i na trening. Nagle okazuje się, że jest dużo czasu. Były dzieci i dobrze. Kobiety mają pod tym względem lepiej, bo w domu na pewno się odnajdą, znajdą sobie zajęcie. Na szczęście wykonywany zawód i szybkie podjęcie pracy z młodzieżą zrobiły swoje.
U Pani też nie było czasu na depresję?
EW: Nawet nie miałam czasu dobrze rozstać się z piłką, bo po 98 r. przez kilka lat, trzy razy w tygodniu chodziłam na treningi. Jednocześnie prowadziłam też jako trener dziewczyny z podstawówki. Potem było trochę przerwy na kolejne operacje. Cały czas jestem w sporcie. Jak nie piłka ręczna, to tenis.
Czym dziś się zajmujecie?
AK: Nauczyciel wychowania fizycznego w Gimnazjum nr 5.
EW: Nauczyciel wychowania fizycznego w ZSP nr 2.
MK: Jestem pracownikiem Urzędu Miasta w Piotrkowie Trybunalskim.
Jak się Pani w tym odnalazła?
MK: Początek był bardzo ciężki. Kiedy miałam siedzieć 8 godzin za biurkiem, to wstawałam sztywna, nie mogłam wysiedzieć. Z czasem można przywyknąć do wszystkiego. Po drodze jeszcze wyszły kontuzje, zdrowie już było nie to.
Zawodowy sport to kalectwo?
AK: Nie, to nie kalectwo, to kontuzje, co jest wpisane w zawodowy sport. Nie możemy mówić o kalectwie, bo w ten sposób pogrzebałybyśmy ideę sportu.
EW: Kiedy łapałyśmy kontuzje, był zupełnie inny system leczenia. Teraz jest inaczej. Jeżeli ma się wcześniej zapewnioną dobrą opiekę lekarską, jeżeli klub stać na szybkie wykrywanie urazów i jeżeli jest dobra rehabilitacja, można długo uprawiać sport. Akurat piłka ręczna jest kontuzjogenna, ale jest tyle dyscyplin, że każdy wybiera to, co jest dla niego najlepsze.
AK: Żadna kontuzja nie zaprzepaści tego, co dał nam sport - emocji, radości, szczęścia. O kontuzjach się zapomina.
Śledzicie to, co dziś dzieje się w piłce ręcznej? Co się zmieniło?
AK: Wszystko - gra, poziom. Nasza gra 20 lat temu wyglądała zupełnie inaczej. Najbardziej te zmiany widać w męskiej piłce ręcznej. To wręcz jest zupełnie inny sport – dziś mamy prawdziwe pokazy lotów, skoków. U kobiet jest trochę inaczej, ale też gra bardzo przyspieszyła. Przepisy zmieniły się pod widowisko, pod kibica. Życie przyspieszyło, więc i gra musiała przyspieszyć.
Oglądacie mecze, śledzicie tabele?
EW: Oczywiście, jak tylko u nas grają, to przychodzimy, analizujemy każdy mecz. Z Anią prowadzimy drużyny młodzieżowe, więc uczymy młode osoby, do czego powinny dążyć, żeby „zaistnieć na rynku”.
Jeśli chodzi o Piotrcovię, zmieniło się na gorsze czy na lepsze?
MK: Kiedy patrzy się z boku, to odnosi się wrażenie, że kiedyś było większe zaangażowanie, wszyscy trzymaliśmy się razem, teraz tego nie widzę.
EW: Były nie tylko treningi, ale też spotkania popołudniowe. Teraz jest trochę tak, że „przychodzę do pracy, wychodzę z pracy” i... koniec.
MK: Czysty zawód, czysty biznes. My kiedyś naprawdę byłyśmy przyjaciółkami, koleżankami na boisku i poza nim – skutkiem tego był złoty medal.
Ostatnie pytanie. Najlepsza zawodniczka Superligi to...
AK: Najbardziej doświadczona i wnosząca niesamowicie dobrego – Iwona Niedźwiedź (dziś MKS Lublin – przyp. as) i gwiazda poprzedniego sezonu Monika Kobylińska (Vistal Gdynia – przyp. as) – wg mnie talent czystej wody.
EW: Zgadzam się, i w meczach ligowych, i kadrowych Monika bardzo dobrze pograła. Wyróżnia się na tle ligi. Ona trzyma poziom.
AK: To cechuje dobrą zawodniczkę, że nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
Marzena Kubera nie mogła odpowiedzieć na moje ostatnie pytanie, bo ogląda wyłącznie męską piłkę ręczną.
Rozmawiała Aleksandra Stańczyk
(za pomoc w realizacji materiału dziękuję Jarkowi Krakowi, Leszkowi Heinzlowi i Robertowi Jędrychowi)
- Betlejmskie Światło Pokoju dla piotrkowskich policjantów
- Już połowa Polaków pomaga potrzebującym w święta
- ZUS: Niemal 837 tys. informacji o przyznaniu wakacji składkowych. Kolejne w przygotowaniu
- Wigilia dla osób samotnych w SWPA "PAŁACYK"
- Tradycyjna szopka w Klasztorze oo. Bernardynów w Piotrkowie
- Potrącenie rowerzysty w Piotrkowie
- Nikodem i Maja w Piotrkowie. Aleksander i Laura w Bełchatowie
- Sześć zarzutów kradzieży dla 34-latka
- Łódzkie z rekordowym budżetem